search
REKLAMA
Felietony

Dlaczego WYCHOWANE PRZEZ WILKI to NAJCIEKAWSZE science fiction 2020 roku

Jakub Piwoński

7 stycznia 2021

REKLAMA

Ostatnio miałem okazję podsumować rok 2020 w kontekście produkcji z gatunku science fiction. Stąd właśnie zestawienia najlepszych i najgorszych filmów SF. Tak się jednak składa, że produkcją, która poruszyła we mnie najwięcej refleksji z zakresu fantastyki naukowej, był serial, którego jednym z autorów był sam Ridley Scott. Wychowane przez wilki to według mnie najbardziej intrygujący seans spod znaku SF ubiegłego roku, choć niepozbawiony problemów.

Przede wszystkim – zaskoczenie. Pierwsze trzy odcinki serialu HBO oglądałem z dużą ekscytacją, gdyż odnosiłem wrażenie, że produkcja porusza w końcu wątki, których we współczesnym SF próżno było mi szukać od lat. Zanim jednak do tego przejdę, wyjaśnię, jakie jest podłoże owego zaskoczenia. Od pewnego czasu zauważam, że twórcy SF zjadają swój własny ogon, zapętlając się nieustannie w tych samych kontekstach i śladach myślowych. Jeśli robot, to koniecznie taki, który ubezwłasnowolnia człowieka. Jeśli pozaziemska rasa, to koniecznie odpowiednio przerażająca, by nikt nie pomyślał, że może przybywać na Ziemię w pokoju. Jeśli wizja przyszłości, to tak beznadziejnie dekadencka, że strach kłaść się spać z myślą o jutrze. Sztampa. Juliusz Verne, H.G. Wells i inni wielcy wizjonerzy SF, którzy publikowali już w XIX wieku, wytyczyli szlaki, po których z lepszym lub gorszym skutkiem wędruje się do dnia dzisiejszego. Dla twórców wygodne jest opieranie fabuł na sprawdzonych schematach, ale na dłuższą metę wywołuje to efekt gatunkowego marazmu. Zwłaszcza gdy mówimy o fantastyce naukowej, czyli wizjach mających na celu komentowanie teraźniejszość tak, by zgodnie z myślą futurologiczną przewidywały one przyszły rozwój cywilizacyjny i wynikające z niego zagrożenia.

Współczesne SF nie bierze pod uwagę, że już pora postawić krok do przodu i ustosunkować się do palących problemów współczesności i wyzwań technologii, patrząc chociażby na wirtualną rzeczywistość i sztuczną inteligencję w sposób znacznie bardziej wieloaspektowo. Jednym z twórców SF, któremu lata temu udało się dokonać przełomu, jest właśnie Ridley Scott. Jego Łowca androidów po dziś dzień stanowi niedościgniony wzór tego rodzaju science fiction, które wspierane duchem romantyzmu i nihilizmu kreśli niezwykle bolesną wizję relacji stwórcy i tworu. Roy Batty to przykład androida, u którego tak silnie zadziałało poczucie świadomości, że nabrał niepohamowanej ochoty do życia. Dlatego konfrontuje się ze swym stwórcą, by raz jeszcze zawalczyć o swoje, czując jednocześnie, że i tak jest na przegranej pozycji. Jak zresztą każdy z nas, istot, które już w chwili narodzenia stają się więźniami cielesności skazanymi na śmierć. Po latach Ridley Scott raz jeszcze skorzystał z okazji i w osławionym Prometeuszu, prequelu innego słynnego dzieła – Obcego – 8. pasażera Nostromo – po raz kolejny posłużył się androidem, by poruszyć egzystencjalne dylematy. Przyglądając się science fiction według Ridleya Scotta, da się zauważyć, że jego fascynacją jest (zgodnie z profesją tytułowego, mitycznego tytana) proces tworzenia. Stawianie pytania o to, jak daleko sięgają granice kreacji oraz czy są one w stanie pokonać bariery śmierci, odpowiednie dla istot boskich.

I tak docieramy do Wychowanych przez wilki. To właśnie Prometeusz zdaje się mieć najwięcej wspólnego z serialem Scotta. Od pierwszych minut da się zauważyć, że jest on spadkobiercą filmu z 2012 nie tylko w sferze stylistycznej, ale także duchowej. Poznajemy w nim androidy, jak żywo wyjęte z taśmy produkcyjnej Weyland Corp. Charakterystyczne obcisłe wdzianko, biała krew (przywodząca na myśl męskie nasienie) tylko podkręcają to wrażenie. Ojciec i Matka są jednak zobligowani do czegoś, co David musiał wypracować sobie sam. Mają dać kontynuację rodzajowi ludzkiemu na odległej planecie. Innymi słowy, mają kreować, dawać życie, według tego, co zostało im zaprogramowane. Cały szkopuł w tym, że wychowując swoje wilczątka, mają robić to w taki sposób, by nie zaśmiecać ich umysłów mrzonkami o Bogu. I tu wyłania się podstawowy konflikt, na jakim oparty został scenariusz autorstwa Aarona Guzikowskiego. Przyszłość jawi się tu wielce ateistycznie. Wychowane przez wilki opowiada bowiem o tym, w jaki sposób nauka skonfrontuje się wkrótce z religią, podważając jej założenia, niszcząc autorytety. W jaki sposób nieaktualne stanie się wyznawanie Boga, a jak korzystne stanie się tworzenie technologii, umożliwiających wejście w jego buty.

To konkretnie uznaję za tak niezwykle frapujące w nowym serialu HBO. Że w tych drogach myślowych odważnie obrano kursy o wiele bardziej zaawansowane i o wiele bardziej dojrzałe, niż działo się to dotychczas, w gatunkowej tradycji. Postawiono krok do przodu. Bierzmy pod uwagę, że jesteśmy na etapie, w którym gatunek ludzki wychodzi z pozycji homo sapiens do pozycji homo deus – stajemy się bogami na ziemi, z racji tego, że przy pomocy technologii jesteśmy w stanie panować nad głodem, zarazą i wojną (wątek ten pasjonująco zostaje nakreślony w książce Homo Deus autorstwa Yuvala Noaha Harariego). Tłumaczenie sensu świata przy pomocy wiary nie wydaje się już tak sensowne, jak sensowne wydaje się opieranie się na wiedzy. Szukamy nowych wyzwań, takich jak ulepszanie ciała, modyfikacja genetyczna, dążenie do nieśmiertelności. Być może stanie się to możliwe za sprawą wyodrębnienia całkowicie nowego, syntetycznego gatunku, który wyprze ze świata wszystkich tych, którzy grzęznąc w dawnej kulturze, wciąż klękają przed obliczem iluzorycznego stworzyciela. Fundamentalne pytania, które w serialu zostały jedynie zadane, acz nie zostały należycie zwieńczone (jeszcze), brzmią w tym wypadku, czy takiej przyszłości właśnie chcemy oraz czy funkcjonowanie w „staroświeckim” modelu, pozwalającym na życie ze świadomością śmierci oraz umieranie w wierze o zaświatach, jest modelem, który faktycznie wymaga korekty.

Pewne nadzieje zostały w serialu umiejętnie podsycone, ale muszę przyznać, że twórcy nie do końca się z nich wywiązali. Środkowe odcinki serialu mają nieciekawy posmak flaków z olejem. W momencie, gdy od kamery odchodzi Ridley Scott, wszystko zdaje się rozłazić w swych ramach, a fabuła wędruje wówczas w wyjątkowo chybione, nielogiczne i w dodatku nużące rejony. Tak, jestem zdania, że Wychowane przez wilki jest serialem cholernie nierównym. To jedno z tych doświadczeń, które intryguje pomysłem wyjściowym przy jednoczesnym zrażaniu jego rozwojem. Nie zmienia to jednak faktu, że na poziomie zaciekawienia światem przedstawionym i bijącej z niego wymowy drugiej takiej produkcji science fiction w roku 2020 nie uświadczyłem. Więcej widziałem filmowej przeciętności (Niebo o północy, Tenet) i kina z niekoniecznie dobrze wykorzystanym potencjałem lub po prostu pustego w środku. W serialach najbliżej zachwytu byłem przy Rozłące, kolejnej opowieści o wyprawie na Marsa i tym samym o pokonywaniu granic ludzkich możliwości. W tej jednak dziedzinie o wiele dalej poszedł serial HBO, gdyż dał fanom fantastyki naukowej sposobność do refleksji natury fundamentalnej. Nic poza nami, życiem, śmiercią, Bogiem i technologią już przecież na tym świecie nie ma.

Co dalej? Finał sezonu zostawił nas z nowymi pytaniami, jeszcze bardziej mieszając ze sobą dwie kluczowe dla dzieła substancje: naukowe spekulacje i biblijną symbolikę. Mam nadzieję, że twórcy wyciągną wnioski z błędów, zdołają utrzymać nasze zainteresowanie do kolejnego sezonu, skonkretyzują scenariusz i raz jeszcze umiejętnie nakreślą kolejne podłoże do ciekawego filozofowania.

Jakub Piwoński

Jakub Piwoński

Kulturoznawca, pasjonat kultury popularnej, w szczególności filmów, seriali, gier komputerowych i komiksów. Lubi odlatywać w nieznane, fantastyczne rejony, za sprawą fascynacji science fiction. Zawodowo jednak częściej spogląda w przeszłość, dzięki pracy jako specjalista od promocji w muzeum, badający tajemnice początków kinematografii. Jego ulubiony film to "Matrix", bo łączy dwie dziedziny bliskie jego sercu – religię i sztuki walki.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA