HOLLYWOOD TO NIE DISNEYLAND. Co kryją uśmiechnięte maski na twarzach dziecięcych gwiazd?
Dzieciaki na czerwonym dywanie (zazwyczaj) robią furorę. Ot, wygadany jak na jedenastolatka Jacob Tremblay skupia na sobie całą uwagę, gdy tylko ma ku temu okazję – a ma ją często, gdyż dzięki świetnemu startowi w Pokoju oraz kolejnej przejmującej roli w Cudownym chłopaku zapewne nieprędko znudzi się producentom. Podczas ostatniej ceremonii wręczenia Złotych Globów więcej lukru wylano jedynie w komentarzach na temat siedmioletniej Brooklynn Prince – gwiazdy The Florida Project – a w momencie, gdy oboje pozowali razem, poziom słodkości przekroczył wszelkie normy. To jedna strona medalu. Na drugą, tę spowitą w mroku, światło próbowała ostatnio rzucić Natalie Portman. Bezskutecznie – po gromkich brawach wszyscy wrócili do roztrząsania będącej obecnie na świeczniku akcji #MeToo.
Wiele ostatnio mówi się o molestowaniu, seksizmie, rasizmie i innych zjawiskach, których na Bogu ducha winnych mieszkańcach Ziemi notorycznie dopuszczają się biali heteroseksualni mężczyźni, ale spokojnie – dziś nie o tym, choć pomysł na tekst zrodził się w mojej głowie po “czarnym marszu” organizacji Time’s Up w rocznicę inauguracji Donalda Trumpa na prezydenta Stanów Zjednoczonych.
Gdzieś między licznymi wystąpieniami pokrzywdzonych (bądź stających w ich obronie, dzielnych kobiet) a krzyczącą do Jamesa Franco “Oddaj moją przypinkę!” Scarlett Johansson na scenie pojawiła się Natalie Portman. Spokojna, skromna jak zwykle – nie przyszła na marsz, by kogoś oskarżać – stanęła przed mikrofonem i opowiedziała o czymś, co powinno zdominować wszelkie medialne dyskusje. O czymś o wiele bardziej przejmującym niż coraz mocniej wydumane oskarżenia słynnych kobiet wobec słynnych mężczyzn. Mianowicie – Portman podzieliła się ze światem traumą, jaką była seksualna nagonka na jej osobę w latach 90., czyli czasach, gdy była po prostu dzieckiem.
Rola w Leonie zawodowcu otworzyła trzynastoletniej Portman drogę do sławy, ale i przyniosła wiele nieprzyjemności. Czytanie o swoich “pączkujących piersiach”, stałe wchodzenie mediów z butami w sferę prywatną czy nawet odliczanie do jej osiemnastych urodzin (w wiadomym kontekście) wywarło na aktorce wielki wpływ. To stąd wzięło się wycofanie, ta słynna powściągliwość, niemal pruderyjny styl bycia. Wszystko to miało na celu pokazanie mediom, że nie mają czego szukać w jej życiu – w pewnym sensie Portman odniosła zamierzony efekt, ale tym bardziej jej wyznanie powinno stać się ważnym elementem edukacyjnym dla rodziców, którzy zrobiliby wszystko, by uczynić swoje dzieci sławnymi.
By wykreować małoletnią gwiazdę, potrzeba naprawdę niewiele: nieco dziecięcego uroku, swoistej charyzmy wyróżniającej ją na tle rówieśników, czasem bystrego umysłu i ciętego (jak na metrykę) języka. No i oczywiście rodzica, który zaprowadzi swoją pociechę na casting – to, jakie powody mu przyświecają, jest już zupełnie inną sprawą. Nie warto generalizować, ale – niestety – w wielu przypadkach zasadne zdaje się pytanie “Kto wychowuje dziecko, gdy rodzice liczą kasę?”.
Najbardziej jaskrawym przykładem może być tu Samantha Geimer – ta sama, którą rzekomo zgwałcił Roman Polański. Nieprzypadkowo jednak śledczy rzucali podejrzenia na matkę – niespełnioną aktorkę w trudnej sytuacji – która mogła chcieć posłużyć się Polańskim, by rozkręcić karierę swojej córki, a po niepowodzeniu rozpętała wokół reżysera burzę. To jednak przypadek skrajny, a niszczycielski wpływ na życie młodych osób obrazuje całe spektrum rodzicielskich niedopatrzeń, których efektem w najlepszym przypadku są złamane kariery.
Dzieciaki z reguły są urocze. To ich oręż w walce o serca widzów (niemniej skuteczny, niż bycie pyskatym gnojkiem, ale to sprawdza się tylko w przypadku chłopców). Pokłady tych atrybutów maleją jednak z wiekiem – są jak “płomienie, które świecąc dwa razy jaśniej, wypalają się dwa razy szybciej”, niczym możliwości andków Tyrella. Rzadko bowiem wszystko to wspierane jest talentem, który dojrzewa z dziecięcym aktorem i przeradza się w prawdziwą pasję.
Podobne wpisy
Nie ma przypadku w tym, że większość młodocianych gwiazd prędzej czy później przepada bez śladu. Pal licho, jeśli powodem jest chęć zmiany branży – w końcu dorastając, każdy może pomyśleć “to nie jest coś, co chciałbym robić do końca życia”. Podobnie ma się sytuacja z – nie ma co owijać w bawełnę – beztalenciami, które w trakcie dojrzewania utraciły jedyny argument, jakim dysponowały – wspomniany dziecięcy urok. To szczególnie widoczne wśród gwiazdeczek Disneya, które bardzo rzadko są w stanie kontynuować karierę po wyrośnięciu z dziecięcej roli. A reszta? Nałogi, skandale, głupie decyzje, sekstaśmy – słowem: celebrycki żywot. I gdyby tak istniał sposób, by choć na chwilę znów było o nich głośno…
Przykład Natalie Portman dobitnie pokazuje, że uśmiechy na twarzach dziecięcych gwiazd bardzo szybko mogą przerodzić się w maski. Jej udało się wyjść z tego bez szwanku, ale osób rzeczywiście pokrzywdzonych – takich, które padły ofiarami najgorszych jednostek filmowego środowiska, nie zaś same zniszczyły sobie kariery – nikt nie zliczy. Hollywood nie ma litości dla nikogo, nawet dla dzieci, czego dowodem może być zamieciona pod dywan afera pedofilska sprzed kilku lat. Przy niej wyczyny Harveya Weinsteina bledną, lecz z jakichś powodów nikt nie kruszył kopii w obronie najmłodszych, jak ma to miejsce obecnie. Wyznania Elijah Wooda (trylogia Władca pierścieni), Coreya Feldmana (Goonies, Straceni chłopcy) i rzeszy innych osób przepadły bez rozgłosu, choć w 2014 roku powstał o nich nawet film An Open Secret. Tymczasem tabuny nowego narybku tłumnie uczestniczą w castingach, dając rodzicom szansę zrealizowania swoich niespełnionych ambicji. Kosztem własnych dzieci.
korekta: Kornelia Farynowska