Drugie Dno #29: Mężczyźni, którzy nienawidzą (filmowych) kobiet

Od pewnego czasu da się zauważyć, że w Hollywood do głosu coraz częściej dochodzą kobiety. I dzieje się to rzecz jasna ku zaskoczeniu i niezadowoleniu samczej części widowni. Płeć piękna chce grać wiodące role w wiodących filmach, chce także zarabiać na równi ze swymi męskimi partnerami z planu.
Z kolei owacjami na stojąco nagradzane są kolejne feministyczne manifesty, płynące z ust nagradzanej Oscarem aktorki. Kino niejako staje się dzisiaj centrum obyczajowej rewolucji, gdzie wiele utartych standardów powoli staje na głowie. W tym felietonie spieszę z pomocą i swoją interpretacją tego zjawiska. Nie, tym razem nie będzie o politycznej poprawności. Ciśnie mi się raczej na usta opowieść o pewnym dziejowym, niesprawiedliwym ucisku, który musiał w końcu znaleźć ujście.
Choć jest to jednak sukces umiarkowany, twórcy nowych Pogromców duchów mają powody do radości. Do kasy po pierwszym weekendzie wyświetlania wpadło już około 46 mln zielonych i przewiduje się, że będzie jeszcze lepiej. Rokowania są dobre z uwagi na zaskakująco pozytywne recenzje krytyków. A przecież wszyscy pamiętamy, że był to tytuł, który cieszył się bardzo kiepskim pijarem i zewsząd wieszczono jego sromotną porażkę. Powód był prosty: większości nie spodobało się, że twórcy rebootu przebojowej komedii lat 80. wpadli na pomysł, iż od teraz poskramiaczami duchów będą kobiety. Przez media przetoczyła się fala krytyki, którą poniekąd podzielałem.
Abstrahując od wojen płci, dla mnie brzmiało to po prostu tanio – nie jestem zwolennikiem drastycznych zmian w charakterze bohaterów, gdyż wierzę, że raz powołani do życia powinni w kulturze pozostać po prostu sobą. Ich kolejne trawestacje mogą jedynie nieznacznie naginać profil psychologiczny, w sferę płci lub rasy nie ingerując. Gdy zasada ta zostaje złamana i święty Piotr staje się czarny, a Bond kobietą, bardzo trudno nie uznać tego za element indoktrynującej polityki, niewiele ze sztuką mający wspólnego. Zbliżają się nowi Obcy i zastanawiam się, jak zareagował by świat, gdyby Ellen Ripley nagle stała się mężczyzną. Do tego czarnym. Jak wówczas brzmiałaby medialna narracja?
[quote] Mnie się po prostu nie podoba, że moi ulubieni bohaterowie mają nagle nosić sukienki, i byłbym zły tak samo, gdyby moja ulubiona figurka Batmana, którą bawiłem się w dzieciństwie, została nagle podmieniona na lalkę Barbie.[/quote]
Nie da się jednak ukryć, że rosnąca obecność i pozycja kobiet na pierwszym planie kinowych widowisk związana jest z tym, co dzieje się na drugim planie ich życia społecznego. Feminizm jeszcze nigdy nie był tak silny, a wspiera go kino. Podsycane jest to m.in. walką o większą gażę dla aktorek. W tym wypadku także sprawa jest względna. W pełni rozumiem rozczarowanie Gillian Anderson, która po latach ujawniła, że w X-Files zarobiła mniej od Duchovnego – wszak ich status, zarówno filmowy, jak i aktorski, zdawał się porównywalny. Ale już Robin Wright szantażująca twórców House of Cards tym, że nie wystąpi w kolejnym sezonie serialu, jeśli twórcy nie zrównają jej gaży z gażą partnera z planu, wypada trochę żałośnie. I nie chodzi o to, że poniekąd można ich bohaterów traktować równomiernie, ale o to, że Spacey, za sprawą nagród i dorobku filmowego, jest po prostu popularniejszy i ma o wiele większą siłę oddziaływania… Ale te potrzeby nie wzięły się przecież z powietrza i rozumiem ich znaczenie. Nieśmiało zatem podumam nad przyczyną. Uprzedzam jednak samczych czytelników: moje wnioski mogą się wam nie spodobać.
Na pierwszy ogień: Biblia. Dla jednych może się to wydać zaskakujące, inni się z tą myślą już oswoili, ale to niestety w tym świętym tekście tkwi praźródło odwiecznego konfliktu płci. Właściwie to chodzi mi głównie o przypowieść o Adamie i Ewie i to, w jaki sposób została przez następców interpretowana. Już sam fakt tworzenia Adama na obraz Boży wskazuje, iż mężczyzna ma prawo czuć się wyróżniony i dać sobie przyzwolenie do dominacji. Kobieta, powstająca w drugiej kolejności z Adamowego żebra, rozpoczyna pokutujący w kulturze judeochrześcijańskiej stereotyp nieodłącznej towarzyszki mężczyzny, któremu ma być podległa jak zwierzę. Argumentem ostatecznie odbierającym chlubę niewieście jest zerwanie przez nią zakazanego owocu po tym, jak ulega pokusom szatana. Łączona jest przez to z tym wszystkim, co bliskie zmysłom, naturze, a także seksualności, czyli wszelkiemu nieokiełznaniu, stojącemu w opozycji do rozwagi człowieczego ideału – Adama. I tak właśnie zrodził się potężny stereotyp, którego siła miała, i ma przecież do dziś, daleko idące konsekwencje. Prawda mitu jest taka, że mężczyzna i kobieta od początku mieli być sobie równi, wzajemnie się uzupełniając, a zerwanie jabłka miało być poniekąd zaproszeniem do partnerstwa. Zaproszeniem, które mężczyźni odrzucili, czyniąc kobiety winnymi wszelkiego grzechu oraz ludzkiej niedoskonałości.
Jak potoczyły się te uprzedzenia dalej, każdy wie. Niewątpliwie najczarniejszą kartą historii (często wypominaną przez feministki) jest ludobójstwo dokonywane na kobietach na przestrzeni około 200 lat, za sprawą tzw. polowań na czarownice. Wśród ofiar były m.in. kobiety, które wzbudzały podejrzenia tym, że… nie miały mężów. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że to zło podyktowane było niczym innym, jak lękiem mężczyzn przed kobiecą niezależnością i utratą kontroli nad nimi. Była to konsekwencja systematycznego wypierania kobiecego aspektu. Co gorsza, kobiety same zaczęły wierzyć w to, że są gorsze. Dopiero ich dziewiętnastowieczna emancypacja uwolniła je od kulturowych kajdanek uniemożliwiających przez wieki dążenie do jakiejkolwiek autonomii. Powstanie kina nie pomagało jednak w odmianie tego wzorca, gdyż medium to od początku było domeną męskiej widowni. Stłamszone więc dawały na to przyzwolenie, gdyż same, niepewne swego statusu i możliwości, wolały w głównych rolach oglądać silnych mężczyzn niż własną nieudolność.
Zdaję sobie sprawę, że się trochę po tym temacie ślizgam. Bo w pigułce chcę zawrzeć coś, co wymaga szerszego opracowania. Moim celem było jednak zwrócenie uwagi, że rosnąca pozycja kobiety w kinie bezpośrednio powiązana jest z przemianami kulturowymi, które mają obecnie miejsce. Poczekamy i zobaczymy, czy wkrótce dla kobiet buty bohaterek kina akcji nie okażą się za ciasne. Bo póki co obie płcie są w procesie dochodzenia do prawdy o sobie wyraźnie zagubione. Nad faktycznymi potrzebami widowni przeważają roszczenia i pretensje, decyzje poprowadzone strachem i (jak by nie patrzeć) polityczną poprawnością. To jest wciąż zbyt sztuczne. Sygnał jednak został wystosowany; płeć piękna na kinowym ekranie nabrała pewności siebie i zapragnęła stać się niezależna. Czas na zmiany.
Tylko kulejąca męska dusza, nieustannie poszukująca autorytetu i bojąca się matczynej ręki, może poczuć się w tych okolicznościach zagrożona. Duszy wolnej od uprzedzeń, lęków i kompleksów – nie ma prawa to zaszkodzić. Ale pamiętajcie: to, na jak wiele scenarzyści pozwalają filmowym heroinom, jest przeważnie konsekwencją męskich braków w poczuciu własnej wartości. Wartości pretendującej do wielkich celów! Kobiety będą wychodzić z cienia, bo mogą, bo tworzą się ku temu sprzyjające okoliczności. Gdy zatem Bond stanie się Ewą, będzie to już początek końca Adama… I Seksmisja będzie już tylko kwestią czasu.
korekta: Kornelia Farynowska