ŻYWI i UMARLI. Kwestionując zdrowy rozsądek
Tak się złożyło, że cztery lata po brytyjskiej premierze produkcji BBC The Living and the Dead polscy widzowie mieli okazję obejrzeć ją pod tytułem Żywi i umarli na kanale Epic Drama! Chociaż stacja zadecydowała o skasowaniu serialu, jego promocja w naszym kraju nie jest tak znowu przypadkowa. Sześć odcinków składających się na pierwszy sezon łączy się w spójną całość, dzięki czemu widz nie musi odczuwać rozczarowania brakiem kontynuacji. Twórcy proponują nam niesamowicie odwzorowany klimat końca XIX wieku, a fabułę opierają na skontrastowaniu racjonalnego światopoglądu z ludowymi zabobonami. Czym zatem dokładnie są Żywi i umarli?
Do ciężko chorej matki przyjeżdża Nathan Appleby (Colin Morgan, nieustannie przypominający młodego Benedicta Cumberbatcha) wraz ze swoją żoną Charlotte. Z początku wszystko zdaje się normalne – następują przywitania ze starymi znajomymi, Nathan cieszy się z powrotu do miejsca, w którym spędził dzieciństwo, natomiast Charlotte próbuje odnaleźć się w nowej rzeczywistości. W pewnym momencie dochodzi do tragedii, która wstrząsa hermetyczną społecznością. Następnie zaczynają się dziać niewytłumaczalne zjawiska, które przeplatają się z tajemniczymi zniknięciami i niezrozumiałymi zachowaniami bohaterów. Prawdę musi odkryć sam Nathan, któremu te wypadki z odcinka na odcinek zaczynają coraz bardziej zagrażać.
Żywi i umarli są dialogiem między nowoczesnością a tradycjonalizmem; między racjonalizmem a religią i wiarą. Serial umiejętnie wprowadza kwestie industrialne, z którymi dopiero zapoznają się prości ludzie z doliny Somerset, co nadaje mu oryginalny kontekst historyczny. Nowoczesność Charlotte staje się kontrapunktem dla nieufności mieszkańców wsi, którzy za żadne skarby nie chcą zapoznać się z nowymi maszynami rolniczymi. Takie tło dla głównego wątku fabularnego znakomicie pogłębia immersję. Do tego dochodzą wszelakie motywy “paranormalne” – widz, wraz z protagonistą, usiłuje odkryć, co stoi za wszystkimi niewytłumaczalnymi wydarzeniami. Serial skłania nas do kwestionowania tego, co obserwujemy na ekranie. Nathan, jako człowiek zajmujący się psychologią, musi wyjaśnić niezrozumiałe dla siebie kwestie. Czy dziewczynka mogła zostać opętana, czy może wiąże się to z jej problemami psychicznymi? Czy chłopiec wymyślił sobie wyimaginowanych przyjaciół, czy może ich obecność jest związana z wydarzeniami z przeszłości? Nathan wpada w stupor, bo z odcinka na odcinek zaczyna rozumieć coraz mniej, a na dodatek powątpiewać we własne zdrowie psychiczne.
Poszczególne odcinki przedstawiające niepowiązane ze sobą historie grzechu są więc czymś w rodzaju rozdziałów, powoli łączących się w całość. Oryginalnie wypadają też wstawki futurystyczne oraz fakt, że do samego końca Żywi i umarli starają się być bezstronni w kwestii, którą przecież starannie rozpracowują – czy mamy tu do czynienia z nieczystymi siłami, czy może to tylko fantazmaty udręczonych umysłów? Przypomina to Sprawę O.J. Simpsona w wersji gotyckiej. Chociaż widzimy na ekranie wizualizacje koszmarów, do końca nie jesteśmy pewni, do czego zmierzają twórcy. Serial zręcznie bawi się gatunkami – balansuje na pograniczu dramatu psychologicznego i horroru z prawdziwego zdarzenia, a nazwanie go połączeniem obu nie byłoby nadużyciem.
Wydźwięku Żywych i umarłych dopełniają aktorzy. Na oklaski zasługują odtwórcy ról dwójki głównych bohaterów i Malcolm Storry grający Gideona, poczciwego starca, który także odgrywa swoją rolę w tym posępnym teatrze. Wśród tych zalet znajdzie się też jedna wada, odzywająca się gdzieś w połowie serialu – produkcji brakuje chwilami większego polotu, bo choć jego kameralność w żadnym wypadku nie jawi się jako mankament, to bardzo często odcinki niepotrzebnie wydłużają dialogi i ujęcia, które, choć ładne, są po prostu zbędne.
Nie ma co jednak sprzeczać się co do estetyczno-narracyjnych szczegółów, bo Żywi i umarli potrafią zachwycać klimatem, nieprzewidywalnością, a przy tym zręcznie poprowadzoną reżyserią. W tym serialu naprawdę strach się bać. I dobrze, kino spod znaku grozy takie być powinno.