search
REKLAMA
Felietony

Dlaczego z UTĘSKNIENIEM czekam na SEQUEL AVATARA, megahitu science fiction

Czekacie na sequel Avatara? Czy daliście już sobie spokój?

Jakub Piwoński

20 maja 2022

REKLAMA

Nareszcie – chyba wszystkim cisnęło się to sformułowanie na usta. Ostatnio fani science fiction z całego świata na chwilę wstrzymali oddech, ponieważ w internecie zadebiutował pierwszy zwiastun kontynuacji Avatara. Zwiastun, który przejdzie do historii kina jako ten, na który przyszło nam czekać najdłużej. W tym roku mija bowiem trzynaście lat od czasu premiery pamiętnego hitu Jamesa Camerona. W tym okresie niejednokrotnie słyszeliśmy o sequelu i sequelach, ale nic z tych rewelacji nie wynikało. Do teraz.

Nie wiem, czy ta trzynastka będzie w tym wypadku pechowa, czy szczęśliwa dla reżysera, ale bardzo bym chciał się nie zawieść podczas grudniowego seansu. Nie wiem jak wy, ale ja wciąż wytrwale czekam na to widowisko, wydaje mi się, że może ono wnieść do kina spore pokłady świeżości, jeśli twórcy podejdą do tego z głową. Po latach drwin z projektu, po latach memów wyśmiewających Camerona i jego szumne zapowiedzi pora zmierzyć się z realnym materiałem. Zwiastun sugeruje, że na razie lekcje zostały odrobione. Pytanie tylko, czy ktoś się tym jeszcze jara.

Teaser idealny

Z początku czułem się nieswojo, ponieważ brakowało mi w tym materiale promocyjnym jakiegoś haczyka. Zwiastun zdradza nam bardzo mało, oparty jest wręcz na minimalistycznym założeniu, że od zdradzania poszczególnych fragmentów historii ważniejsze jest oddanie klimatu szykowanego widowiska. W pierwszej chwili brakowało mi zatem informacji o tym, kto jest antagonistą, na czym będzie oparty główny konflikt, jak prowadzona będzie intryga. Ale podczas drugiego i trzeciego odtworzenia tego materiału uznałem, że… jest wręcz idealny, że zawiera w sobie wszystko to, czego potrzebowałem. Wsiąkłem w tę atmosferę i wydaje mi się, iż takie było główne założenie speców od marketingu. Chciano przypomnieć o tym świecie, chciano rozbudzić na nowo wyobraźnię, bez zbędnego wdawania się w szczegóły. Je w końcu mamy poznać w kinie.

Coś się zaczyna w temacie dziać, wydaje się, że od grudniowej premiery nie ma już odwołania. Mnie to cieszy, ale wciąż da się odczuć, że moda na bombardowanie tego projektu ma się dobrze. Trudno tego nie rozumieć. Minęło naprawdę sporo czasu, odkąd Avatar triumfalnie przeszedł przez kina, zgarniając zyski liczone w miliardach. Zapoczątkował nowe trendy. Na początku zapanowała moda na 3D, przez lata odbywaliśmy seanse z okularami na nosie. Producenci zwietrzyli interes w tym, by konwertować obraz pod trójwymiar (co nie było praktyką zgodną ze sztuką Avatara), ponieważ stwarzało to pretekst do podniesienia cen biletów – i zwiększenia zarobków. Sequela Avatara na horyzoncie widać jednak nie było.

Dogodny moment

Potem nastała era Marvela. Era wysokobudżetowych widowisk tworzonych na podstawie komiksów. Filmy te wzajemnie się uzupełniały, tworząc uniwersa, co także stało się nową modą. Wówczas Disney urósł do rangi medialnego potentata, który mógł pozwolić sobie np. na zakup marki Gwiezdnych wojen. To otworzyło koleją furtkę. W kinie prócz dynamicznych walk superbohaterów oglądaliśmy także walki na miecze świetlne, śledząc, w jaki (mimo wszystko nieudolny) sposób kontynuowana jest saga Skywalkerów. Pojawiły się pierwsze zapowiedzi nowego Avatara, ale… nic z nich nie wynikało. Wielu przestało wówczas mieć nadzieje na powrót do świata Pandory, bo najzwyczajniej nie było przestrzeni w kinie, by ten powrót mógł przynieść twórcom odpowiednie korzyści.

W międzyczasie rozwinął się streaming i medium serialowe przeżyło renesans. Skończyły się też kolejne fazy kinowego uniwersum Marvela, za sprawą spektakularnego i sycącego fanów finału, a Disney zaczął skupiać się na tworzeniu i promowaniu produkcji skierowanych głównie do telewizji. W tym roku, za sprawą ustąpienia pandemicznej przerwy, ponownie rozkręca się kinowy rollercoaster. Nowy Spider-Man i Doctor Strange podsyciły nasze apetyty na kolejne wielkie widowiska i zdaje się, że jeśli nie zrobiono tego od razu, to właśnie teraz, w 2022 roku, nadszedł w końcu dogodny moment na to, by sequel Avatara mógł coś zdziałać.

Kino sentymentalne

Jeszcze jedna rzecz w ciągu tych trzynastu lat się zmieniała, a która ma niemały wpływ na sequel Avatara oraz to, że ma on swoją premierę tak późno. Disney, drogą monopolisty, przejął kilka lat temu studio 20th Century Fox, przejmując tym samym kontrolę nad takimi markami jak Obcy czy właśnie Avatar. Niektórzy uważali, że to gwóźdź do trumny projektu Jamesa Camerona. Przeliczyli się. Wychodzi na to, że Disney po prostu czekał na odpowiedni moment, by ten projekt mógł zaistnieć w pełnej krasie.

Minęło trzynaście lat, a to odpowiednio dużo czasu, by móc mówić o Avatarze w kategoriach kina sentymentalnego. Dzięki jego kontynuacji ponownie cofniemy się bowiem w czasie, do tego momentu w kinie, w którym przy udziale najnowszych technologii tworzy się widowisko wysmakowane wizualnie, oparte na oryginalnym scenariuszu, niebędące kolejną adaptacją funkcjonujących już w popkulturze, komiksowych legend. A to dla wielu może być bardzo miłą odmianą.

Jeśli wciąż macie wątpliwości, przyjrzyjcie się, jak w tym zwiastunie wygląda… woda. Zwróćcie też uwagę, że tematyka wody w twórczości Camerona powraca od czasów niechlubnej Piranii 2, u której steru debiutował. Teraz mamy w końcu poznać tej wody istotę, co sugeruje tytuł wyczekiwanego sequela. Woda ma to do siebie, że wpasuje się w każde okoliczności, wypełniając naczynie. Dlatego jestem zdania, że jeśli Camerona nie zjadła przez te lata pycha, to w grudniu tego roku jego kariera zostanie domknięta piękną klamrą. Cokolwiek by się nie działo, Avatar sobie poradzi, bo jest jak żywioł – za oknem wiatr zmian może dmuchać, ale nasze serca zawsze przyjmą porcję zdrowego eskapizmu.

Jakub Piwoński

Jakub Piwoński

Kulturoznawca, pasjonat kultury popularnej, w szczególności filmów, seriali, gier komputerowych i komiksów. Lubi odlatywać w nieznane, fantastyczne rejony, za sprawą fascynacji science fiction. Zawodowo jednak częściej spogląda w przeszłość, dzięki pracy jako specjalista od promocji w muzeum, badający tajemnice początków kinematografii. Jego ulubiony film to "Matrix", bo łączy dwie dziedziny bliskie jego sercu – religię i sztuki walki.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA