Drugie Dno #16: Żegnaj, Andy, witaj, Lilly, czyli o błędzie Matriksa
To nie miał być tekst o Wachowskich. Miałem inne plany na szesnastą odsłonę. Ale Andy nie pozostawił mi wyboru. Wszak moje felietony miały być wyrazem emocji, przemyśleń i spostrzeżeń. A tak się składa, że w ubiegłym tygodniu moja uwaga całkowicie zogniskowała się na jednej odważnej deklaracji, swoistym „wyjściu z szafy”. Choć trudno jest mi przejść obok tego obojętnie, jeszcze trudniej jest mi się do tego ustosunkować tak, by brzmiało to rzeczowo. Ogarnia mnie szok, brak mi słów, ale mimo wszystko spróbuję.
Zapewne zdążyliście się już dowiedzieć o tym, że nie ma już „braci Wachowskich” – słynnego reżyserskiego duetu. Wszak określenie to stało się nieaktualne już 2012 roku, tuż po ujawnieniu zmiany płci starszego brata, Larry’ego. Ten, wybierając tożsamość Lany, zmusił cały świat do nazywania Wachowskich mianem rodzeństwa, z braku lepszej opcji. Teraz jednak także drugi z braci, Andy, postanowił dołączyć do swego poprzednika i oznajmić o wielkiej zmianie, jaka nastąpiła w jego życiu. Stał się kobietą, przez co Wachowscy nie są już duetem braci, a sióstr. Czyżby nastąpił błąd w Matriksie?
Generalnie uważam siebie za osobę z otwartym umysłem. Nie patrzę na świat jednowymiarowo. Lubię dociekać i starać się zrozumieć także te zjawiska, które kłócą się z moim postrzeganiem świata. Są jednak rzeczy, które nie śniły się ani mnie, ani nawet filozofom. Metamorfoza Andy’ego Wachowskiego jest z pewnością jedną z nich. Chcę jednak podkreślić, że jest mi daleko do jednoznacznie negatywnej oceny wyborów osób, które po latach konfliktu wewnętrznego decydują się na operacyjną zmianę płci. Przecież współczesna pochwała indywidualizmu daje sposobność do wolnej woli w tym zakresie. Jest to zatem sfera prywatna, którą staram się szanować. Nie zmienia to jednak faktu, że mam prawo nie rozumieć pobudek stojących za taką decyzją. Argumenty naukowe do mnie nie trafiają, idea rozdzielności ciała i tożsamości tym bardziej, gdyż wciąż brak w tym paradygmatu, czegoś, co moglibyśmy brać za pewnik. Według mnie jest coś niepokojąco trywialnego w opieraniu kastracji i zabiegów hormonalnych głównie na wewnętrznym przeczuciu pacjenta. Wiem jednak na pewno, że częściej powinno się zaglądać za kulisy w poszukiwaniu źródła problemu, a nie kierować pacjenta na zabieg o tak radykalnym charakterze.
Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że w ten sposób te osoby są bezkarnie przez medycynę oszukiwane, a co gorsza, narażone na społeczny ostracyzm, gdyż wmawia się im, że nawet jeśli urodziły się mężczyzną, to mogą stać się kobietą, i na odwrót. A to przecież tak jak z kompleksowym tuningiem auta: możemy nawet do malucha podokładać różne elementy z innych, lepszych modeli, ale jego podwozie zawsze zdradzi prawdę. Twór pierwotny pozostanie ten sam, a wszelkie zmiany popchną go tylko w kierunku karykatury samego siebie. Wiem, że jest to metafora mało wyrafinowana, ale nie stać mnie na poetykę lepiej oddającą sens mojego myślenia. Bo rzeczywistość też jest dla mnie bezpardonowa. Niedawno słyszałem o facecie (dorosłym czterdziestoparolatku), który za swoją prawdziwą tożsamość po latach uznał… sześcioletnią dziewczynkę. Rzucił więc rodzinę i znalazł nową, rzecz jasna taką, która mogła go adoptować. Nie wiem jak wy, ale akurat ja nie umiem wyzwolić w sobie empatii na potrzeby zrozumienia tego przypadku. I nie mogę zrobić tego także dla Andy’ego, choć bardzo bym tego chciał. Jest to jednak tylko mój, jakże ortodoksyjny punkt widzenia, oporny wobec postępu, więc nie warto zaprzątać sobie nim głowy.
Ciekawi mnie natomiast, jak metamorfoza Wachowskiego wpłynie na postrzeganie i odbiór twórczości rodzeństwa – zarówno tej przeszłej, jak i przyszłej. Wątpię, aby prywatne życie słynnego duetu mogło wpłynąć na recepcję ich filmów – przynajmniej w moim wypadku. Staram się tego nie łączyć i nie zaglądać twórcom pod spódnicę podczas seansu. Ale nie od dziś wiadomo, że emocjonalność autora dzieła odciska brzemię na ostatecznym kształcie dzieła. Dlatego u Von Triera depresja i społeczne fobie wręcz wylewają się z ekranu. Teraz nadarza się także okazja, by pod tym kątem zbadać filmografię słynnego rodzeństwo. Za przykład weźmy Matriksa – ich bezsprzeczne opus magnum.
Darzę ten film szczerą miłością, widziałem go niezliczoną ilość razy, za każdym razem odnajdując w nim nowy podtekst, nowe przesłanie. Najogólniej mówiąc, Matriks to taka postmodernistyczna mikstura religijnych i filozoficznych koncepcji, ubrana w cyberpunkowe szaty. O ukrytych znaczeniach w filmie można wykładać na studiach. Ale najważniejszy motyw jest nawiązaniem do Carrollowskiego przejścia Alicji do magicznego, alternatywnego świata. Neo zdaje sobie sprawę z tego, że postrzegana przez niego rzeczywistość jest tylko nałożoną na oczy iluzją, z której kajdan nie może się uwolnić. Gdy w końcu budzi się ze snu, prawda jest dla niego tak dosłowna i bezwzględna, że przyjmuje na swoje barki mesjańską odpowiedzialność zerwania z dominacją kłamstwa i przywrócenia dawnego porządku.
Z każdym rokiem od premiery interpretacja Matriksa zdawała się być bardziej aktualna, co tylko przemawiało za unikatowością dzieła. Film był dla mnie czytelnym odniesieniem między innymi do kreowanej przez media wizji świata oraz manipulacji, której jesteśmy poddawani od dzieciństwa. Trafia do mnie przesłanie istnienia sił od nas większych, które mogą kontrolować i naginać otoczenie odpowiednio do swoich potrzeb, niczym łyżka trzymana przez małego mnicha w filmie. Ale to jest zaledwie jedna warstwa interpretacyjna. Kolejną dołożyły Lana i Lilly.
Bo czy przypadkiem nie jest też tak, że głębia Matriksa ma swoją bezpośrednią przyczynę w przeżyciach wewnętrznych duetu reżyserów? Ich bólu i rozdarciu? Przecież motyw przejścia z jednej, zakłamanej rzeczywistości w drugą – prawdziwą i pełniejszą jest niczym innym, jak alegorią transseksualizmu, lub bardziej tego, jak postrzegany jest w oczach osoby nim dotkniętej. Biorąc pod uwagę, że zarówno jeden, jak i drugi brat przez całe swoje życie czuli, jakoby ich ciało było dla nich więzieniem, bardzo łatwo wysnuć wnioski, iż ich najważniejsze dzieło dało im sposobność do upustu tak głęboko skrywanych emocji. To była ich osobista terapia, która najwyraźniej okazała się niewystarczająca.
Zresztą ten swoisty dualizm oraz motyw ponownego odrodzenia się w nowym świecie obecny jest także w kolejnych filmach rodzeństwa. Mówi przecież o tym zarówno Atlas chmur, jak i Jupiter: Intronizacja. Choć jest to materiał na osobną analizę, dowodzi tylko tego, że w twórczości Wachowskich istniał motyw przewodni, płynący nie tyle z fascynacji i pasji, co wewnętrznego bólu. Oni już od tak dawna wołali o pomoc, a my byliśmy na to głusi. Dotychczas myślałem, że Matriks jest dla całego świata i o całym świecie. Teraz wiem, że jest przede wszystkim o ich twórcach i dla ich twórców. I jest to dla mnie zarówno krzepiące, jak i przyprawiające o dreszcze.
korekta: Kornelia Farynowska