Oscar dla Caseya Afflecka a sprawa o molestowanie
Tegoroczne Oscary przejdą do historii przede wszystkim za sprawą finałowej wpadki, którą media opisały już z dokładnością godną Jacka Gmocha. Podczas ostatniej edycji rozdania najważniejszych nagród w Hollywood problemów pojawiło się jednak znacznie więcej – Viola Davis otrzymała Oscara dla najlepszej aktorki drugoplanowej, mimo że jej rola była ewidentnie pierwszoplanowa, a w sekcji In Memoriam pokazano zdjęcie Jan Chapman, producentki, która żyje i ma się dobrze.
Zdaniem wielu komentatorów, w szczególności zagranicznych, wpadką było też nominowanie i nagrodzenie Caseya Afflecka za Manchester by the Sea. Dlaczego? Bo aktor był oskarżony o molestowanie seksualne, a sprawa nigdy nie została do końca publicznie wyjaśniona.
Podczas realizacji filmu Joaquin Phoenix. Jestem, jaki jestem Affleck został pozwany przez producentkę, Amandę White, i operatorkę, Magdalenę Górkę. White zeznała, że Affleck zachowywał się niestosownie, określał pracujące na planie kobiety jako „krowy”, mówił głośno o jej fizyczności, próbował zmusić ją do seksu i bez jej zgody wykorzystał jej pokój hotelowy do schadzki z inną kobietą. Magdalena Górka mówiła natomiast, że Affleck zachęcał innych pracowników planu do niestosownych odzywek, a także wszedł bez pozwolenia do jej łóżka i dotykał ją, gdy spała. Całą współpracę operatorka opisała jako „najbardziej traumatyczne doświadczenie w karierze”.
Pozew skończył się ugodą, której szczegóły nigdy nie trafiły do wiadomości publicznej. Ponieważ o Afflecku było ostatnio głośno dzięki roli w Manchester by the Sea, sprawa znowu pojawiła się w mediach, a niektórzy dziennikarze i komentatorzy mówili z niechęcią nie tylko o Afflecku, ale też o Akademii, która – ich zdaniem – nie powinna nominować aktora do nagrody.
Nie mam ani wiedzy, ani kompetencji, by rozstrzygać prawdziwość zarzutów wobec Afflecka, interesuje mnie natomiast zupełnie inna kwestia, a mianowicie łączenie płaszczyzny zawodowej z prywatną i przenoszenie kompetencji sądu i prokuratory na Akademię Filmową. Niechętni nominacji dla Afflecka dziennikarze i komentatorzy sugerują bowiem mimochodem, że instytucja zajmująca się przyznawaniem nagród za najlepsze osiągnięcia w dziedzinie kina powinna karać filmowców za wykroczenia prawne. A to wydaje się co najmniej problematyczne.
Gdybyśmy bowiem poszli tym tropem, należałoby zabrać Oscara Romanowi Polańskiemu, a Woody’ego Allena na zawsze wykluczyć z grona twórców, których bierze się pod uwagę podczas przyznawania nominacji do jakichkolwiek nagród (i to nie ze względu na poziom jego ostatnich filmów). Aktorzy tacy jak Johnny Depp, Michael Fassbender, Sean Penn czy John Travolta powinni zostać na zawsze bezrobotni. I nie wiadomo byłoby tylko, co w takiej sytuacji zrobić z Markiem Wahlbergiem, który w młodości pobił niewinnego człowieka. A nie jest to wcale problem związany ze współczesnymi gwiazdami. Klaus Kinski miał prawdopodobnie na koncie dziesiątki przypadków molestowania, a Charlie Chaplin, ten uroczy wąsacz w meloniku, zmuszał swoją nastoletnią żonę do praktyk seksualnych, na które nie miała ona najmniejszej ochoty – tak przynajmniej wynika z odnalezionych niedawno papierów rozwodowych.
Idąc tropem karania Caseya Afflecka wykluczeniem z grona nagradzanych, należałoby też więc wyrzucić filmy z Kinskim z kinematograficznego kanonu, a Chaplina przestać traktować jako geniusza przecierającego szlaki filmowej komedii. A to byłby przecież absurd.
Jeśli Casey Affleck dopuścił się molestowania, powinien trafić do więzienia – ale powinien do niego trafić z Oscarem w ręku, bo jego rola była wybitna. Tu jednak pojawia się nieco inny problem – aktorzy i inni twórcy filmowi oskarżani o molestowanie lub przemoc domową zazwyczaj unikają wyroków, bo mają pieniądze, wpływy i medialną przewagę nad ofiarami. I dlatego pod pewnym względem rozumiem protesty wobec przyznania Oscara Affleckowi; dla wielu komentatorów wykluczenie z grona nagradzanych funkcjonuje prawdopodobnie jako substytut właściwej kary, którą oskarżony powinien otrzymać.
Tu docieramy jednak do szerszego problemu, związanego z powszechnością omawianego zjawiska, o której świadczą listy celebrytów (w znacznej większości mężczyzn, choć zdarzają się także kobiety, jak choćby Britney Spears) oskarżanych o podobne występki. Jasne, od stuleci wiadomo, że władza i sława korumpują, ale nawet gdyby przyjąć, że jedynie połowa z wymienionych twórców rzeczywiście dopuściła się zarzucanych im czynów, to obraz świata rozrywki wydaje się najzwyczajniej w świecie okropny, bo pełno w nim facetów, którzy wykorzystują swoją pozycję i przywileje, by krzywdzić mniej wpływowe osoby.
Zgadzam się więc w pełni, że tego typu sprawy powinno się nagłaśniać i opisywać, a oskarżonych aktorów i twórców piętnować. Ale nie mieszajmy do tego nagród – akurat w tym wypadku powinno się brać pod uwagę tylko filmowe rzemiosło, bo inaczej stracą one rację bytu.
korekta: Kornelia Farynowska