ŻYWE TRUPY W MANCHESTER MORGUE (1974). Ekozombie
Żywe trupy w Manchester Morgue łatwo zignorować, choćby z powodu niezdradzającego większych ambicji tytułu – jednego z kilkunastu, pod jakimi film jest znany – bezpośrednio nawiązującego do słynnej Nocy żywych trupów George’a A. Romero. Pierwotnym zamysłem producenta, Edmondo Amatiego, było zresztą nakręcenie takiego samego filmu, ale w kolorze. Na szczęście reżyser Jorge Grau nie poszedł ścieżką imitatora, dostrzegając w scenariuszu dużo więcej niż rozdzieranie i zjadanie ciał przez nieumarłych, czego w jego dziele także nie brakuje. Hiszpańsko-włoska produkcja ma w sobie jednak na tyle dużo oryginalności i stylu, że trudno zarzucić jej odtwórczość, tym bardziej że społeczne obawy Romera zostały tu zastąpione „zielonym” przekazem. Rzadko kiedy mamy do czynienia z ekologicznym zombie-horrorem, a tak najłatwiej można skategoryzować film Graua.
Już podczas napisów początkowych reżyser raczy nas obrazami, które nie powinny pozostawić żadnych wątpliwości odnośnie do tematu filmu. Podczas gdy główny bohater opuszcza Manchester na swoim motorze, my oglądamy produkowane przez samochody spaliny, miejskie opary, przechodniów w maskach na nos i usta, martwego wróbla na chodniku, a nawet protestującą dziewoję, która nago przebiega przez zatłoczoną ulicę. Nikt jednak nie zwraca na nią uwagi – demonstracja po nic, pomimo wyciągniętych na znak pokoju palców oraz ładnych piersi.
Podobne wpisy
Jedziemy dalej, wraz z George’em (Ray Lovelock, Skrzypek na dachu), młodym i kudłatym antykwariuszem, który ma dostarczyć zabytkową figurkę swojemu klientowi na prowincji. Na niewielkiej stacji benzynowej w motocykl uderza tyłem samochodu rudowłosa Edna (Cristina Galbó, znana ze stylowego horroru Rezydencja i klasycznego giallo Co się stało z Solange?), co skutkuje uszkodzeniem jednośladowca. George nie traci animuszu – wprasza się bezceremonialnie do auta dziewczyny, siada za kierownicą i tak rozpoczynają wspólną podróż. Okazuje się, że Edna jedzie do swojej siostry, która ma poważne problemy narkotykowe i emocjonalne. Na miejscu jednak przekonują się, że większym kłopotem są tytułowe żywe trupy, a ich obecność nieprzypadkowo zbiegła się z użyciem nowej maszyny do zabijania polnych insektów. Zamiast tępić stonkę ziemniaczaną, futurystycznie wyglądający ciągnik przywraca do życia zmarłych, a i nieoczekiwany wpływ ma na okoliczne noworodki.
Ten niekonwencjonalny dla filmu grozy wstęp zawdzięcza dużo swojemu bohaterowi, przebojowemu i dążącemu do przejęcia kontroli nad sytuacją George’owi, którego hippisowska natura bez przerwy daje o sobie znać. Każdą napotkaną przeszkodę mężczyzna stara się pokonać pewnością siebie oraz nastawieniem mieszczucha, który nie bez wyższości spogląda na małomiasteczkowy pejzaż i napotkanych ludzi. Kiedy pyta okolicznego rolnika o drogę i otrzymuje odpowiedź w stylu „za wielkim dębem skręci pan w lewo”, natychmiast przerywa mu, tłumacząc, że przyzwyczajony jest do ulicznych świateł. Nie ma powodu, aby nie ufać, przynajmniej początkowo, miejscowej policji, ale i tak kradnie ważny w śledztwie dowód, przekonany o nieudolności funkcjonariuszy. I nawet piękną Ednę traktuje, jakby dziewczyna była od niego zależna. Lubimy George’a, bo w cudowny sposób uruchamia fabułę i łatwo wybaczamy mu jego nastawienie, ale niewiele się różni od tych, których ma przeciwko sobie. I wcale nie chodzi o żywe trupy.