Dlaczego nowa NAGA BROŃ to FATALNY pomysł
Są takie filmy, których lepiej nie ruszać z myślą o ewentualnym reboocie. Bo można się sparzyć jego możliwym niepowodzeniem i ogniem krytyki. Kino pamięta wiele kultowych filmów, które kuszą odświeżeniem, ale nie zawsze ma to sens. Nowa Naga broń? Marketingowo brzmi to chwytliwie, ale gdy się zastanowimy, to taki remake nie ma prawa się udać. Dlaczego?
Nie jestem pewien co do tego, czy my jeszcze potrafimy żartować z czegokolwiek. Wydaje mi się, że na tę chwilę gatunek komedii jest martwy. Wszystko, co w tym zakresie powstaje, obecnie opiera się na czerstwych żartach, które nie mają ni krzty polotu. Jest to oczywiście związane z brakiem odwagi do przekraczania barier, także tych dobrego smaku. Już swego czasu John Clesse głośno wypowiadał się o tym, że dzisiejsze komedie pozbawione są sensu, z tego względu, iż twórcy boją się kogokolwiek obrazić. Jak w tak wrażliwym środowisku opowiadać dowcip? To kurczowe dbanie o emocje widza i niechęć do podejmowania ryzyka, zabija w tej materii wszelką spontaniczność.
A sztuka pozbawiona spontaniczności, jest jak świat pozbawiony żywiołów – mogą one niszczyć, ale jednak są tego świata siłą napędową.
Czy dziś mógłby powstać taki film jak Płonące siodła? Przypomnijmy, że pod płaszczykiem westernu ukryła się tu zgrywa z rasizmu. Uosabiała ją postać czarnoskórego szeryfa miasteczka, ale nie on jeden prowokował widza do zrewidowania swych rasowych uprzedzeń. Wtedy robiono sobie z tego żarty, dziś traktuje się to w kategorii problemu. Ba, dziś wszystko traktuje się w kategorii problemu i tematu tabu. A jeśli tak jest, to pole do umiejętnego żartowania drastycznie się zawęża. Owszem, żerują na tym stand-uperzy, którzy w swych autorskich programach są de facto ostatnim powiewem autentycznego komizmu, rozumianego jako umiejętność obśmiewania niuansów rzeczywistości i nabierania do niej dystansu. Ale w filmowych komediach wypada to zdecydowanie gorzej.
Jest plan, by przywrócić do łask Nagą broń i już sam ten pomysł brzmi jak żenujący żart. Wszak ta seria opierała się na stosowaniu tak radykalnego, wręcz absurdalnego oblicza humoru, że stanowił on środek stylistyczny niemalże unikatowy. Bardzo trudno byłoby zbudować efekt takich filmów jak Czy leci z nami pilot, Płonące siodła, czy właśnie Nagiej broni w sytuacji, gdy twórcom krępuje się ręce poprawnością polityczną. Są to względy, obliczone na dbanie o emocje różnych grup społecznych, nakładające na twórcę określony reżim. Pisząc taki humorystyczny scenariusz dziś i zamieniając go w materię ożywioną, twórcy dwa razy zastanowią się, czy aby na pewno dana scena powinna zaistnieć. Jeśli tak się dzieje, to nie ma już w tym spontaniczności, która była główną siłą Nagiej broni. Wiele żartów tam wydaje się wymyślonych na poczekaniu, improwizowanych, prowadzonych pozytywną energią, co dało jedyny w swoim rodzaju przezabawny efekt.
Osobny problem nowej Nagiej broni stanowi to, kto typowany jest do przejęcia schedy po Leslie Nielsenie. Rolę nowego Franka Drebina (a właściwie jego syna) negocjuje bowiem pan o tych samych inicjałach – Liam Neeson. Mam wielki szacunek do tego aktora, gdyż stworzył wiele przejmujących, charyzmatycznych postaci, głównie dramatycznych. Wśród nich tą najbardziej znamienitą jest bodaj Oskar Schindler ze słynnego filmu Stevena Spielberga. W ostatnich latach Neeson mocno zbratał się z kinem akcji, acz miał też epizody w komediach (Milion sposobów jak zginąć na Zachodzie). I choć widzę w Nielsonie i Neesonie zgodność wieku, choć wiem, że ten pierwszy także w komedie „wskoczył” dopiero w późnym okresie swej kariery, to jednak dzieli tych aktorów jedna zasadnicza różnica, będąca jednocześnie różnicą pomiędzy tym, jak kręciło się komedie kiedyś, a tym, jak kręci się je dziś.
Otóż nie ma tu szans na nabranie dystansu. Mina i wyraz twarzy Neesona są posągowe. Jest idealny do grania bogów, ale mam wątpliwości, czy przekona mnie w roli niezdarnego policjanta przeżywającego różne dziwne perypetie. Nie sztuką jest obsadzić w roli nowego Franka Drebina kogoś, kto ma dobry warsztat, kto jest ceniony i znany. Następca musi jeszcze umieć przekonać do siebie widownię i być tej roli wiarygodny – już na wstępie. Nie widzę tego, bo w przypadku pracy, jaką wykonał Nielsen, mamy do czynienia z czymś niepodrabialnym. Nikt tak jak on nie potrafił utrzymywać powagi w taki sposób, by dawać jednocześnie do zrozumienia, iż rozdziera go śmiech. Jego mina nie była posągowa, była pełna niuansów. Na Neesonie będzie po prostu ładnie leżał garnitur, nowa Naga broń będzie pewnie mieć nawet swoje momenty, ale bardzo możliwe, że wszystko to będzie po prostu niezdarną próbą podrobienia czegoś, czego podrobić się nie da. Nie wówczas, gdy jesteśmy tak śmiertelnie poważni.