search
REKLAMA
Felietony

AFTER 5. Na zawsze – niestety

Wszystkie Tessy tego świata – uciekajcie od Hardinów.

Radosław Pisula

26 września 2023

REKLAMA

After to dziwaczna seria, która wpełzła na ekrany kinowe w czasach akurat przedcovidowych i była już na starcie archaicznym wspomnieniem popularności filmowych adaptacji książek typu young adult. Nic w tym cyklu nie było świeżego, ponieważ całość to wattpadowe smalenie cholewek młodej pisarki Anny Todd (w chwili publikacji pierwszego tomu 24-letniej) do Harry’ego Stylesa. Tylko że nie mogła użyć prawdziwego piosenkarza, więc stworzyła sobie własne wyobrażenie o nim w osobie Hardina Scotta, a samą siebie wsadziła w papierowe ciało Tessy Young. I tak ta dwójka schodziła się i rozchodziła przez kilka części książek oraz filmów, żeby w końcu po pięciu latach seryjnych adaptacji dotrzeć do finału. Tylko ten finał to jest już konkretne kuriozum, co nawet w ramach tej serii jest naprawdę niezwykłym osiągnięciem.

Najnowszy i podobno ostatecznie ostateczny film o tej wielkiej miłości już zupełnie zrzuca Tessę na margines – staje się ona praktycznie do finału jedynie przelotnym tekstem sms-ów do których wzdycha Hardin. Bo i on jest tutaj absolutnie głównym bohaterem. W poprzedniej części po raz kolejny odrzucił od siebie ukochaną, bo okazało się, że za jej plecami pisał książkę o ich uczuciu i nie mógł zrozumieć, że ją to bardzo zabolało, gdy ich prywatne sprawy miały stać się pożywką dla czytelników. Wielu czytelników dodam, bo nasz geniusz najpiękniejszy pan Scott oczywiście zanim cokolwiek jej powiedział, to zdążył już opchnąć książkę wydawnictwu i był w pół drogi na spotkanie autorskie. Nowa część zaczyna się dwa lata po wydarzeniach z finału czwórki, gdy mały książę literatury cierpi w samotności, bo Tessa sensownie kazała mu spieprzać i zerwała z nim kontakt. No i tym sposobem przez prawie półtora godziny widz utyka z dużym – może i największym – dzieckiem kina, które postanawia wykorzystać swoje przywileje i jedzie leczyć się z bloku pisarskiego do Lizbony (bo czemu nie, przynajmniej możemy pooglądać sobie ładne widoczki – tyle z plusów, ostrzegam), bo Tessa Tessą, ale trzeba dalej karierę robić. Tam też próbuje przeprosić na różne sposoby dziewczynę, której w czasach studenckich zmasakrował życie, udostępniając intymne wideo – nie było o niej wspomnienia w poprzednich filmach, ale dramatyzm musi być. Nawet jeśli połączenie problemu opisania życia prywatnego w romansidle z prawdziwą przemocą seksualną jest absolutnie paskudnym wątkiem, wyciągniętym dosłownie znikąd.

After Everything' official trailer - YouTube

No i tak ten Hardin się snuje po tej Lizbonie, zdobywając przebaczenie na takie sposoby, na jakie może to zrobić nadziany bananowy dzieciak. Oczywiście nawet dostając w mordę w końcu i tak wychodzi na swoje. Bo to przecież wymarzony konstrukt autorki, cierpiętnik bez prawdziwych problemów – postać, która przez pięć filmów nie przechodzi zupełnie żadnej drogi. To jest niesamowite, jak bardzo pusta jest to postać – zaczynająca z poziomu nachalnego, przemocowego, toksycznego gnojka i kończąca w ten sam sposób, tylko wygrywając kobietę, która mu się spodobała. Bo tak. Nie ma tutaj żadnego zarysowanego powodu, żeby Tessa robiła sobie z życia bagno wypełnione oblepiającą obecnością Hardina, a ostanie dziesięć minut filmu robi z niej zupełny przedmiot, linię mety. Wystarczy, ze Scott istnieje i do jego paskudnego charakteru przytwierdzony jest zaganiacz, aby wszystkie grzechy były mu wybaczone. Nie ma tutaj miejsca na jakąkolwiek autorefleksję, próbę zaproponowania mu przepracowania problemów ze specjalistą, wyraźną reakcję bliskich (którzy praktycznie w każdym momencie bytowania obok niego dostają po głowie). Hardin po prostu nie może przestać wygrywać.

Całe jego jestestwo, wyolbrzymione tutaj ponad stan, wygląda jak parodia ludzkich problemów. Weźmy jego powracający od pierwszej części absolutnie kreskówkowy alkoholizm. Bohater nie ma w związku z nim żadnych efektów ubocznych, zawsze wygląda cool, tłumaczy, że sobie z nim radzi – bo nie pije już whisky, tylko z dwie lampki wina. Ma to pod kontrolą. Nie, alkoholizm nie jest fajny. Nie powinien być przedstawiany w takim kluczu, szczególnie że młode osoby mogą ten realny, wyniszczający problem bagatelizować, bo przecież Hardin może i wydrze czasami mordę, z kimś się pobije, ale zawsze dzień dobry na klatce mówi i w łóżku ugryzie sensualnie w ucho tak, że aż w palcach stóp czuć mrowienie.

Zresztą najciekawsza w całym filmie, może i całej serii, jest znana z Sex Education Mimi Keene w roli Natalie, ofiary z przeszłości Hardina. Jej historia mogłaby spokojnie unieść całą fabułę, gdyby z pięknego brytyjskiego przemocowca zrobić czającego się gdzieś w przeszłości demona. Ale niestety jest on tutaj na pierwszym planie niczym rycerz na białym koniu i czynnie wysysa siły witalne z bohaterki. Zresztą każda postać ma tu zręby jakiegoś życia, gdy tylko Scotta nie ma w pobliżu – jego rodzice, przyrodni brat czy w końcu sama Tessa. I z chęcią bym przyjął serial o radzeniu sobie z taką destrukcyjną siłą, może próbami pomocy mu, ale Hardin przez wszystkie części jest uromantyczniony, finalnie stając się panem i władcą tej narracji, kończącej się niczym baśń.

I tak to kończymy tę kuriozalną serię, której oglądania jednak nie żałuję. To w pewien sposób fascynujące wejście w głowę młodej kobiety, zafiksowanej na swoim marzeniu o potworze z bajki – może i ostateczna opowieść o złym chłopcu, który musi pozostać zły, ale przy tym dobrze tarmosi. Leżąca gdzieś na obrzeżach dogorywającego gatunku, z poziomem realizacyjnym taśmowej telenoweli streamingowej.

Wszystkie Tessy tego świata – uciekajcie od Hardinów. Wszyscy Hardinowie – nie bójcie się terapii, nie jest waszym wrogiem, tylko wy sami nim jesteście. Nie ma nic romantycznego w byciu autodestrukcyjnym dupkiem.

REKLAMA