search
REKLAMA
Felietony

BARBIE. Plastikowy proletariat

Pod kątem dialogów “Barbie” to czołówka najgorszych filmów, jakie widziałem w życiu.

Tekst gościnny

26 lipca 2023

barbie
REKLAMA

Autorem tekstu jest (HWA) Mikołaj Nowosad.

Kinowy weekend w środku lipca okazał się gigantycznym sukcesem kasowym branży filmowej za sprawą dwóch premier – Oppenheimera Christophera Nolana oraz Barbie Grety Gerwig. Nakręcona (rzekomo oddolnie) przez internet akcja łączenia tych dwóch – mocno przecież różnych – filmów w podwójne seanse rozlała się po internecie już wiele tygodni przed ich wejściem na ekrany. Sytuacja ciekawa, bo zderzono ze sobą bardzo różne tematycznie i stylistycznie filmy. W praktyce nie stoi za tym jakaś wielka idea, bo realnego dialogu między tymi produkcjami nie ma, ale jakaś relacja jednak zachodzi.

Słaby scenariusz

Zjawisko „barbenheimer” – bo tak określono synergię dwóch wspomnianych tytułów – nabrało dla mnie nowego znaczenia po seansie Barbie. Jest tutaj pewna ciekawa analogia do twórczości Nolana, który często bywał krytykowany za toporne dialogi, których rolą była wyłącznie ekspozycja skierowana wprost do widza. W wielu scenach z jego filmów można było odnieść wrażenie, że bohaterowie rozmawiają ze sobą o rzeczach z ich perspektywy oczywistych, co w praktyce miało jedynie przybliżać widzowi fabułę i zasady świata przedstawionego. Jest to scenopisarstwo bardzo leniwe, które przy okazji wybija z rytmu opowieści i wpuszcza do filmu niechcianą dawkę odrealnienia. Można wręcz uznać, że to łamanie kluczowej zasady kinematograficznej, wedle której należy pokazywać, a nie mówić. Greta Gerwig i Noah Baumbach idą krok dalej pod tym względem, jakby chcieli pokazać Nolanowi, że da się ten problem pogłębić. I zaszkodzić filmowi jeszcze bardziej.

Pod kątem dialogów Barbie to czołówka najgorszych filmów, jakie widziałem w życiu. Postacie tutaj nie tyle, że nie rozmawiają między sobą, one wygłaszają przemowy. I to nie jakieś tam przemowy. Każde wypowiadane przez bohaterów tego filmu zdanie to coś na kształt legendarnego monologu prezydenta USA z Dnia Niepodległości. Od pewnego momentu filmu, do jego końca, za każdym razem, gdy jakaś postać w Barbie się odzywa, to wiadomo, że wygłosi kazanie ideologiczne. Zabieg ten stał się dla mnie dość szybko nieznośny do tego stopnia, że w zasadzie nie miałem siły oglądać filmu. W domu bym go na pewno nie dokończył. Przerosłaby mnie ta łopatologiczna narracja, którą w dodatku Greta Gerwig się kręci w kółko i powtarza non stop to samo. Przy okazji nie mówiąc absolutnie nic odkrywczego. Jej uwagi do tematu, który porusza, są oczywiste, wręcz banalne. Moim zdaniem osłabia to wręcz tezy, które autorka tak usilnie stara się przekazać światu, bo jakość ich podania i brak choćby grama subtelności bardziej męczą, a wręcz zostają ośmieszone histeryczną manierą powtarzalności.

Barbie

Liźnięte zagadnienia

Całościowo scenariusz Barbie oceniam jako słaby. Są tutaj rażące mankamenty fabularne, na czele z gubieniem wątków, które teoretycznie wydawały się głównymi. Wynika to najprawdopodobniej z tego, że strzępki fabuły służyły tutaj wyłącznie jako pretekst i miały stanowić przejście między kolejnymi monologami. Podobny problem jest z kreacją świata jako taką. Teoretycznie ma tutaj dojść do zderzenia dwóch skrajności, a w praktyce obie zestawiane płaszczyzny mienią się tymi samymi barwami, tym samym neutralizując efekt dualizmu, który próbowano osiągnąć. Takie to fasadowe i odhaczone po łebkach. Tak jakby jaskrawość kolorów zestawiona z szarością miały zrobić całość roboty. To tak nie działa. Liczy się to, co w środku, a nie jedynie zewnętrzna powłoka. Banalny w tym wypadku pomysł na rozróżnienie wizualne to iluzja, za którą nic nie ma, bo w praktyce oba światy przedstawione w tym filmie rządzą się tymi samymi prawami. Wszystko jest jedynie pretekstem. Takie podejście nie wciąga do tematu. Mnie wręcz odrzucało z każdą minutą coraz bardziej. Może nawet bym był w stanie powiedzieć tutaj o jakimś oszustwie, jak chodzi o to, co sam film obiecuje, w stosunku do tego, co faktycznie daje.

Chodzi mi tutaj o mnogość zagadnień zaledwie liźniętych. Otwierano tutaj drzwi do wielu zagadnień, ale jednocześnie nic nie rozwijano. Odbieram to tak, jakby Greta Gerwig uznała słuszność swojego ogólnego przekazu tak ostentacyjnie, że nie musi pochylać się nad detalami. Wchodząc w szczegóły fabularne, można do twórczyni Barbie zaadresować mnóstwo pytań i podań o dokończenie napoczętych zagadnień. Wątpię jednak, że miałaby na to poważne odpowiedzi, bo jej podejście wydaje się radykalne do tego stopnia, że nie jest ona zainteresowana dialogiem. Finalnie wychodzi więc gatunkowa komedia, która rzekomo od niechcenia przemyca jedyną uznawaną przez Gerwig prawdę, a w praktyce jest agresywna w przekazie i absolutnie nie dopuszcza sytuacji, w której teoretyczna „druga strona” mogłaby zabrać głos. Jakoś tak kłóci się to z promowanym w tym filmie hasłem o nieskończonej tolerancji, a wręcz walce o jedyne słuszne dobro. Uważam, że jest to dokładne przeciwieństwo takich pojęć.

Oszustwo polega więc na tym, że Gerwig zaledwie narusza skomplikowane tematy, ale porzuca je, gdy tylko mogłyby one naruszyć forsowaną w filmie „jedyną słuszną tezę”. Idealnym przykładem jest scena wycieczki bohaterów do „prawdziwego świata”. Pada tutaj mnóstwo obietnic, mnóstwo tropów i ogólnie pojawia się szansa na rozpoczęcie ciekawego dialogu na temat różnic i problemów dotykających ludzi nie tylko pod kątem płci, ale i choćby ról społecznych, klasowości, charakteru pracy. Gerwig jednak nie jest tym zainteresowana dalej niż tylko do momentu, gdzie czuje się w swojej narracji wygodnie. W zasadzie zasłania się wówczas komediowym rodowodem swojego scenariusza i zdaje się mówić „no wystarczy, to tylko gag”. Nie jest w tej postawie konsekwentna i to mój duży zarzut.

Paradoksalnie na korzyść filmu oraz jego przekazu zadziałałoby prawdopodobnie złagodzenie głównej myśli forsowanej przez Gerwig. Gdyby jedynie przemycała swoje spostrzeżenie pod spodem lekkiej i komicznej historii, to widz poczułby się zaproszony do dyskusji, bardziej otwarty na ten filmowy świat, a więc i zarazem na tezy twórców. A zapraszać było do czego, bo produkcyjnie, realizacyjnie oraz aktorsko Barbie to niezła robota. Świat lalek nie jest wizją szczególnie imponującą i odkrywczą, ale wykonanie stoi na wysokim poziomie. Patenty wizualno-dźwiękowe mają sens i działają, a do tego są całkiem konsekwentne. Problem zaczyna się dopiero, kiedy Gerwig olewa zarówno światy przedstawiane, bohaterów, jak i opowiadanie historii na rzecz wykrzykiwania w twarz widza oklepanych i mało wyszukanych haseł.

Z ogólną ideą stojącą za tym filmem można się zgadzać albo nie zgadzać – jasna sprawa. Kino zaangażowane? Nie ma w takim nic złego. Problem pojawia się w momencie, gdy twórca staje w pozycji jedynej i ostatecznej racji, którą wygłasza w formie monologu, po którym odwraca się plecami do widowni. Takim podejściem można oczywiście zachwycić tych, którzy są z autorem zgodni. Chociaż pewnie i część z nich będzie wówczas zawiedziona, licząc jednak na świeżość przekazu, a może nawet i na jakieś nowe argumenty w potencjalnych dyskusjach. Na pewno jednak nie jest to dobra metoda do pozyskania nowych sprzymierzeńców wśród osób nieprzekonanych, a zwłaszcza krytycznych. Te można ewentualnie zdenerwować, mówiąc potocznie – strollować, co często w dyskusjach jest celem samym w sobie. Neutralni natomiast mają sporą szansę pozostać w miejscu, w którym byli, bo zaproszenia do dyskusji nikt im nie wysłał. Greta Gerwig swoim filmem przekonuje przekonanych i tym samym, moim zdaniem, popełnia błąd i marnuje szansę.

Powtarzane tezy

Społecznie zaangażowane kino ma moc wtedy, kiedy wciąga w temat. Rzuca tropy, które zasiewają wątpliwości, otwierają nowe kierunki myślenia w danym temacie. Wówczas widz, nawet i wbrew sobie, zaczyna zastanawiać się nad podrzuconym mu zagadnieniem. Może dzięki temu dojść w nim do jakiegoś pęknięcia i finalnie otworzenia się na myśli, których dotąd w sobie nie miał, a może nawet i je jakoś odrzucał. Wówczas kino tego typu jest silne i bardzo żywotne, bo generuje sytuację, w której odbiorca sam z siebie do niego wraca myślowo. Siła takich utworów kultury polega na możliwość zasiania ziarna. Barbie natomiast nic nie zasiewa. Barbie powtarza proste, oczywiste i przeorane już wszędzie tezy. Powtarza je w kółko, drepcząc w miejscu; jako film sam w sobie, a tym bardziej jako manifest ideowy. W najlepszym wypadku może jedynie strollować przeciwników.

Mnie takie podejście odrzuca, bo zawsze jestem zwolennikiem dyskusji na silne argumenty. Może to naiwna postawa, zwłaszcza w obecnych czasach, ale nie zamierzam jej porzucać. Ostentacyjne przepychanie się na zamknięte frazesy, rzucane z pewnym rodzajem wyższości, to dla mnie droga do silnej polaryzacji. W manifeście Grety Gerwig nie widzę w zasadzie troski o temat, który podejmuje. Jej ostentacyjne i toporne podejście to droga na skróty, która prowadzi do zdobycia poklasku przez „swoich”. Odbieram to jako marnowanie szansy, tym bardziej że okno wystawowe udało się jej otworzyć bardzo szeroko.

W pewnym sensie dobrym podsumowaniem tego filmu jest jego prolog. Niby ma być z humorem, ale przecież nawiązuje do ikonicznego, legendarnego arcydzieła kultury uznawanej za wysoką. Odbieram to jako skrajnie cyniczne podejście i drogę na skróty właśnie. To tak jakby powiedzieć widzowi na starcie: „Hej, będzie lekko, wesoło i przyjemnie, ale pamiętaj, że za tą fasadą stoi coś bardzo poważnego, bo cytujemy tutaj poważne dzieło”. Otóż nie. Za tą fasadą jest pustka, a sam fakt cytowania Kubricka tylko ją uwypukla, bo sztuka dla sztuki nie jest poważną sztuką.

REKLAMA