search
REKLAMA
Felietony

Przyszłość to dziś

Jakub Piwoński

21 października 2015

REKLAMA

W tym szalonym tempie życia czasem zdarza się moment, w którym dochodzi do nas smutna prawda. Czas gna do przodu, a my nie mamy lejców, które mogłyby go w tym pędzie zatrzymać.

Okazję do takiej refleksji czasem dostarcza film. Powtórne podchodzenie do tych produkcji, z którymi związane jest nasze dzieciństwo, nosi w sobie duże pokłady nostalgii. Jest jednak film, który o wiele skuteczniej uderza obuchem w twarz, przypominając, ile to już uleciało kartek z kalendarza. O takim Powrocie do przyszłości 2 Roberta Zemeckisa ostatnio znów zrobiło się głośno. Dlaczego? Bo podróżujący w filmie do przyszłości Marty Mcfly przeniósł się dokładnie do dnia 21 października 2015 roku. Tak moi drodzy, przyszłość to dziś.

Back to the future--time circuit board

Gdy byłem dzieciakiem, data ta wydawała mi się tak odległą przyszłością, że z trudem mieściła się w mojej zawężonej wyobraźni. Nigdy nie zapomnę wykładu mojego starszego brata, który z dużą wówczas wytrwałością tłumaczył mi wszystkie zawirowania czasowe występujące w filmie (niczym profesor Brown w jednej ze scen). Choć kiwałem głową na znak tego, że dociera do mnie zagadka znikania członków rodziny Martiego z fotografii lub przyczyna bogactwa Biffa, wewnętrznie nie byłem co do tego przekonany.

Nawet jeśli w trylogii Zemeckisa zakochany byłem od pierwszego wejrzenia, dopiero po latach dotarł do mnie cały geniusz jej fabuły.

Dzieła pod wieloma względami unikalnego. Nie ma bowiem drugiej tak barwnej, tak przyjemnej w odbiorze, tak ze wszech miar kultowej trylogii filmów gatunku time travel. (Gwoli przypomnienia, jest to ta odmiana SF, która skupia się głównie na podróżach w czasie, i na nich opiera fabułę, a nie stanowi do niej tylko dodatku.)

Antycypowanie filmowe to dla mnie wciąż najwyższa forma sztuki. Jednakże, zawiera ono w sobie pewne ryzyko. Często twórcy SF podają dokładny czas, do którego przenosi się bohater – i może być to czas niezbyt dla widza odległy. A cóż pocznie fantasta wtedy, gdy jego wizja się w przyszłości nie przełoży na rzeczywistość? Owszem, autorzy Ci nie zawiązują z odbiorcami umowy, na mocy której ich twór winien sprawdzić się w określonym procencie, inaczej przez potomnych znawców nie będzie rozpamiętywany z godną uwagą. Jednakże w dobrym tonie pozostaje, by wizje te były choć w minimalnym stopniu „trafne”. Niektórzy fantaści ryzyka jednak podjąć nie chcą i w tworzonych przez siebie historiach wolą nie skupiać się na konkretach, a ogółach budujących unikalną opowieść. Przykładem tego jest rozwiązanie zaproponowane przez Georga Lucasa, który w swojej słynnej gwiezdnej sadze przeniósł nas do niesprecyzowanego czasu i miejsca słynnymi słowami: „dawno, dawno temu w odległej galaktyce”. Tym samym, odwołał się bardziej do tradycji baśni i fantasy niż science fiction.

151020_FUT_back-to-the-future-obession.jpg.CROP.promo-xlarge2

Powiedzieć, że Zemeckisowi się udało, to za mało. Wielu prześciguje się w wyliczeniach, ile to atrybutów z „Powrotu do przyszłości 2” doczekało się swojego odpowiednika w czasach współczesnych. Latający samochód? Jeszcze nie teraz, ale wiem, że projekt istnieje. Deskolotka? Żaden problem, Lexus opatentował już prototyp. Samozawiązywane buty? Dziś zwą się Nike Air Mag i wkrótce będą oddane do sprzedaży. Nie wspomnę już wszelkich gadżetach telekomunikacyjnych, z możliwością wideorozmowy, bo te zdołaliśmy już poznać aż za dobrze.

Marketing nie mógł też pozostać ślepy na taką okazję. Da się odczuć, że na nowo rozkręcił się „hajp” na film Zemeckisa, jest o nim głośno, zarówno w głównym jak i drugim obiegu informacji. Oczywiście data 21.10.15 okazała się też idealną okazją do wznowienia filmu na DVD, przez co wielu fanów z tego powodu pośpiesznie uda się do sklepów. Nie mnie oceniać, czy wszystko to, co stało się przyczynkiem do wysnucia moich rozważań, było sterowane przez marketingowców i kampanie viralowe, czy też jest wynikiem szczerej miłości do kina. Odpowiedź grzęźnie gdzieś pewnie po środku.

Ale fakt spotkania z Martym w dniu jego przybycia do przyszłości, daje sposobność do zadania sobie innego istotnego, bo esencjonalnego pytania.

Otóż spróbujmy się przy tej okazji zastanowić, jak będą wyglądać filmy science fiction za 30, 50 lat?

Przecież już dziś da się zauważyć, że elementy od lat dla gatunku typowe, jak loty w kosmos, sztuczna inteligencja, teleportacja i wiele innych, są w zasięgu możliwości inżynierów przyszłości. Nawet jeśli znajdzie się kolejny obszar naukowy godny penetracji, to właśnie teraz doszliśmy do momentu, w którym fantaści powinni zacząć się za nim oglądać. I to dlatego filmy w stylu hard SF, czyli te solidnie podparte nauką, jak Grawitacja, czy Marsjanin, cieszą się taką popularnością i uznaniem.

Granica między tym co będzie, a tym co jest, jeszcze nigdy nie była tak cienka.

Jakub Piwoński

Jakub Piwoński

Kulturoznawca, pasjonat kultury popularnej, w szczególności filmów, seriali, gier komputerowych i komiksów. Lubi odlatywać w nieznane, fantastyczne rejony, za sprawą fascynacji science fiction. Zawodowo jednak częściej spogląda w przeszłość, dzięki pracy jako specjalista od promocji w muzeum, badający tajemnice początków kinematografii. Jego ulubiony film to "Matrix", bo łączy dwie dziedziny bliskie jego sercu – religię i sztuki walki.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA