Kontrowersyjny RÓD SMOKA. Dlaczego TEN PORÓD BOLI?

Dlatego, że w naszym straumatyzowanym, zachodnim społeczeństwie ścierają się instynkty biologiczne z irracjonalną obyczajowością. A może dlatego, że nasza zachodnia kultura, w istocie bardziej zaściankowa niż się nam wydaje, wciąż ma problem z kobietami, z ich cielesnością i wolnością płciową? Czy jednak takie protesty jak ten ze strony organizacji SANDS są zasadne i rozsądne? Czy nie wystarczy klasyfikacja wiekowa filmu i ogólna informacja o np. „przemocy”, „narkotykach” względnie „przekleństwach”? Czy trzeba tak szczegółowo i wręcz łopatologicznie ostrzegać wszystkich, co znajdą w filmie? Byłoby to potraktowanie widza jak jednostkę niesamodzielną i niezdolną do indywidualnej oceny, co jest dla niego ową granicą przemocy na ekranie, której nie przekroczy. Żadne dzieło artystyczne nie może zaczynać się od krzyczących w kierunku odbiorcy dziesiątek plansz, ostrzegających o tym lub o tamtym. Ostrzeżenie przed sceną porodu z krwawym cesarskim cięciem wydaje się działaniem nieco zabobonnym i do końca niewynikającym z troski o uchronienie kobiet, które straciły dziecko przed przypomnieniem sobie ich niegdysiejszej traumy, gdy sięgną po Ród smoka.
Cała ta sytuacja przypomina mi trochę teorię psychologiczną o lęku antycypującym. Pojawia się on jakby uprzednio u osoby przeżywającej fobię. Utrzymuje świadomość w stanie permanentnej gotowości, bo nie wiadomo, kiedy nastąpi ekspozycja na bodziec lękotwórczy. Trzeba być zawsze gotowym, żeby móc się obronić. Oczywiście to całkowicie irracjonalne zachowanie powoduje tylko osłabienie zdolności obronnych przed rzeczywiście działającymi bodźcami lękogennymi. Organizacja SANDS zachowuje się trochę tak jak taki pacjent z nerwicą – on się boi, że zacznie się bać, i tworzy w ten sposób swój własny mechanizm antycypujący, niezależnie od tego, co faktycznie dzieje się wokół niego. Organizacja SANDS również antycypuje lęk, z tym że w formie rozszerzonej na pewną grupę osób z konkretnymi doświadczeniami; boi się, że kobiety po obejrzeniu sceny porodu Aemmy Arynn zaczną się bać. Tworzy się w ten sposób lękowa otoczka społeczna, która jako lęk uogólniony z pewnością nie wpłynie dobrze na wszystkich tych, którzy stracili dziecko, a nawet nie obejrzeli filmu. Oni zaczną się bać tego, czego nie widzieli – przez to nigdy się z tym nie skonfrontują. Oczywiście nie muszą, ale kto wie, czy jakaś część z nich nie chce w ten sposób być straszona, a ich trauma wykorzystywana przez kogoś zupełnie obcego, zwłaszcza w postaci organizacji, która chce zwiększać marketingowo swoje znaczenie w środowisku sobie podobnych. A z lękiem należy się konfrontować, spoglądać na niego i na siebie, gdy się lęk przeżywa, gdyż źródłem fobii, nerwicy czy też traumy nie jest wyłącznie bodziec zewnętrzny, ale w późniejszym okresie wyłącznie subiektywny obraz psychiczny utrwalony w świadomości ofiary traumy.
Po tym nieco „przepsychologizowanym” wstępie przypomnę tylko, że cały problem powstał kilka dni temu, kiedy organizacja charytatywna SANDS upomniała twórców Rodu smoka, że jeśli w produkcji występuje drastyczna scena porodu zakończona śmiercią matki i dziecka, to powinna zostać dodana informacja na początku, że coś takiego się w odcinku znajdzie. Przy tym SANDS nie wypowiedziała się negatywnie o samej scenie. Chodziło tylko o informację poprzedzającą. Oczywiście jak to w mediach i Internecie bywa, takie z pozoru delikatne upomnienie skierowane do producentów okazało się wodą na młyn dla pewnych środowisk nieprzychylnych albo przemocy w kinie, albo w ogóle prezentacji kobiecego porodu w ten sposób, czyli niezwykle naturalistycznie. Przyznam się, że podczas pierwszego seansu drastyczność tej sceny do mnie aż tak nie dotarła. A to głównie z jednej przyczyny – śmierć dziecka wcale nie była pokazana, a i sam poród oraz cesarskie cięcie nie wykraczały poza pewną przyjętą obecnie w mediach granicę – nie pokazano ani narządów płciowych, ani piersi, ani dokładnie noworodka. Ujęcia z wylewającą się krwią mają w sobie więcej symbolizmu niż naturalizmu. Na dodatek poród zmontowany jest z krwawą, turniejową walką między Cristonem Cole’em (Fabien Frankel) a Daemonem Targaryenem (Matt Smith), co osłabia jego ładunek emocjonalny i szokującą dla niektórych drastyczność. Oczywiście mam świadomość, co to znaczy, że ta scena mnie nie zszokowała – przyzwyczaiłem swoją psychikę do przemocy odbieranej w mediach. Jestem więc straumatyzowany i jednocześnie znieczulony na przemoc, co jest bardzo negatywnym zjawiskiem. Jest ono jednak wpisane w nasz rozwój cywilizacyjny.
Wracając do samej sceny, może was zaszokuję, ale skoro nie było pokazanych tych elementów, o których wyżej napisałem, co właściwie ma w tej scenie budzić lęk? Przecież zarówno w Grze o tron, jak i w Rodzie smoka mnóstwo osób było i będzie brutalnie zmordowanych. Czy tamte śmierci są mniej ważne, mniej wartościowe? Zwrócenie uwagi na scenę porodu może również wynikać z pewnych kulturowych przyczynków, czego nawet sama organizacja SANDS nie jest świadoma. To, że nikt nie ma nic przeciwko pokazywaniu krwawych egzekucji ludzi na ekranie, a ma problem ze sceną porodu, wynika z niezgodności owej sceny z kulturowym etosem kobiety, panującym właściwie w każdej kulturze obecnie niezależnie od szerokości geograficznej, religii, wykształcenia lub poziomu ekonomicznego. Wobec kobiet jednakowo kołtuńsko zachowują się chrześcijanie, muzułmanie, spora cześć ateistów, reprezentantów kultur dalekowschodnich i animistycznych plemion afrykańskich. Pod tym względem wszyscy są równi w swojej dulszczyźnie. Kulturowy etos w tym przypadku przekłada się na etos wizualny. Kobiece ciało wciąż jest tabu, a nawet można by powiedzieć, że ludzkie ciało zaczyna być coraz bardziej tabu w mediach, niż było kiedyś – np. podejście w kinie współczesnym do prezentacji genitaliów w porównaniu chociażby z latami 80. Skupmy się jednak na KOBIECIE.
Zawsze musi być piękna, zgodna z szablonem, niezależnie od tego, w jakiej sytuacji się znajduje. Wyjście na zakupy, na kolację, zaspane śniadanie, poród? Jaka różnica? Zmaskulinizowane grono twórców i odbiorców musi mieć zawsze dostarczane miłe wrażenia estetyczne, niezależnie od tego, jak bardzo niezgodne są z rzeczywistością i programują podświadomość społeczną. Kobieta jest ambiwalentnym narzędziem do zaspokajania fantazji, z tym że nie wolno jej pokazywać ciała zgodnie z jej wolą, ale wyłącznie za odgórnym pozwoleniem seksualnych decydentów. Na naszych oczach w kulturze, wydawałoby się, liberalnej, powstaje nowy zaścianek. Tworzą go jednakowo i środowiska konserwatywne, i – co ciekawe – wolnościowe, bo pamiętajmy, że radykalizowanie walki o wolność, szacunek i równość prowadzi wyłącznie do stworzenia nowego systemu opresyjnego, podobnego do tego, z którym się wcześniej walczyło – np. komunizm. Środowiska konserwatywne z kolei walczą o zachowanie status quo, nie patrzą ani na rozwój psychologiczny społeczeństwa, ani na jego potrzeby naturalne, chociaż naturą i irracjonalną tradycją się zasłaniają. Uwielbiają natomiast zabraniać czegoś, a po kryjomu akceptować to i wręcz czerpać z tego przyjemność. Bardzo charakterystyczne zakłamanie cechujące środowiska zamknięte, obwarowane regulacjami dotyczącymi każdej sfery życia, zwłaszcza tej intymnej, a polegające na wykształceniu postawy dwulicowej na drodze konfliktu mentalnego między własnymi potrzebami a zabronieniem ich realizacji przez prawa danej grupy. Dla obu tych podejść kobieta ma ogromne znaczenie, bo jest narzędziem, które tak kusi, że trzeba jej tego kuszenia zabronić i uregulować je zasadami, albo chce być tak wolna, że ta wolność staje się zagrożeniem dla już istniejących tradycyjnych regulacji.
Film jako twór kulturowy zwykle odzwierciedla owo ścieranie się tradycji z nowoczesnością. A protesty wobec przemocy w filmach, nagości, krytyki świętości, jak również siłowe wprowadzanie parytetów płciowych czy związanych z kolorem skóry, whitewashing, blackwashing, są efektem tej walki, chciałoby się rzec, naturalnej, o znanym wyniku, o ile środowiska postępowe nie będą reagowały tak, jak opisałem to wyżej, czyli neurotycznie.
Dlaczego ten poród boli? Bo jest prawdziwy, udaje realność tak, że odbiorca traci w podświadomości tę bezpieczną granicę, zgodnie z którą nawet sugestywna przemoc w filmie wciąż jest odbierana jako nieprawdziwa, niedotycząca odbiorcy, więc tym samym łatwa do zaakceptowania. Ten poród boli jeszcze dlatego, że kobieta nie mogła zdecydować o sobie. Jej ciało było brzydkie, niezgodne z kanonem wizualnego piękna, które ma podniecać. Zniszczono je w drastyczny sposób po to, żeby ocalić dziecko decyzją odgórną króla Viserysa, który desperacko oczekiwał męskiego potomka. Aemma Arryn była narzędziem. Jej wola nie miała znaczenia, abstrahując oczywiście od tego, czy w tamtych czasach przeżyłaby, gdyby dano jej wybór między cesarskim cięciem a porodem naturalnym. Jej życie jednak miało drugorzędne znaczenie wobec Żelaznego Tronu. I to boli najbardziej, że w imię sukcesji opartej na irracjonalnej tradycji można poświęcić człowieka.
Wydajemy się coraz bardziej zagubieni w tym, co powinniśmy robić zgodnie ze zwyczajem, a co pragniemy zrobić wyłącznie dla siebie. Sztuka, w tym i film, daje nam to jedno z ostatnich, niezależnych miejsc, w których bezkarnie możemy oglądać to, co chcemy. A decyzję o tym również powinniśmy podejmować sami, bez żadnych ostrzegających plansz, kazań tzw. ideologów oraz wszelkich prób ingerencji w naszą wolną wolę.