CO ZŁEGO jest w ŻARTACH o LGBT? Kontrowersje wokół stand-upu na Netfliksie
I tak to mniej więcej wygląda. Nie ma znaczenia, że Dave Chappelle rozśmiesza widownię w Atlancie lub że zbiera czasem gromkie brawa, co powinno być najlepszą recenzją jego występu. Ważniejsze jest to, że swymi żartami wywołuje negatywne emocje. Emocje, z którymi wielu nie potrafi sobie poradzić. Emocje, co do których wielu nie potrafi nabrać odpowiedniego dystansu.
Nie przeczę i chciałbym to podkreślić – Chappelle niejednokrotnie przekracza granicę dobrego smaku. Zwłaszcza w żartach o pedofilii. Da się zauważyć, że u niejednej osoby na widowni wywołuje to konsternację. Są też momenty, w których komik jakoby się zapomina i zdaje się wystosowywać do widowni swoje prywatne poglądy. Ale niedostrzeganie w jego stand-upie ogromnej dawki ironii, tak w odniesieniu do siebie samego, jak i do świata, który komentuje, jest według mnie przejawem ignorancji. Dave bardzo wyraźnie daje do zrozumienia, że śmiejąc się z innych, potrafi śmiać się też z samego siebie, nawiązując przy tym do koloru skóry lub osobistych doświadczeń.
Clou jego występu zdaje się być żart „improwizacyjny”. W jego drugiej części Chappelle najpierw naśladuje kogoś, kto w sposób agresywny ostrzega drugą osobę, by uważała na każdy swój ruch, bo jeśli tylko zrobi coś złego, to będzie skończona. Potem dodaje, że właśnie improwizował nas, publikę, społeczeństwo, mając na myśli, jak trudno jest mu odnaleźć się w świecie, w którym wszyscy śledzą każdy twój ruch, baczą na każde wypowiedziane przez ciebie słowo. Świecie śmiertelnie poważanym.
Nie ma lepszego żartu od tego, wymierzonego na przekór czemuś – zjawisku, poglądom, postawie. Chapelle, obśmiewając poprawność polityczną, daje przede wszystkim wyraz temu, że bez względu na interes społeczny lub współczesne trendy kulturowe wielu osobom nadal bardzo trudno jest nadążyć za postępowym myśleniem, rzucającym światło np. na kwestię tzw. tożsamości płciowej. To są tematy palące, dzielące, newralgiczne, zawłaszczające współczesny dyskurs społeczny, i w ogóle nie dziwię się, że akurat te problemy komik wytypował do włożenia w nie szpili. Istotniejsze w tego rodzaju sztuce jest nie to, dlaczego żart został postawiony, ale jak to zostało zrobione. A te w wykonaniu Chappelle’a są w większości bardzo błyskotliwe.
Jedni się zaśmieją, drudzy nie. Jedni zaklaszczą, drudzy zabuczą. Ale mówienie, że nowy show na Netflixie jest „koszmarny, i Chappelle sam powinien być sobie winny”, jaką to opinię można znaleźć wśród recenzji stand-upu, brzmi jak komentarz dziecka odbierającego świat jeden do jednego, niebędącego w stanie zrozumieć sarkastycznych docinek tatusia zmęczonego jego wygłupami. Obawa, że wypowiadane z dużym przymrużeniem oka żarty Chapelle’a mogą wyrządzić komuś krzywdę, sama w sobie brzmi jak żart, choć akurat z rodzaju tych głupich.