search
REKLAMA
Felietony

Czy POPKULTURA się kiedyś SKOŃCZY?

Czy jakiekolwiek pożegnanie jest na zawsze?

Filip Pęziński

25 marca 2022

REKLAMA

Niższa półka #30: Czy popkultura się kiedyś skończy?

„Częścią każdej podróży jest jej koniec”. To zdanie, które wypowiedział w Avengers: Końcu gry Tony Stark, mocno siedzi mi w głowie. Może dlatego, że było użyte już w trakcie promocji widowiska braci Russo, a może dlatego, że chociaż ich film rzeczywiście stanowił podsumowanie ponad dekady budowania uniwersum Marvela i zakończył się śmiercią Starka, to w żadnym wypadku nie było końcem drogi, przeciwnie – otworzyło drzwi na kolejne projekty i postaci, a Marvel Studios zaprezentowało od tego czasu już kilka filmów i seriali. No właśnie, czy w popkulturze coś kiedyś się naprawdę kończy?

Zwróciliście uwagę, że kilka lat temu dość mocno trendującym zabiegiem było kończenie historii wielkich ikon popkultury, tworzenie tytułów, które miały być zakończeniem ich ścieżki? Warto wymienić tu np. Ostatniego Jedi, który brutalnie rozliczył się ze spuścizną Luke’a Skywalkera, czy Logana, który uśmiercił dwie ikony świata mutantów, tj. Wolverine’a i profesora Xaviera. Doskonale pamiętam, że właśnie w okolicach 2017 roku mówiono o tym, że twórcy próbują opowiedzieć o końcu swoich bohaterów, tak aby kolejnym pokoleniom przekazać zamknięte ich losy.

Jak wygląda sytuacja pięć lat później? Bazujmy tylko na wymienionych w poprzednim akapicie tytułach. W 2020 i 2022 roku na ekranach telewizorów mogliśmy oglądać komputerowo odmłodzonego Marka Hamilla, który ponownie wcielił się w postać Luke’a Skywalkera, i to w serialach, których akcja dzieje się zaledwie kilka lat po finale Powrotu Jedi. Uśmiercony zaś w Loganie Xavier powróci w tym roku dzięki multiwersowym zawirowaniom w produkcji Doktor Strange w multiwersum obłędu, gdzie ponownie zagra go Patrick Stewart. W tym samym czasie Shawn Levy, reżyser trzeciego Deadpoola, w jednym z wywiadów przyznał, że zrobi wszystko, aby widzowie mieli szansę jeszcze raz zobaczyć na wielkim ekranie duet Hugh Jackmana i Ryana Reynoldsa…

Mark Hamill jako Luke Skywalker w 1980 roku i 2022

Czy zatem można liczyć, że przy często gromko ogłaszanych zakończeniach marek (na ten moment: Jurassic World i Szybcy i wściekli) rzeczywiście żegnać będziemy się z ukochanymi bohaterami? Moim zdaniem byłaby to przesadna naiwność. Wskazują na to chociażby wyżej wymienione przykłady i raczej zrozumiała chęć właścicieli marek do wyciskania z nich ostatnich soków. Szczególnie ogromny sukces Spider-Mana: Bez drogi do domu i powrotu kultowych bohaterów oraz – może przede wszystkim – praktycznie uczynienie komputerowej wersji aktora pełnowartościowym bohaterem serialu w Księdze Boby Fetta, gdzie Luke mówił już komputerowo wygenerowanymi kwestiami, oznaczać mogą prawdziwą falę powrotów, w tym także takich zza grobu. Bo szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie, żeby twórcy telewizyjnej odnogi uniwersum Gwiezdnych wojen nie pokusili się w końcu, aby do CGI Marka Hamilla nie dołączyli CGI Harrison Ford i CGI Carrie Fisher, aby ponownie ukazać na ekranie wielką trójcę tego świata. Szczególnie w kontekście rozczarowania fanów, że nie udało się tego dokonać w filmach J.J. Abramsa i Riana Johnsona.

A zatem o ile są na świecie jeszcze osoby, które widziały początek popkultury w jej dzisiejszym rozumieniu (moim zdaniem bardzo umownie, ale jednak można tu traktować jako datę graniczną debiut Supermana na kartach komiksu w 1938 roku), to raczej nie spodziewałbym się, żeby kiedykolwiek narodziły się osoby, które zobaczą jej definitywny koniec. No, chyba że skończy się nasza cywilizacja.

***

Temat dzisiejszego felietonu nie jest przypadkowy, kończycie bowiem czytać ostatnią odsłonę cyklu Niższa półka. A przynajmniej ostatnią na ten moment, bo być może cykl powróci niczym Patrick Stewart do roli profesora Xaviera. Tymczasem dziękuję wszystkim czytelnikom za wspólne trzydzieści tygodni, a tym, którzy nie mieli okazji zapoznać się z poprzednimi odsłonami cyklu, polecam poprzednie teksty. Znaleźć możecie je TUTAJ.

Filip Pęziński

Filip Pęziński

Wychowany na "Batmanie" Burtona, "RoboCopie" Verhoevena i "Komando" Lestera. Miłośnik filmów superbohaterskich, Gwiezdnych wojen i twórczości sióstr Wachowskich. Najlepszy film, jaki widział w życiu, to "Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj".

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA