Czy OLEG z Dawidem Ogrodnikiem to film ANTYPOLSKI i dlatego nie trafi do naszych kin?
Sytuacja filmu Oleg skłoniła mnie do pewnych przemyśleń. Załóżmy, że napisałem (bo właściwie napisałem) scenariusz zainspirowany prawdziwymi wydarzeniami, poruszający ważną, choć trudną tematykę społeczną. Skrypt opowiada o koszmarze polskich emigrantów trafiających do niewolniczego piekła we Włoszech, odpowiednika plantacji pomidorów w Orta Nova. Tekst jest podrasowany w stosunku do faktów, zmieniony na potrzeby fabularne i poważnie zbrutalizowany. Rozsyłam scenariusz do wszystkich polskich producentów na liście. Zakładamy, że jest chociaż jeden odzew.
Znalazł się producent, który zauważył potencjał, scenariusz spełnia wymogi i reguły konstrukcji historii, przekaz zostaje odpowiednio odczytany: współcześnie niewolnictwo połączone z nową odmianą holokaustu – przemysłową. System pracy doszczętnie niszczy człowieka na każdej płaszczyźnie i wykorzystuje do cna, do ostatniej kropli krwi, kawałka mięsa i tchnienia. Producent: „Panie, to nie przejdzie, scenariusz jest antypolski, Polski Instytut Sztuki Filmowej nie da złamanego grosza, a żaden polski sponsor nie podpisze się pod takim projektem”. Ja: „Dlaczego antypolski?” Producent: „Według tekstu Polacy maczają palce w tym okrutnym procederze”. Ja: „Przecież w istocie maczali, są na to dowody”. Producent: „To nie ma znaczenia, nie przejdzie i już”. Ja: „Co z filmami takimi jak Zgoda? Tam też Polacy nie byli święci, zgodnie z historią”. Producent: „To co innego, inne realia, inne uwarunkowania, Polacy odpłacali swoim oprawcom, byli też zmuszani przez Sowietów”. Ja: „W moim tekście też są zmuszani, przez włoskich oprawców”. Producent: „Przyjmijmy, że są pieniądze na taki film, jest reżyser, są aktorzy, jest ekipa. Tekst będzie musiał przejść zmiany, zostanie tak okrojony, że z tej historii nie przetrwa nic. Inaczej film nie powstanie lub nikt nie będzie chciał go rozpowszechnić na polskim rynku. Bo za skrajny, zbyt katastrofalny, a przede wszystkich szkalujący nie tyle Włochów, co Polaków”. Ja : „Ale…”. Koniec rozmowy.
Film Oleg produkcji łotewskiej, będący wszakże koprodukcją, miał premierę na festiwalu w Cannes w maju tego roku. Przeszedł pomyślnie przez różne, inne festiwale i zebrał całkiem przychylne recenzje. W obrazie gra trójka polskich aktorów: Dawid Ogrodnik, Anna Próchniak oraz Adam Szyszkowski. Pojawia się też kolejny rodzimy akcent w postaci autora zdjęć, Bogumiła Godfrejowa. Dlaczego film nie może trafić na polskie ekrany? Dawid Ogrodnik uważa, że powodem jest jego rzekoma „antypolskość”. Aktor wcielił się w Olegu w polskiego wyzyskiwacza na usługach mafii wykorzystującej emigrantów jako tanią siłę roboczą. Zagrał negatywną postać, którego ofiarą staje się oszukany Łotysz, i pomimo że zbiera za nią dobre noty, polskie drzwi nie zamierzają się szybko (o ile w ogóle) dla filmu otworzyć. Oleg miał, co prawda, premierę na festiwalu Tofifest w Toruniu (wraz z inną określaną jako antypolska produkcją – Malowanym ptakiem), ale oficjalne pokazy w polskich kinach stoją pod znakiem zapytania.
Według aktora właśnie przez łatkę, że film przedstawia Polaka w negatywnym świetle, a nawet go oczernia, nasi dystrybutorzy omijają dzieło Jurisa Kursietisa szerokim łukiem. Oczywiście PISF pomimo znacznego udziału Polaków w filmie nie przeznaczył na produkcję ani złotówki. Bo przecież polscy przedsiębiorcy, właściciele firm i zakładów pracy nigdy nie wykorzystują nikogo, żadnych pracowników, obojętnie skąd przyjechali za chlebem. Pozostawienie nieprzytomnego na pastwę robotnika z Ukrainy to… wypadek przy pracy. Mężczyzna zmarł. Po co Ukrainiec przyjeżdża do nas na zarobek, czy ktoś go zmusza? Ale czy nas ktoś też zmusza do emigracji? A Polak Polaka tym bardziej nie zniewala, mobbing to przecież wytwór wyobraźni obiboków. To, rzecz jasna, ironia. Czy aktor ma rację? A może przyczyna jest inna? Może filmy z kraju, w którym powstał Oleg, nie cieszą się popularnością pomimo ciekawej, ważnej, choć trudnej tematyki? A może w rzeczywistości polscy producenci i sponsorzy obawiają się tematów rozliczeniowych i oskarżycielskich, wolą obstawiać filmy akademickie, ukazujące Polaków tylko jako wielkich bohaterów albo ekranowe biografie zasłużonych osób? Ktoś powie: „bzdura!” A Pokłosie Pasikowskiego? A Przesłuchanie Bugajskiego? A Wołyń i Kler Smarzowskiego? Wiadomo, jakie przeszkody towarzyszyły powstawaniu obrazu o ludobójstwie na Kresach. Reżyser apelował o pomoc finansową do widzów, ponieważ sponsorzy podkulili ogon i wycofali się z finansowania projektu, a sytuacji nie pomógł fakt, że Smarzowski umieścił w opowieści uczciwą scenę odwetu Polaków na ukraińskich cywilach.
Środowisko filmowe uskarża się na cenzurę obecnej władzy, która rzekomo stosuje kontrolę i sprawuje nadzór nad rodzimą X muzą. Czy jednak to nie właśnie owo grono dyskredytuje drażliwe, trudne tematy? Jak wspomniałem, branża filmowa kłóci się z obecną sceną polityczną. Obwinia ją za niemal totalitarne podejście do wolności w sztuce. Hipokryzja? Dlaczego więc rząd nie zablokował filmu Kler, tak jak to uczyniono z Przesłuchaniem w latach 80.? Czy wśród kontrowersyjnych tematów istnieje podział – jedne można poruszać, bo dbają o nasze interesy, innych już nie, bo w nie uderzają? Czy w końcu wyrwiemy się z kompleksu narodowego w postaci filmów, które nie obawiają się pokazać prawdy, nawet tej najbardziej bolesnej? Czy nie na tym polega wolność artystyczna? Rozumiem formułę filmowego patriotyzmu, bo takie dzieła są potrzebne, ale ten mebel powinien mieć jednak więcej szuflad. Dlaczego Amerykanie potrafią rozgrzebywać rany i realizować filmy krytyczne w postaci dramatów wietnamskich czy dotyczących niewolnictwa? Dlaczego włoscy reżyserzy umieją pokazać faszyzm bez cenzury i ogródek? Wojciech Smarzowski zapowiada nowy obraz. Film ma się odwoływać do pogromu w Jedwabnem. Smarzowski to jednak marka i na pewno środki finansowe na swoje dzieło uzyska tak czy owak. Nie sądzę, żeby udało się to jakiemuś debiutującemu twórcy z podobnymi ambicjami i bezkompromisowym zacięciem. Zwłaszcza w naszym kraju.
Jeden początkujący scenarzysta (nazwiska nie wymienię) napisał film mówiący o powrocie Polaków z Anglii w trakcie Brexitu, w którym w miarę rozwoju akcji mąż bohaterki zagłębia się w środowisko neofaszystowskie. Scenariusz może jest dobry, bardzo dobry, a może nawet doskonały. Wart sfilmowania z sukcesem. Został zresztą również doceniony na konkursie. Ale odbija się od drzwi, ponieważ „taki tekst nie jest mile widziany w naszym kraju przez producentów i dystrybutorów”. Jeżeli film Oleg zostanie dopuszczony do polskich kin, jeżeli książka Żulczyka Czarne słońce zostanie przeniesiona na serial, jeśli scenariusze autorstwa mojego i opisanego wyżej twórcy dostaną szansę na ekranizację, to odszczekam ten artykuł na czworakach.