search
REKLAMA
Felietony

Nikt nie lubi TRANSFORMERÓW

Filip Pęziński

4 stycznia 2019

REKLAMA

Do polskich kin wchodzi właśnie Bumblebee. Głównie spin-off, ale i prequel, chociaż odrobinę także chyba reboot (zmieniony design postaci) serii Transformers, którą dzięki uprzejmości studia Paramount i Michaela Baya mogliśmy oglądać na wielkim ekranie już w pięciu odsłonach.

Wszystko zaczęło się w 2007 roku, kiedy do kin trafiła pierwsza część cyklu, która co prawda zachwycała efektami specjalnymi, ale rozczarowywała kiepskim, wypełnionym niemądrymi żartami scenariuszem. Dwa lata później obejrzeć mogliśmy jeszcze głupszy sequel, a następnie kolejny, też niezbyt mądry. W końcu w czwartej części Michael Bay oddał serię w ręce innych bohaterów (Marka „Marky’ego Marka” Wahlberga i jego ekranowej córki, nastoletniej wtedy Nicoli Peltz), obiecał przekierowanie klimatu na rzecz nieco mniej infantylną, a ostatecznie stworzył jeden z najgłupszych, najbardziej męczących i niedopracowanych blockbusterów, które miałem okazję zobaczyć. Kolejna odsłona z 2017 roku okazała się już tak bzdurna (były tam smoki, dinozaury, naziści, Merlin i rycerze króla Artura), że trudno było wręcz uwierzyć, że ktoś się pod tym wszystkim podpisał. Filmy te zebrały przy tym ze światowych kas kinowych ponad cztery miliardy dolarów. I tu pojawia się pytanie stojące za tym tekstem – jak to możliwe, że cykl doczekał się aż pięciu odsłon (a szósta właśnie trafia do kin!) i zarobił tak ogromne pieniądze, skoro NIKT nie lubi Transformerów?

transformers

Oczywiście jest to potężne wyolbrzymienie (o którym zacząłem myśleć zainspirowany podobnym spostrzeżeniem Marka Hamilla), bo funkcjonująca w zbiorowej świadomości od lat osiemdziesiątych marka obecna w świecie zabawek, komiksów, seriali, gier, filmów ma oddaną bazę fanów, ale filmowych potęg nie buduje się na grupie nerdów – boleśnie przekonało się o tym Warner Bros., licząc, że wystarczy dać do tytułu filmu „Batman” i „Superman”, żeby zostać obrzuconym przez widownię dolarami. W tym przypadku ty i twój kolega z forum nie robicie roboty, konieczne jest zdobycie serca niedzielnych widzów i dopiero z czasem zmienienie ich w oddanych fanów. Tak jak zrobiło to Marvel Studios. Ta marka jest tak potężna, że na jej swoisty kamień milowy w postaci Avengers: Wojny bez granic zaczęły wybierać się osoby zupełnie nieznające poprzednich ekranizacji komiksów Marvela. A czy kiedykolwiek słyszeliście chociażby jeden głos osoby wyczekującej kolejnej odsłony Transformers spod ręki Baya?

A jednak, najbardziej dochodowa, trzecia część serii Michaela Baya jest dwudziestym najlepiej zarabiającym filmem w historii kina, zarobiła ledwie 30 milionów mniej niż Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów i np. ponad dwieście milionów więcej niż Spider-Man: Homecoming. Widzowie na całym świecie chętniej wybierali się na trzecią część cyklu, który przyzwyczaił nas do niewybrednych żartów, seksizmu, fatalnej fabuły i nieczytelnych scen akcji, niż na pełnowymiarowy debiut Spider-Mana w ramach marki obiecującej niemal bez wpadek zwyczajnie fajną, pełną dobrego humoru i świeżości rozrywkę.

transformers-megan-fox

Nie chcę wyjść na zdziadziałego hejtera, który chce dyktować widzom, na czym mają się dobrze bawić, ale szukam w tym wszystkim jakiejś logiki, połowicznego chociaż sensu. Chcę wierzyć, że Michaelowi Bayowi udało się nakręcić pięć części Transformers nie tylko dlatego, że znaleźć możemy tam kiepskie żarty o zabarwieniu seksualnym, eksponujące swe wdzięki aktorki o urodzie modelek i liczne wybuchy.

Zresztą mój brak zrozumienia dla boxoffice’owych trendów idzie dalej. Co w pierwszej dziesiątce najbardziej dochodowych filmów robi czwarta część absolutnie już wymęczonej marki, jaką jest Jurassic Park/World? Jak to możliwe, że Avatar wciąż jest najbardziej dochodowym filmem w historii kina, chociaż dziesięć lat po jego premierze trudno znaleźć chociażby śladowy fandom tego świata i zainteresowanie hurtowo tworzonymi przez Jamesa Camerona sequelami?

bumblebee

Na najbardziej dochodową markę kinową awansowało nie tak dawno Kinowe Uniwersum Marvela, drugie miejsce należy do Gwiezdnych wojen, a trzecie do czarodziejskiego świata J.K. Rowling. Te liczby rozumiem. Za tymi liczbami stoją pokoleniowe fenomeny. Rozpalające wyobraźnię historie. Kochane przez widzów na całym świecie postaci. Za czterema miliardami Transformers stoi brak szacunku do widza i Megan Fox ponętnie naprawiająca silnik Bumblebee.

A skoro o żółtym robocie mowa. Napływające recenzje obiecują w solowym filmie o jego przygodach w końcu więcej serducha, przejrzyste sceny akcji, sprawną historię i – co chyba dla mnie najważniejsze – postać kobiecą, której głównym zadaniem nie będzie prezentowanie płaskiego brzucha.

Z takimi Transformerami chętnie się polubię.

 

Filip Pęziński

Filip Pęziński

Wychowany na "Batmanie" Burtona, "RoboCopie" Verhoevena i "Komando" Lestera. Miłośnik filmów superbohaterskich, Gwiezdnych wojen i twórczości sióstr Wachowskich. Najlepszy film, jaki widział w życiu, to "Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj".

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA