Główną nagrodę zdobyła osobista, oparta na własnych doświadczeniach reżysera egzystencjalna opowieść o tożsamości i poszukiwaniu własnego miejsca, Synonymes. Film Nadava Lapida, mimo pojawiających się głosów krytycznych, był jednym z mocniejszych typów do Niedźwiedzi, zbierając przychylne opinie krytyków i widzów już po pierwszych pokazach. Podobnie nie zaskoczyło specjalnie przyznanie Nagrody Jury Francois Ozonowi za By The Grace of God – subtelny dramat o walce ofiar pedofilii o sprawiedliwość – ani też Nagroda im. Alfreda Bauera dla wyrazistego System Crasher niemieckiej reżyserki Nory Fingscheidt, obrazu zbudowanego wokół problematyki wychowania dzieci. Mocnym kandydatem do festiwalowych nagród był także So Long, My Son, chiński dramat obyczajowy ze społeczno-politycznym tłem, którego duet głównych aktorów – Yong Mei i Wang Jingchun – został nagrodzony Srebrnymi Niedźwiedziami dla najlepszych aktorów. O nieco większym zaskoczeniu można za to mówić w przypadku nagrody za reżyserię dla Angeli Schanelec w chłodnym rodzinnym dramacie I Was Home, But, który to film spotkał się raczej z mieszaną recepcją i nie wydawał się szczególnie istotnym tytułem pod kątem rywalizacji o wyróżnienia. Rodzajem niespodzianki (choć nie twierdzę, że niezasłużonej) może być też nagroda za wkład artystyczny dla Rasmusa Vidbæka, autora zdjęć w Out Stealing Horses, nowego filmu Hansa Pettera Molanda. Grona laureatów wyróżnionych przez główne jury dopełnił włoski tercet scenarzystów filmu Piranhas o dorastaniu grupki nastolatków w neopolitańskim półświatku – Maurizio Braucci, Claudio Giovannesi i Roberto Saviano.
Nieco zaskoczył mnie brak nagrody dla macedońskiego komediodramatu God Exists, Her Name Is Petrunya. Nasycony społeczno-politycznym ładunkiem film skoncentrowany wokół pozycji kobiety w konfrontacji z patriarchalnym środowiskiem, w roku, gdy tak dużo mówiło się na Berlinale o kwestiach genderowych, wydawał się jednym z tych filmów, którego nagrodzenie jest bardzo prawdopodobne (ostatecznie dzieło Teony Strugar Mitevskiej otrzymało nagrodę Jury Ekumenicznego). Podobnie lekką niespodzianką jest brak nagród dla mongolskiego Öndöga, przewrotnego połączenia etnograficznego eseju, love story i slow cinema, będącego dla niektórych objawieniem konkursu. Szkoda również, że bez nagrody Berlin opuści Emin Alper, który zaprezentował przesycony anatolijską melancholią i baśniowością Tale of Three Sisters, będący w moim odczuciu jednym z najlepszych filmów festiwalu. W kategorii rozczarowań na pewno należy też wspomnieć o braku na festiwalu One Second, nowego filmu Zhanga Yimou, który ze względu na problemy w postprodukcji nie zdołał dostarczyć swojego dzieła na berlińskie pokazy.
Na takim tle przyzwoicie wypadł nowy obraz Agnieszki Holland, Obywatel Jones, wpisujący się w polityczne zacięcie berlińskiego festiwalu za sprawą mocnego manifestu wiary w dziennikarską etykę i dążenie do prawdy niemalże za wszelką cenę. Polska reżyserka tym razem nie zawiodła i zaprezentowała na pewno nie wybitny, ale rzetelny produkt kinowy, łączący jakość filmowego rzemiosła z ważnym przesłaniem. Nie można tego powiedzieć o filmie, który prawdopodobnie okazał się największym rozczarowaniem – i to bolesnym – festiwalu, czyli The Golden Glove, nowym dziele Fatiha Akina. Obrzydliwy, przerysowany i wulgarny film opowiadający historię Fritza Honki to bez wątpienia jedna z najbardziej kontrowersyjnych i najsłabszych pozycji w programie tegorocznego festiwalu. Mniej odrzucającym, ale również zawodem okazał się The Kindness of Strangers, film otwarcia autorstwa Lone Scherfig, która zaproponowała na przywitanie berlińskiej publiczności mdławy i nieprzekonujący obrazek zmagań z trudami życia. Na szczęście film Dunki nie okazał się zwiastunem ogólnego poziomu konkursu, ale raczej wpadką.
Wśród obejrzanych przeze mnie filmów na tegorocznym Berlinale dominowały obrazy prezentujące solidny poziom, choć stosunkowo niewiele było wśród nich dzieł, które by mnie zelektryzowały i oczarowały – nie znaczy to jednak, że takich nie było. Poza wspomnianym Tale of Three Sisters z konkursu głównego zdecydowanie wyróżniłbym Ghost Town Anthology Denisa Côté, intrygujące, nieoczywiste kino grozy z licznymi podtekstami. Duże wrażenie zrobił na mnie także film Buoyancy australijskiego reżysera Rodda Rathjena, pokazywany w sekcji Berlinale Talents – mocny portret współczesnego niewolnictwa w rejonie Azji Południowo-Wschodniej, łączący suspens i ostrą krytykę społeczną. Równie zaangażowany wymiar miał gwatemalski film Temblores Jayro Bustamantego, ukazujący skomplikowany i tragiczny świat lokalnego splotu klasowych podziałów, religii oraz spuścizny dyktatury wojskowej w odniesieniu do osób homoseksualnych. Południowoamerykański film pokazywany był w sekcji Panorama; w jej ramach obejrzałem również koreańskiego Idola autorstwa Su-jin Lee, oszałamiającą opowieść łączącą elementy politycznego thrillera z kryminalną łamigłówką oraz The Miracle of the Sargasso Sea Syllasa Tzoumerkasa, oferującego frapującą kryminalną opowieść na pograniczu metafizyki. Powyższe tytuły złożyły się na moją czołówkę festiwalu, do której dołączyłbym jeszcze może nie zachwycające, ale jednak ujmujące Light of My Life, So Long, My Son oraz Out Stealing Horses.
69. edycja Berlinale była dziewiętnastą i ostatnią z dotychczasowym dyrektorem artystycznym, Dieterem Kosslickiem. Autor współczesnego kształtu festiwalu żegna się z prowadzeniem imprezy z klasą i tarczą, jednak pośród słyszalnych głosów o konieczności reperowania prestiżu festiwalu i zmianach, mających przywrócić mu jego niegdysiejszą chwałę. Przyjdzie nam poczekać rok, by przekonać się, jak będzie wyglądało Berlinale po Kosslicku, na pewno jednak warto podkreślić, że mniejszy rozmach Berlinale, jego polityczność i nastawienie na społeczne spektrum tematów to te czynniki, które stanowią dziś o jego tożsamości i szkoda byłoby, gdyby ów progresywny urok został zatracony. Berlinale w obecnym kształcie faktycznie ma problemy z nieszczególną nośnością, a niekiedy i jakością najważniejszych tytułów, jednak częściowo dzięki temu jest w głównym nurcie repertuaru więcej miejsca dla kina niszowego i eksperymentującego, co pokazała również tegoroczna edycja. Nowym dyrektorem festiwalu będzie Carlo Chatrian, dotychczas kierujący festiwalem w Locarno. Na pewno Berlin czekają zmiany – jakie, zobaczymy za rok.