Koniec spekulacji? Aaron Taylor-Johnson nowym JAMESEM BONDEM? To BARDZO ciekawy wybór!
Cieszę się, że w końcu pojawiło się konkretne nazwisko na liście osób ubiegających się o rolę nowego Jamesa Bonda. Cieszę się zwłaszcza dlatego, że jesteśmy już o krok od zakończenia tej karuzeli spekulacji, która trwa od momentu, gdy Daniel Craig pożegnał się z rolą. Nie zatem Idris Elba, nie Tom Hiddleston, nie Henry Cavill, nie Tom Hardy. Jak donoszą media, kilka dni temu Aaron Taylor-Johnson mógł otrzymać oficjalną ofertę zagrania szpiega Jej Królewskiej Mości. Czy zdecyduje się z niej skorzystać? Tego nie wiemy. Warto jednak zastanowić się, czy byłby to dobry wybór.
Nie mam wątpliwości, że Aaron Taylor-Johnson to ktoś, kto wniósłby świeżość do serii. Barbara Broccoli, producentka filmów o Bondzie, mówiła kilka lat temu, tuż po premierze Nie czas umierać, że teraz będzie zależało im na zdecydowanym odmłodzeniu tej postaci. Najwyraźniej ma mieć miejsce coś w rodzaju nowych narodzin bohatera, a żeby wypadło to wiarygodnie, aktor musi być odpowiednio młody. Trochę dziwnie się czuję, pisząc o tym, bo uświadomiłem sobie, że na stole leży oferta Bonda, którego po raz pierwszy w moim życiu będzie grał młodszy ode mnie aktor. Założenie to zazębia się z tym, co stało się z tą postacią w finale ostatniego filmu. Cóż, life goes on.
Wszystkim malkontentom wskazującym, że Aaron Taylor-Johnson ze swoimi trzydziestoma trzema wiosnami na karku jest za młody do tej roli, delikatnie przypomnę, że George Lazenby miał dwadzieścia dziewięć lat, gdy grał w W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości. Nie lubicie tego filmu? To cofnijmy się do korzeni. Sean Connery miał trzydzieści jeden lat, gdy grał w Dr No. A wypada przyznać, że zarówno ten film, jak i jego sequel, Goldfinger, to do dziś ścisłe top bondowskich odsłon.
Gdyby Aaron Taylor-Johnson przyjął ofertę Barbary Broccoli, najpewniej zagrałby Bonda dopiero za jakiś czas, pewnie miałby wówczas około trzydziestu pięciu lat, co jeszcze bardziej uwiarygadnia go w roli Bonda, postaci, przypomnijmy, która w oryginalnych powieściach Iana Fleminga, była mniej więcej w tym właśnie wieku. Zresztą, to, czy warto w taki sposób odświeżać ikoniczne postacie, pokazali już Robert Pattinson i Matt Reeves w Batmanie. Wypada jednak zadać pytanie – czy to, że PESEL Aarona Taylora-Johnsona sugeruje dojrzały, acz stosunkowo młody wiek, naprawdę jest dowodem na to, że on sam jest dojrzały i odpowiedni do tej roli?
Fakt jest taki, że aktor jest wciąż mocno kojarzony ze swymi wcześniejszymi filmami i dopiero od niedawna, od kilku lat, podejmuje się wyzwań, które jednoznacznie mają podkreślić jego hardość (choć od zawsze jest to aktor typowo fizyczny). W takim Kick-Assie miał przecież jeszcze mleko pod nosem, późniejsza przygoda z Marvelem, gdzie grał Qucksilvera, także nie budowała jeszcze fundamentów pod to, czego od aktora oczekujemy dziś. Dopiero gdy dał, za przeproszeniem, w ryj Bradowi Pittowi w Bullet Train, ponownie dał o sobie znać, pokazując się w mocniejszej odsłonie. Za moment będziemy mieli okazję to zweryfikować, ponieważ ten etap budowania swojej nowej, filmowej tożsamości zaakcentowany zostanie filmem Kraven Łowca.
Ja temu aktorowi kibicuję, ma on w sobie coś intrygującego, szczególnie w spojrzeniu. Jest w nim trochę smutku, trochę złości, ale, co wypada dość paradoksalnie, jego uroda raczej wskazuje grzecznego chłopca. Wydaje się, że to może być ciekawy miks, tym bardziej, gdy weźmie się pod uwagę to, jaki Aaron Taylor-Johnson jest w życiu prywatnym. Przypomnijmy – mamy tu do czynienia z pokornym feministą, który wydaje się w sposób wyraźny szanować kobiecą niezależność, za sprawą przebywania w związku z wyraźnie starszą od siebie kobietą (jego żona Sam Taylor-Johnson ma pięćdziesiąt siedem lat). Jestem przekonany, że Broccoli także musiała uznać ten fakt za intrygujący, czym jednoznacznie zasugerowała, że zależy jej, by Bond był nie tylko łowcą trendów, ale ich kreatorem.
Może i fanem tego kierunku nie jestem, ale szczerze mówiąc, wolę Bonda-feministę niż Bonda-kobietę.
Cały ten skrupulatnie tkany plan spali na panewce, jeśli Aaron Taylor-Johnson zdecyduje się rolę odrzucić. Jak na razie w jednym z wywiadów odniósł się do ewentualnego przejęcia schedy po Danielu Craigu dość lekceważąco, co być może było efektem uszczypliwości dziennikarza, ale i tak wyglądało słabo. Aktor podniósł argument, że jeśli ktokolwiek chce mu planować przyszłość, to on wówczas ma ochotę go zaskoczyć – nie jest to dokładny cytat, ale oddaje sens. Czyżby ego już brało górę? Bo wydaje się oczywiste, że na tym etapie kariery Aaron Taylor-Johnson powinien przyjąć rolę Bonda bez gadania, jeszcze całując przy tym dłoń Broccoli. Chyba że ma zupełnie inny pomysł na swoją karierę – jak by nie patrzeć, rola Bonda byłaby bowiem trwałym „znamieniem” na jego ciele.
Kompletnie inną kwestią za to jest pozostające w pustce pytanie o to, kto zająłby się pokierowaniem ekranowych poczynań Aarona Taylor-Johnsona. To w dużej mierze od reżysera zależeć będzie, czy nowy Bond faktycznie będzie nowym, świeżym otwarciem pozwalającym aktorowi na zabłyśnięcie. Czy gdy Oscar zagościł już na półce Christophera Nolana, rozchwytywany twórca w końcu zrealizuje swoje marzenie i stanie za sterami przygód agenta 007? Jest to opcja wbrew pozorom bardziej prawdopodobna teraz niż kilka lat temu.
Jeszcze wracając do Aarona Taylora-Johnsona – jeśli nie za młody, to za mało wyrazisty, za mało doświadczony. W ogóle to ma złe włosy do tej roli. Po karuzeli spekulacji odnośnie do tego, kto ma zagrać Bonda, teraz zaczynamy powoli karuzelę krytyki odnośnie do tego, jak zły jest to typ. Przypomnę tylko, że przed Casino Royale działo się dokładnie to samo, a co Daniel Craig ostatecznie zrobił z tą rolą, dobrze wiemy.