Obejrzałem z dziećmi KRÓLA LWA. Serce ZADRŻAŁO
Wiedziałem, że kiedyś nastąpi ten dzień. Dzień, w którym wpuszczę dzieciaki do mojego świata. Zapoznam z całym majestatem filmów. Co prawda już jakiś czas moje dzieci (5 i 2 z połowami) wiedzą, na czym polega ożywiony obraz, ponieważ regularnie, każdego wieczora, siadają do seansów animowanych seriali. Są to jednak seanse skakane, od odcinka do odcinka i stosunkowo krótkie. Pełnometrażowe doświadczenie to jednak co innego.
Przez lata wyobrażałem sobie ten moment. Zastanawiałem się, jaki film wybrać na to, by dzieci kinomana mogły odpowiednio wejść w świat opowiadania historii z udziałem ruchomych obrazów. Wydawało mi się, że na przypadek nie może być tu miejsca. Nie byłem pewien, jak to będzie, gdy z synem i córką usiądę do seansu czegoś, co doskonale znam, dokonując próby zaszczepienia fascynacji tym, co dzieje się na ekranie, jednocześnie odczuwając przy tym nostalgię. Sytuacja, wbrew moim planom, rozwinęła się nader spontanicznie.
Syn w ostatnim czasie miewa fascynacje zwierzętami. Dużo czytamy i przeglądamy informacje w tym zakresie. Swego czasu natrafił też na starą zapowiedź Króla Lwa, przeglądając odcinki jakiejś bajki zapisanej na DVD. Wyjaśniłem mu wówczas, że ta reklama to tak naprawdę część czegoś większego. Szczęśliwie w tym roku na polski rynek z przebojem wjechał Disney+, do którego wykupiłem dostęp. Łatwo łącząc ze sobą fakty, wiedziałem już, jaki film powinien być tym pierwszym, który obejrzę z dziećmi na specjalnie do tego dedykowanym seansie domowym.
Padło rzecz jasna na wspominaną produkcję Disneya z 1994 roku. Produkcję wedle mnie nieśmiertelną, ocierającą się o perfekcję, w dodatku będącą niegasnącym znakiem złotej ery rysunkowych animacji sławnej wytwórni. W tamtym czasie dorastałem, a Disney miał w tym swój udział. Czas ten był dla mnie okresem kinowej inicjacji i to między innymi seanse Dzwonnika z Notre Dame, Herkulesa, czy właśnie Króla Lwa, na całe moje życie zapamiętam, jako te, które otworzyły przede mną furtkę z napisem „magia kina”. Po przejściu przez nią znalazłem się na ścieżce, po której podążam z zainteresowaniem do dziś.
Niezobowiązujące oglądanie Psiego Patrolu czy Świnki Peppy nie ma żadnego przełożenia na to, czym jest doświadczenie tego, co zadedykowane zostało do ciemnej sali kinowej. Fundamentalna różnica opiera się na narracji, która, przechodząc przez poszczególne etapy, wkręca widza w niuanse historii, niczym stolarz wkręca śrubę w deskę. I to widać doskonale po reakcjach dzieci, które po doświadczeniach infantylnych, krótkich kreskówek, otrzymują w pewnym momencie produkt zbudowany, z pozoru, na tych samych zasadach, a jednak mający znacznie większą siłę oddziaływania. Gdy usadowiłem córkę i syna wygodnie na kanapie i wcisnąłem przycisk PLAY, na ekranie najpierw pojawiła się charakterystyczna czołówka z zamkiem w roli głównej, która stanowi do dziś symbol nadchodzących emocji. Najlepsze jednak miało się dopiero zacząć.
W pierwszej scenie, tuż po wschodzie słońca, krążymy wokół zwierząt, przenosząc się na afrykańską sawannę. W tle słyszymy z kolei takty słynnej piosenki Eltona Johna. Jest to moment niezwykle podniosły i wedle mnie symptomatyczny dla całej produkcji. Krąg życia idzie w ruch, następuje zmiana pokoleniowa, król otrzymuje następcę, a podwładne lwu zwierzęta się na tę nowinę radują. Stary baran bez stada już ze mnie, ale najwyraźniej o kruchym sercu, bo w momencie, gdy słyszę tę muzykę i widzę te obrazy, to łzy same napływają mi do oczu.
A kontekst całej sytuacji jest wzruszający po stokroć bardziej. Bo oto krąg życia idzie w ruch, ale także w moim małym świecie. Jedno z dzieł, które posłużyło mi do tego, by zafascynować się filmem, został zaprezentowany moim dzieciom także w celach inauguracyjnych. Podłożem tego jest nie tylko estetyczny odlot, ale także to, że film, jako najpopularniejsza ze sztuk, opowiada historie zbudowane na uniwersalnych mitach. I te mity, symbole, role społeczne, etyczne dylematy, ideologiczne ścieżki myślowe, stanowią pożywkę dla scenarzystów. Filmy skłaniają nas zatem do tego, by nieco baczniej przyglądać się życiu, nieco uważniej starać się je zrozumieć.
Mówi się, umownie rzecz jasna, że jeśli zadaniem kobiety jest sprowadzenie dziecka na ten świat, to zadaniem ojca jest tego świata dziecku ukazanie, najlepiej w pełnej krasie. Ukazania jego niuansów, barw, złożoności, także z uwzględnieniem ciemnych stron (do ciebie mówię, Skazo). I być może jestem w tym momencie sentymentalny, być może przykładam nadmierną wagę do sytuacji, która dla wielu jest prozaiczna, ale dla mnie obejrzenie z dziećmi pierwszego ich filmu, który w dodatku dawno temu i mnie zachwycał, to dla mnie moment symboliczny.
Takich przygód z dziećmi jeszcze wiele przede mną, wiem. Ale tę pierwszą zapamiętam już na zawsze. Mam nadzieję, że one także.