search
REKLAMA
Felietony

DIUNA: PROROCTWO. Nowa jakość w fantasy, która przebije „GRĘ O TRON”?

Po dwóch odcinkach serialu pewne jest, że wizualnie z pewnością Diuna: Proroctwo przebije GoT, ale pozostaje jeszcze historia.

Odys Korczyński

26 listopada 2024

REKLAMA

Po dwóch odcinkach serialu pewne jest, że wizualnie z pewnością Diuna: Proroctwo przebije GoT, ale pozostaje jeszcze historia. To ona ma przykuć widzów do ekranu i zapewnić popularność jako paliwo na kolejne sezony. 116 lat po zakończeniu wielkiej wojny z maszynami, 10148 lat przed urodzeniem Paula Atrydy – w tym punkcie czasowym jest umiejscowiona akcja serialu Diuna: Proroctwo. Po sukcesie pełnometrażowej Diuny Denisa Villeneueva było oczywiste, że uniwersum musi zostać dopełnione nie tylko przedstawieniem genezy wpływów zakonu Bene Gesserit, ale i wojną z maszynami, co jest kluczowe dla esencji świata, w którym żył tysiące lat później Paul Atryda. Póki co HBO zrealizowało ten pierwszy zamysł, czyli opowieść o zakonie. Uniwersum więc będzie na razie bliższe fantasy niż science fiction, a właściwie niewiele będzie miało wspólnego z fantastyką naukową, do jakiej przyzwyczaił nas Villeneuve w swoich filmach sprzed adaptacji dzieł Herberta. Stylistyka gatunkowa zmieni się dopiero, gdy powstanie serial o Dżihadzie Butleriańskim, na co zapewne jeszcze długo poczekamy. Ten zwrot w kierunku fantasy to oczywiście nie zarzut, a wręcz zaleta. Serial stał się przez to bardziej spójny, jeśli chodzi o estetykę i powiązane z nimi wydarzenia fabularne.

Póki co dostaliśmy dwa odcinki, które dają szkicowy obraz, co nas czeka w pierwszym sezonie. Zostały już precyzyjnie narysowane dwie główne bohaterki i przynajmniej jeden bohater – bardziej zdeterminowana i jednoznaczna Valya Harkonnen (Emily Watson), pozornie wycofana, lecz nie mniej niebezpieczna Tula Harkonnen (Olivia Williams), oraz tajemniczy Desmond Hart (Travis Fimmel). Gdzieś w tle rozwija się wątek typowo polityczny z udziałem cesarza Javicco Corrino (Mark Strong) oraz uczuciowy księżniczki Ynez (Sarah-Sofie Boussnina). Najważniejszy jest jednak zakon, którym rządzi absolutystycznie Valya, sądząc, że tylko zdobycie władzy, a nie opieranie się na proroctwach, może zapewnić jej organizacji przetrwanie. W tym celu, i wbrew tradycji, Valya decyduje się na użycie technologii genetycznej. Czyli jest jakiś wątek sf, lecz bardzo dyskretny. Technologia przecież została zakazana, więc świat Diuny ewoluował w kierunku magii umysłu, która nawet w swojej naturze nie jest widzowi precyzyjnie definiowana. Dlatego ta część uniwersum Herberta będzie dla mnie zawsze bardziej fantasy, może niekiedy twardszym, lecz zawsze magicznym, a nie stricte naukowo-technologicznym. Zbyt wiele mowa jest w fabule o empatach, nadnaturalnych doświadczeniach oraz nienawiści do nauk stosowanych, chociaż trudno bez nich funkcjonować na tym poziomie, co społeczeństwa Diuny.

Jak to więc możliwe? Próżno będzie nam szukać sensownego uzasadnienia, a to kolejny przyczynek do zaklasyfikowania serialu jako fantasy. Jest poza tym jeszcze coś, co można sobie dopiero teraz uświadomić, a co nie istnieje w gatunku science fiction – brak rozwoju świata przedstawionego w czasie. W pierwszym odcinku jest powiedziane, że historia dzieje się bagatela 10 000 lat przed narodzeniem Paula Atrydy, ale czy to widać po estetyce, maszynach, broni, chociażby po personalnych osłonach? Przecież to żart, że przez 10 000 lat nic się nie zmieniło, żadna technologia się nie rozwinęła, niezależnie od tego, jak bardzo komputery zostały niegdyś zakazane. Można takie podejście zaakceptować, ale jest ono charakterystyczne dla gatunku fantasy i nie ma nic wspólnego z science fiction. Czy to odbiera Diunie: Proroctwu estymę i jakość? Smutne jest to, że część widzów zapewne stwierdzi, że tak, w sposób nieuprawniony łącząc jakość z  futurologiczną naukowością. A przecież serial jako fantasy z nawiązaniami do sf może dopiero zacząć konkurować z Grą o tron, bo zapowiada się na wielowątkową epopeję, osadzoną w tajemniczym świecie, w którym nadnaturalne zdolności ludzi łączą się z zapomnianą technologią. Nic więcej gatunkowo Diunie: Proroctwu nie brakuje, no może poza jakąś charakterystyczną muzyką, bo tutaj Gra o tron bije na głowę serial Alison Schapker. W wielu aspektach Diuna po dwóch odcinkach wydaje się również lepsza. Estetyka, scenografia, a także efekty specjalne nie mają sobie równych. Precyzyjna narracja, partycjonująca wątki daje jaśniejszy wgląd w historię, która jest bardzo szeroka. Zwolennicy teorii spisków, politycznych intryg, mentalnych zdolności, tajnych stowarzyszeń, ale i emocji stricte obyczajowych, znajdą tutaj swoje ulubione motywy. Nie ma może smoków, ale są czerwie oraz tajemna siła, którą prawdomówczynie potrafią z siebie wykrzesać, a niewielu może się przed nią obronić. Świat Diuny nigdy nie był tak bogaty, jak teraz, właśnie z powodu tego serialu, więc warto go docenić, bo pozwala on głębiej spojrzeć na pełnometrażowe produkcje Denisa Villeneuve’a.

Po dwóch odcinkach żadnego serialu nie powinno się oceniać. Można co najwyżej podkreślić zalety i zaznaczyć słabsze elementy. Tych słabszych póki co nie widać, prócz, dla niektórych fanów sf, zbyt dużej ilości estetyki fantasy. No ale czy Diuna faktycznie kiedykolwiek należała naprawdę do science fiction?

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA