Co do 25-LETNIEJ SERII wniósł nowy KRZYK?
Niższa półka #21: W Woodsboro każdy usłyszy twój krzyk, część 2
Już jest. Od tygodnia na ekranach kin możemy oglądać nowy Krzyk. W zeszłym tygodniu na łamach tego cyklu felietonów pisałem o tym, co nowa odsłona może wnieść do kultowej marki, dzisiaj chciałbym zmierzyć moje oczekiwania z tym, co rzeczywiście dostałem. I jako fan serii mogę wszystkich uspokoić i z niemałą radością oznajmić, że film Matta Bettinellego-Olpina i Tylera Gilletta dołączył do zaszczytnego (zaszczytnego!) grona powrotów do znanych marek w stylu Twin Peaks z 2017 roku, Ostatniego Jedi Riana Johnsona i zeszłorocznego Matriksa Zmartwychwstań.
Nie jest to przy tym tak obrazoburczy film jak wymienione wyżej tytuły (chociaż na pewno niejeden fan poczuje się urażony), ale – podobnie jak one – zamiast próbować spełnić wszystkie oczekiwania widowni, wchodzi z nimi w inteligentną polemikę, kreatywną zabawę.
UWAGA! Dalsza część felietonu utkana jest spoilerami z najnowszej odsłony serii!
Po pierwsze: prolog filmu
Zacznijmy od otwierającej film sekwencji. Podobnie jak w przypadku pozostałych Krzyków, poznajemy w niej nowego mordercę, obserwując jego zmagania z pierwszą (przynajmniej potencjalnie) ofiarą. Otwarcie tegorocznego filmu wydawać się może początkowo kalką tego oryginalnego. Jenna Ortega odgrywa rolę, którą w 1996 roku zarezerwowana została dla Drew Barrymore: podobna lokacja, młoda dziewczyna sama w domu, rozmowa telefoniczna z nieznajomym o ulubionych horrorach bohaterki. Znalazło się tutaj nawet miejsce dla sugestywnej zabawy nożem.
Szybko jednak dochodzi do pierwszego twistu, współrozmówca Ortegi nie jest specjalnie zainteresowany dyskusją o ulubionych horrorach dziewczyny (ta wymienia kilka największych tytułów nowej fali horrorów z ostatnich lat, jak np. Babadook), ale chce porozmawiać o serii Stab (czyli fikcyjnej serii horrorów ze świata Krzyku powstałych na podstawie wydarzeń z pierwszego filmu serii). Z kolei główna bohaterka sceny natychmiastowo przyznaje, że nie jest ich fanką, krytykuje konkretne elementy pierwszej odsłony Stab. A zatem kiedy przechodzimy do kolejnego twistu sceny (dramatyczny quiz znany z Krzyku z 1996 roku tym razem nie dotyczy slasherów per se, ale właśnie serii Stab), zdaje się być bez szans.
Z trudem i nie bez pomocy wyszukiwarki Google na swoim smartfonie (cóż za symbol upływu ponad dwóch dekad pomiędzy morderstwami z oryginalnego Krzyku a tymi z najnowszej odsłony marki) udaje się jej odpowiedzieć na pytania i wtedy do akcji wkracza morderca, chcący pozbawić dziewczynę życia. Tutaj dochodzimy do finałowego twistu sekwencji, o którym jednak dowiadujemy się już z kolejnej sceny: postać Jenny Ortegi jako pierwsza w historii „dziewczyna z prologu” przeżywa, mimo że w ciężkim stanie trafia do szpitala.
Ten finałowy twist staje się niezwykle ciekawy, kiedy poznajemy już tożsamość morderców, którymi okazują się toksyczni fani Stab (o czym więcej w dalszej części tekstu). Twórcy tegorocznego Krzyku zdają się mówić: toksyczny fandom nie będzie nam dyktował warunków gry. Nie mają żadnej mocy, do końca filmu nie potrafią zabić dziewczyny, która w ich mniemaniu powinna umrzeć już w prologu.
Po drugie: zasady requela
Każda z dotychczasowych odsłon w metanarracyjny sposób mierzyła się z innym rodzajem hollywoodzkiej produkcji. Oryginalny Krzyk to oczywiście zabawą konwencją slashera, Krzyk 2 sequela, trzecia odsłona serii zwieńczeniem filmowej trylogii, a czwarta (przynajmniej w teorii, bo wyszło to średnio przekonująco) remake’u. Swój motyw przewodni ma też nowy Krzyk, a jest nim tzw. requel. Czyli kontynuacja serii, która jednocześnie jest jej nowym otwarciem. Jak ostatnie Halloween, Jumanji: Przygoda w dżungli, zeszłoroczny Candyman czy nawet Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy. Zasady requela opowiada nam w świetnie napisanej scenie oczywiście jedna z bohaterek filmu (siostrzenica Randy’ego, który rolę „wyjaśniacza” pełnił w trylogii) i sam film tymi zasadami rzeczywiście podąża. Stąd np. brak numerka w tytule produkcji (co zostaje sarkastycznie skomentowane w innej scenie, w której jeden z bohaterów ogląda na YouTube krytykę najnowszej odsłony serii Stab), mocny powrót do korzeni serii (nowy Krzyk nawet kończy się w tym samym domu co oryginał!) czy uczynienie fundamentem produkcji legendarnych postaci (Sidney, Dewey, Gale), ale pozostawienie ich na drugim planie, otwarcie się na nowe pokolenie protagonistów.
Moim ulubionym elementem tego podejścia jest to, jak potraktowana została postać Deweya. Kiedy okazuje się, że jego związek z Gale nie wypalił, mężczyzna został wyrzucony z policji, a obecnie ma problemy alkoholowe i mieszka w przyczepie, nie mogłem nie przypomnieć sobie Luke’a Skywalkera i interpretacji jego postaci we wspomnianym już na początku tekstu Ostatnim Jedi. Pod koniec drugiego aktu biedny Dewey zresztą – podobnie jak Luke w środkowej części nowej trylogii Gwiezdnych wojen – dość bezceremonialnie zostaje przez twórców zabity. Pewnie mógłby tej śmierci uniknąć, gdyby tylko dobrze znał zasady requela…
Po trzecie: tożsamość morderców
Już tłumacząc słowami bohaterki zasady requela, a następnie pokazując wspomniany fragment materiału wideo na YouTube, twórcy jasno dali nam do zrozumienia, co myślą o toksycznym fandomie i widzach obrażających się na wszystko, co wychodzi poza ich wyobrażenia. Dosadnie puentują to jednak, ujawniając tożsamość morderców. Tymi okazuje się para fanów Stab. Nie mogąc pogodzić się z kierunkiem, w którym podążyła ich ukochana seria, chcieli oni poprzez kolejne morderstwa w Woodsboro dać twórcom nowy materiał do wiernego oryginałowi i zbieżnego z ich wyobrażeniami o marce sequela.
Finałowe starcie – jak już wspomniałem, mające miejsce w tym samym domu, co finał pierwszego filmu – jest nie tylko standardowym, opartym na zwrocie akcji odkryciem tożsamości morderców i krwawą ostateczną konfrontacją z nimi, ale niezwykle satysfakcjonującym, przerysowanym portretem fandomu. „Jak fani mogą być toksyczni, skoro działają z miłości do marki?” – wykrzykuje grany przez Jacka Quaida bohater. „To nie moja wina, to fora mnie taką uczyniły” – tłumaczy się pokrętnie z kolei postać grana przez Mikey Madison, druga część maniakalnego duetu. Oczywiście ta „urocza” para poznała się przez Internet i połączyła ją nienawiść do nieudanych ich zdaniem sequeli ukochanego filmu…
Co nowego?
Oczywiście dobry Krzyk nie może kończyć się na metakomentarzach, ale powinien być też filmem ciekawym po prostu w ramach serii tych pastiszowych horrorów. Mnie w filmie z 2022 roku poza punktami opisanymi wyżej urzekła postać głównej bohaterki, która również została potraktowana z ciekawym twistem. Okazuje się ona bowiem córką jednego z morderców z części pierwszej, a przy tym do końca filmu protagonistką, która nigdy nie postanawia dokończyć dzieła ojca, mimo wyraźnie podkreślonych problemów psychicznych. Co zresztą czyni ją jedną z chyba niewielu pozytywnych postaci z zaburzeniami umysłowymi wśród bohaterów mainstreamowego kina rozrywkowego. Z kolei mniej wyjątkowym (na szczęście!), ale również wartym docenienia elementem jest dołączenie do galerii postaci serii przedstawicielki społeczności LGBT.
Nową odsłonę serii pod kuratelą zupełnie nowych twórców oceniam bardzo pozytywnie, podobnie zresztą jak wprowadzonych tu protagonistów, więc nie miałbym zupełnie nic przeciwko, aby powstał też szósty Krzyk. Być może po raz pierwszy bez postaci Sidney, a za to w pełni skupiony na siostrach granych przez Jennę Ortegę i Melissę Barrerę? Pytanie tylko, o czym film miałby opowiadać na poziomie metanarracyjnym. Może stanowić nie zamknięcie trylogii (jak Krzyk 3), ale coraz bardziej popularne w ostatnich latach podsumowanie całej marki, jak Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie czy w pewnym sensie marvelowskie Avengers: Koniec gry i Spider-Man: Bez drogi do domu, jak też w ten sposób zapowiadany kolejny Jurassic World.
Ale żeby samemu nie zamienić się w obiekt żartu twórców tegorocznego Krzyku, napiszę tylko: niech twórcy zrobią coś dobrego, bez patrzenia na moje oczekiwania.