Drugie Dno #43: Star-Lord szuka taty, czyli Strażnicy na straży ojcostwa
Stało się to, co było do przewidzenia: kontynuacja Strażników galaktyki nie zawiodła i rozbiła box office’owy bank, także w Polsce. Wśród powszechnych zachwytów trudno odnaleźć wyrazy niezadowolenia. James Gunn po raz kolejny dostarczył widowni unikalny koktajl, w którym przygoda przeplata się z humorem.
Ja jednak, po skierowaniu na film swojej lupy, zdołałem dostrzec pewien niuans, który skłonił do szerszych refleksji. Nowe fantastyczne widowisko Marvela pod błyszczącym lakierem skrywa ciekawe drugie dno.
Zacznijmy od tego, że w filmie brakuje McGuffina. Tym, którzy nie wiedzą, czym on jest i dlaczego jest dla fabuły tak istotny, śpieszę z wyjaśnieniami. Otóż mianem McGuffina zwykło się nazywać ten element filmu, wokół którego kręci się cała fabuła. Może to być rekwizyt, może to być miejsce, może to być osoba – warunek jest taki, by bohaterowie dążyli do jego odnalezienia. Innymi słowy McGuffin to cel, który staje u podstaw motywacji bohaterów. To marchewka zawieszona przed oczami widza, wyzwalająca chęć do podążania nurtem fabuły.
Po półtorej godzinie seansu Strażników galaktyki vol. 2 zdałem sobie sprawę, że jako widz wciąż nie wiem, w jakim kierunku podążam wraz z bohaterami. Wkrótce jednak miała nastąpić iluminacja. Okazało się bowiem, że założenie, które legło u podstaw fabuły widowiska, wyrażone zostało w relacji ojca i syna, a właściwie w potrzebie naprawienia tej relacji. Już w pierwszej części zasugerowano nam, że Peter Quill bardzo pragnie poznać swojego rodzica. Twórcy postanowili, że dadzą mu do tego okazję już w sequelu. W ten sposób wykorzystali motyw, którego echa mogliśmy słyszeć w twórczości wielu reżyserów. Z dużą pewnością zaliczyłbym nawet tematykę relacji ojca i syna do tego grona motywów, które są jednymi z bardziej powtarzalnych w historii kinematografii. Nie wierzycie? Zerknijcie tylko na te tytuły, biorąc pod uwagę ich różnorodność.
Powrót do przyszłości, Drzewo życia, Buntownik z wyboru, Buntownik bez powodu, Gdzie jest Nemo?, Ojciec chrzestny, Indiana Jones i ostatnia krucjata, Król Lew, saga Gwiezdnych wojen, Aż poleje się krew, Doskonały świat, W imię ojca, Prawo Bronxu, Herkules, Batman, Zabić drozda, Życie jest piękne czy w końcu Łowca androidów, Ostatnia rodzina itp, itd.
Co łączy wszystkie te filmy prócz tego, że są reprezentantem tej samej dziedziny sztuki? Otóż wszystkie one dostarczają widzowi nieco wywrotową wersję McGuffina. Bohaterowie w tych filmach często szukają istotnych dla historii miejsc i przedmiotów, ale tak naprawdę liczy się to, w jakim kierunku podąża ich wewnętrzna droga. Wszyscy oni albo starają się odszukać własnego ojca, nie tylko fizycznie, lecz także duchowo, naprawiając jednocześnie relację z nim, lub po prostu pragną go zrozumieć.
Ostatnimi czasy da się zauważyć, że w kinie coraz popularniejsze są silne kobiece osobowości. Nie ma w tym przypadku. Sztuka od zawsze pełniła rolę zwierciadła tego, co w danym czasie działo się w społeczeństwie. Nie inaczej jest w tym wypadku. Fakt jest taki, że w ostatnich dekadach w zachodniej kulturze obserwowany jest upadek męskiego etosu. Już niejednokrotnie w swoich felietonach podkreślałem fakt, że to, że filmowe kobiety tak często zakładają dziś spodnie, nie wynika z tego, że sobie to ubzdurały, ale dlatego, że stworzyły się do tego dogodne warunki. Dzisiejsi mężczyźni są bowiem zajęci odnajdywaniem właściwej drogi w labiryncie wartości. Odnajdywaniem pewności siebie oraz wewnętrznej siły. Uczeniem się przejmowania odpowiedzialności. Czym zatem spowodowane jest ich zagubienie?
Czyniąc długą historię krótką, męski etos ma dziś chwiejne podstawy, ponieważ mali chłopcy wychowywani są w dużej mierze przez swoje matki, a nie ojców. A kiedyś… kiedyś wyglądało to dokładnie odwrotnie. W wielu kulturach istniał chociażby różnie nazywany rytuał inicjacji (my mieliśmy na przykład postrzyżyny), dzięki któremu chłopak mógł zdać sobie sprawę z tego, w czym tkwi jego potencjał oraz jak bardzo odpowiedzialna rola do wykonania go czeka. Dziś nie dość, że nie ma inicjacji, to nawet rytuał duchowego odcięcia matczynej pępowiny – rozumianego przez więź łączącą syna z matką – odkładany jest nieustannie na później.
Nie są to moje obserwacje, a wielu znanych i cenionych psychologów, reprezentowanych między innymi przez Wojciecha Eichelbergera, w którego myśli swego czasu się wczytywałem. Dwie wielkie wojny dwudziestego wieku przyniosły spustoszenie w zachodniej cywilizacji. Zginęło wielu mężczyzn w sile wieku. Ci, którzy zdołali wrócić do swych domów, choć byli obecni ciałem, duchem wciąż pozostawali w centrum działań wojennych. Skutek? Brzemię wychowania młodych chłopców pozostających bez ojca spadło na matki. Problem w tym, że matka nie była i nie jest w stanie nauczyć chłopca męskości – rozumianej jako wewnętrznej siły pozwalającej sprostać życiowym wyzwaniom. Tę musi on zaadaptować od pierwszego mężczyzny w swoim domu.
Mężczyźni, którzy nie zdołali zaczerpnąć siły od swoich ojców i nie odnaleźli jej także we wzorcach społecznych, błąkają się przez życie z sercem skażonym lękiem. Lękiem przed niepowodzeniem, odrzuceniem, śmiercią. Potem płodzą synów i, uginając się pod ciężarem odpowiedzialności, która na nich spada, odstępują od procesu wychowania albo poprzez zostawienie rodzinnego domu, albo poprzez duchową w nim nieobecność. Następnie proces powtarza się niczym fatum.
Dlaczego o tym wszystkim mówię? Dlatego, że tymi zagubionymi mężczyznami są także artyści filmowi. Z tą różnicą, że oni potrafią głośno opowiedzieć o tym trawiącym męską część społeczności problemie, zamieniając go w zgrabną formułę widowiska. Film, jako jedna z najdoskonalszych dyscyplin sztuki, rozwinęła skrzydła w XX wieku, czyli właśnie wówczas, gdy badacze poczęli obserwować zjawisko powolnego upadku męskiego etosu, upadku autorytetów. Dlatego właśnie, jak już wspomniałem, tak wiele fabuł (oczywiście nie tylko filmowych) zawiera motyw relacji ojca i syna. Ponieważ filmy te stanowią odbicie tęsknoty wielu męskich potomków. Tęsknoty za ojcem, od którego nie zdołali zaczerpnąć potencjału.
Wracając zatem do Strażników galaktyki. Jest to najświeższy przykład filmu, który tę tęsknotę wykorzystuje. Co ciekawe, w wypadku tego filmu można tę psychoanalizie posunąć jeszcze dalej. Jak zauważyłem, w filmie rolę McGuffina pełni ojciec. To on oraz prawda o nim i jego miłość stanowią główne pragnienie i cel protagonisty. Ale w finale poniekąd wszystko wywraca się do góry nogami, ponieważ ojciec (co ciekawe, o imieniu Ego – Freud zatem byłby dumny) staje się dla bohatera także głównym przeciwnikiem. To przykre, ale bunt przeciwko ojca jest jednym z etapów odbudowy relacji z nim. Mam wątpliwości co do tego, czy szokowa terapia, którą Quill przechodzi, jest skuteczna. Mam także wątpliwości co do tego, czy faktycznie Yondu był w stanie zastąpić mu prawdziwego ojca.
Trzymam jednak kciuki za Quilla. Prawdopodobnie w trzeciej części będzie już inną osobą. Postawił on bowiem kolejny krok w swojej inicjacji.
korekta: Kornelia Farynowska