Jestem fanką Roberta Pattinsona. Nie wstydzę się tego, a nawet jestem z tego dumna. Po tym, jak fenomenalnie poradził sobie z rolą jednego moich ukochanych superbohaterów, jestem dumna jeszcze bardziej, o czym nie omieszkałam napisać w moim poprzednim felietonie.
Komentarze, jakie znalazły się pod tym tekstem, dały mi jednak do myślenia. Nie o tym, czy słusznie podziwiam gwiazdora Good Time, ani o tym, na ile moje zainteresowanie jego karierą jest związane z jego wyglądem. Nie zaczęłam też grzebać w pamięci, by przypomnieć sobie, czy faktycznie byłam fanką Zmierzchu (nie byłam, przykro mi). A to, że zdaniem części komentujących peany na cześć Battinsona napisała 13-letnia dziewczynka, która już w 2008 roku jako nastolatka kochała się w Edwardzie Cullenie, wydało mi się nawet całkiem zabawne.
Zasmucił mnie jednak fakt, że tak wiele osób odbiera Pattinsonowi prawo do bycia zdolnym aktorem tylko dlatego, że jest przystojny i że ponad dekadę temu zagrał w serii romansów dla młodzieży. To, że dobrze wygląda i że ktoś postanowił zrobić z tego medialny użytek, gdy miał 21 lat, przekreśla go jako artystę na całe życie. Nieważne, w czym gra, jak niszowe produkcje wybiera, z jakimi rolami się mierzy i jak sobie z nimi radzi… To wszystko jest nieistotne. Jest ładnym panem z plakatu, który w filmach umie się tylko całować. Chwalisz występ Pattinsona? Jesteś niedojrzałym szczylem i/lub idiotką, która chodzi do kina tylko po to, by ślinić się na widok aktora. Bo przecież to niewyobrażalne, by dorosły człowiek mógł cenić jego talent. Wszystko to utwierdziło mnie w przekonaniu, że powinnam napisać ten artykuł.
Tak naprawdę pomysł na tekst o uprzedmiotawianiu gwiazdorów z Hollywood wpadł mi do głowy dużo wcześniej. Pewnego dnia, gdy rozmawiałam ze znajomymi o Pattinsonie i jego pozycji bożyszcza nastolatek, która skutecznie przeszkadzała mu w zrobieniu sensownej kariery mniej więcej do 2014 roku, ktoś rzucił żartem na temat damskiej bielizny z twarzą aktora. Okazało się, że żart ten ma swoje odbicie w rzeczywistości. Faktycznie w internecie można zupełnie legalnie i bez ograniczeń wiekowych kupić majtki z nadrukowaną twarzą Pattinsona. Od wewnątrz. W takim miejscu, by jego usta przylegały bezpośrednio do waginy. Kiedy przestałam się śmiać, doszłam do wniosku, że jest to niesamowicie niepokojące. Ale wtedy niewiele wiedziałam jeszcze o takim zjawisku jak „thirst tweets”.
Każdy choć raz w życiu podkochiwał się w jakimś znanym aktorze lub aktorce. Być może fantazjował nawet na temat swojej intymnej relacji z tą gwiazdą. Nie jest to nic zdrożnego, dziwnego ani nowego. Cały star system w Hollywood ponad 100 lat temu został stworzony po to, by rozpalać zmysły widzów, kierować ich pożądanie w stronę nieosiągalnych gwiazd i przyciągać w ten sposób tłumy do kin. Czym innym jest jednak oglądanie filmu dla aktora czy wzdychanie do jego zdjęć, a czym innym wartościowanie osób na podstawie ich wyglądu i nękanie ich obscenicznymi wiadomościami.
Kobiety mierzą się z seksizmem od zawsze i na każdym kroku, Hollywood jest zaś miejscem w którym uprzedmiotawianie ich opanowano do perfekcji. Wraz z narodzinami ruchów #metoo i #timesup na skostniałej fasadzie fabryki snów pojawiły się wprawdzie pęknięcia, ale droga do tego, by raz na zawsze skończyć z dyskryminacją, seksizmem i kulturą gwałtu jest jeszcze bardzo daleka.
Niezależnie od tego, w ostatnich latach na sile zaczęło przybierać zjawisko seksualizacji mężczyzn występujących w popularnych filmach i serialach. Wyraża się ono przede wszystkim w sposobie przedstawiania ich na ekranie. Nie pamiętam, czy w serialu Dziewczyny choć raz widziałam w pełni ubranego Adama Drivera, pamiętam natomiast, jak w Assassin’s Creed Michael Fassbender zdjął koszulkę tylko po to, by pokazać nagi tors. Czynienie z popularnych aktorów obiektów seksualnych przejawia się także w tym, jak są fizycznie przygotowywani do ról, jak są fotografowani podczas sesji zdjęciowych, jak pokazuje się ich w reklamach i jak rozmawia się z nimi podczas wywiadów. Wszystko to przekłada się zaś na sposób, w jaki są odbierani przez fanów. Uprzedmiotawianie mężczyzn w kinie stało się tak powszechne, że zaczęto o nim pisać prace naukowe, a magazyn „Time” nadał mu nawet specjalną nazwę man-jectification.
Kiedy jednak aktorzy z Gry o tron czy Euforii zaczynają mówić o tym głośno, są uciszani i wyśmiewani. Pojawiają się kpiarskie komentarze, że nie chce im się ćwiczyć na siłowni, podczas gdy bawienie publiczności swoją fizyczną atrakcyjnością to ich praca. Popularne są także opinie, że kiedy kobieta mówi o swoim pociągu seksualnym wobec mężczyzny, to zawsze buduje jego ego. Niezależnie, w jaki sposób to robi i jak bardzo obcą jest dla niego osobą. Śmiem twierdzić, że teza ta ma niewiele wspólnego z prawdą.
W jednym z artykułów bagatelizujących temat uprzedmiotawiania mężczyzn przeczytałam, że żaden aktor nie musi martwić się o to, że jego talent nie zostanie dostrzeżony z powodu jego atrakcyjności fizycznej. Przytoczone na wstępie komentarze na temat Roberta Pattinsona są tylko jednym z dowodów na to, że jest to założenie błędne. Kolejne to wypowiedzi samych zainteresowanych, którzy autentycznie przejmują się tym, jak media kształtują ich wizerunek. Kit Harington mówił wprost, że po zagraniu roli Jona Snow czuł się jak przedmiot do podziwiania, który zawsze będzie tylko przystojniakiem z ekranu. Takie same obawy wyrażał jego kolega z planu, Richard Madden, zaś 24-letni Jacob Elordi wyznał, że wręcz nienawidzi tego, jak jego ciało jest postrzegane i ciągle oceniane. Wiele osób odbiera im jednak prawo do wyrażania swoich frustracji, bo kobiety od setek lat mają gorzej. Oczywiście, że mają. Ale czy oznacza to, że powinniśmy drwić z osób, które czują się jak kawałek mięsa?
W erze wszechobecnych social mediów dystans między wielkim światem a szarą rzeczywistością skrócił się tak bardzo, że niektórzy przestali dostrzegać granicę pomiędzy tym, co prywatne, a tym, co stworzone w ramach iluzji kina. Psychofanki uważają ulubionych aktorów za swoją własność, grożą ich dziewczynom i żonom, poniżają je w sieci i rzucają sprośne teksty do swoich idoli w obecności ich partnerek. Ale niestety nie chodzi tu tylko i wyłącznie o fanki, które wypisują erotyczne, wulgarne, a często wręcz przerażające posty i wiadomości prywatne. Reporterzy, dziennikarki czy osoby prowadzące programy typu talk-show potrafią zachowywać się równie skandalicznie wobec sławnych mężczyzn.
W 2008 roku, kiedy 35-letnia celebrytka Tyra Banks prowadziła swój talk show, poprosiła 22-letniego wówczas Roberta Pattinsona, by ten… ugryzł ją w szyję (!). Chłopak był wyraźnie zażenowany sytuacją, ale – nie wiedząc, jak odmówić – ostatecznie to zrobił. Członkowie zespołu One Direction po jednym z koncertów zostali natomiast zapytani wprost o to, który z nich r*cha najwięcej dziewczyn. Mina Harry’ego Stylesa wyrażała wówczas więcej niż tysiąc słów. Z jego twarzy można było wyczytać, że jeszcze nigdy nie słyszał czegoś równie obraźliwego. Pewnie nie wiedział jeszcze wtedy, że już niebawem jedna z jego fanek zrobi karierę na publikowaniu fantazji erotycznych z jego udziałem, w których wyobraża go sobie jako toksycznego i przemocowego chłopaka i że fantazje te zostaną wydane przez prawdziwe wydawnictwo, a następnie trafią na ekrany kin jako seria filmów After. Jak wspomniałam już wcześniej, sławni mężczyźni zawsze mieli rzesze zakochanych w nich fanek. Dziś wyrażają one jednak swoją miłość zupełnie inaczej niż w ubiegłym stuleciu.
Najbardziej wyrazistym dowodem na to jest youtube’owa seria Buzzfeed Celeb, w ramach której sławni ludzie czytają tzw. „thirst tweets” (tweety pożądania) swoich fanek i fanów. Są to wpisy, które ludzie w różnym wieku umieszczają na Twitterze, by wyrazić, jak bardzo są napaleni na daną gwiazdę. Nie byłam w stanie przebrnąć przez wszystkie odcinki. Wystarczyło mi to, co na swój temat musieli czytać Ben Barnes, Richard Madden, Taron Egerton czy Andrew Garfield. Bardzo dosłowne opisy czynności seksualnych proponowanych idolom były w zasadzie niczym w zestawieniu z opisami marzeń o tym, by zostać brutalnie skrzywdzoną lub zabitą przez gwiazdora. A jeszcze gorsze jest to, że ktoś w pewnym momencie stwierdził, że jeśli nagramy, jak adresaci tych chorych treści czytają je na głos, będziemy mieli super zabawny content.
Pomysł z czytaniem tego typu tweetów na wizji po raz kolejny wynika z założenia, że mężczyźni muszą za takie teksty podziękować, uznać za komplement, w najgorszym razie przyjąć je na klatę. I tak też robią, kryjąc swoje zakłopotanie pod sztucznym uśmiechem i udając, że wszystko jest okej. Formuła tej zabawy nie przewiduje, że gwiazdorzy mogą poczuć się takimi tweetami urażeni, dotknięci i zaniepokojeni. Po raz kolejny mają być idealnymi manekinami na wystawie, które wyglądają tak obłędnie, gdy się uśmiechają. A już najlepiej, gdy robią to bez koszulki.
W ten sposób docieramy do odpowiedzi na zadane we wstępie pytanie – czy warto w ogóle zawracać sobie głowę seksualizacją gwiazdorów z Hollywood? Ja sądzę, że tak. Ponieważ odbierając im prawo do wyrażania frustracji, złości i bezradności w związku z tym, jak się ich uprzedmiotawia, upychamy ich w stereotyp „prawdziwej męskości”, z którym tak usilnie staramy się walczyć. A to rzutuje nie tylko na ich samopoczucie, ale także na to, do jakich ideałów dążą młodzi mężczyźni.
Można oczywiście uznać przytoczone przykłady za wyjątki i zastanawiać się, czy ktoś, kto jest takim „ciachem”, w ogóle przejmuje się tym, co myślą o nim inni. Ja znów odpowiem, że pewnie tak, bo wbrew temu, czym karmią nas media, jest tylko człowiekiem, a nie symbolem (seksu czy czegokolwiek innego). I jeśli stara się te obawy wyrazić, to nie powód do drwin ani moment na przypominanie, że kobiety muszą się mierzyć z seksizmem od lat. To prawda. Ale sytuacja aktorek nie poprawi się przez dehumanizację męskich idoli. Nic nie zmieni się na lepsze dzięki temu, że młode pokolenie aktorów poczuje na swojej skórze to, czego sprawcami byli przedstawiciele pokoleń poprzednich. Sprowadzanie mężczyzn do roli obiektów seksualnych nie świadczy przecież o triumfie feminizmu i cudownym wyzwoleniu kobiet, które wreszcie nie krępują się mówić publicznie o swoich fantazjach. Patrzenie na ludzi wyłącznie przez pryzmat ich fizyczności zawsze jest złe, bo zawsze ujmuje im wartości. Warto mieć to na uwadze przed napisaniem kolejnego komentarza w sieci lub przed zakupem majtek z twarzą (tu wstaw nazwisko swojego ulubionego aktora).