search
REKLAMA
Seriale TV

Żona idealna / The Good Wife

Rafał Oświeciński

8 czerwca 2016

REKLAMA

Teks z archiwum film.org.pl.

Są na świecie różne seriale. Te najlepsze, to wiadomo, pochodzą z HBO, którego dominacja szczególnie mocno odcisnęła swoje piętno w naszym rankingu „Najlepszych seriali w historii telewizji”.  

Mamy bowiem wzorową psychodramę w postaci „Sześciu stóp pod ziemią”, idealny western pod postacią „Deadwood”, perfekcyjne fantasy „Gra o tron”, nienaganny tasiemiec kryminalny „The Wire”, znakomitą opowieść historyczną „Rzym”, nienagannie wystylizowane „Carnivale” i „Bordwalk Empire”, rewolucyjny „InTreatment”… Innymi słowy, HBO rządzi. Tuż za nim, nieraz równym krokiem, pojawiają się inne stacje telewizyjne z nieraz doskonałymi, nietuzinkowymi produkcjami („Mad Men”,”Breaking Bad”, „Community”, „Misfits”, „American Horror Story”).

Do czego to podobne, a do czego nie

Seriale prawnicze to oddzielna półka telewizyjna, podobnie jak seriale proceduralne  o różnorakiego typu agentach CSI, NCIS, detektywach i specach od prowadzenia dochodzeń kryminalnych.  Każdy się na serialową kancelarię natknął, czy będzie to tasiemcowy, prowadzony przez 20 lat „Law & order”, komediowa „Ally McBeal”, thillerowate „Damages” czy znane stąd i owąd “The Practice” i “Boston Legal”, a także nowi reprezentanci: „The Firm”, „Harry’s Law”, “Suits”, “Fairly Legal”. Każda chyba stacja telewizyjna ma w swej ramówce przynajmniej jeden tytuł serialu o adwokatach, prokuratorach, radcach, sędziach (filmowych notariuszy, komorników nie kojarzę). Ale jest tylko jeden serial, który stoi ponad wszystkimi z racji swojej wysokiej jakości, z której jest znany, choćby dzięki rankingom Metacritic, gdzie od trzech sezonów dostaje bardzo wysokie noty. Nie za darmo.

„The Good Wife” aka „Żona idealna” to wzorowy przedstawiciel gatunku łączący w sobie wszystko to, czego mogliby oczekiwać miłośnicy telewizyjnych kancelarii  z jednoczesnym częstym wychodzeniem poza ramy gatunkowe w stronę obyczajowej – istotnej tak samo jak prawnicze perypetie – historii.

Punkt wyjściowy jest wyraźnie naznaczony i opisuje równolegle, kim jest główna bohaterka. Otóż Alicia Florrick, kura domowa, żona swego męża, matka dwójki dzieci, zostaje sama. Mąż, prokurator stanowy, trafia za kratki w związku z korupcją i skandalami seksualnymi. Alicia, z wykształcenia prawniczka, musi sobie poradzić sama, bo raz, że mąż jej nie pomoże, a dwa – ze względu na zdrady, a co za tym idzie publiczne upokorzenie, pomocy od męża nie chce. Trafia więc do kancelarii adwokackiej, po wielu latach bez praktyki, gdzie ma zamiar rozpocząć od nowa życie, to osobiste i to zawodowe.

I tak dalej – perypetie zawodowe przeplatają się wciąż z nieraz przykrą sferą osobistą (zdrada, samotność, wychowanie). Sama praca w kancelarii jest zaprezentowana klasycznie: sprawy kryminalno-obyczajowe – każdy odcinek z inną – krótkie śledztwo, utarczki z prokuraturą w sądzie, wyrok.

 

Bohaterowie i ich klisze

Gdy piszę te słowa mi samemu trudno uwierzyć w wyjątkowość „The Good Wife”, bo niełatwo przecież ze standardów gatunkowych i znanych od lat klisz czynić laurkę. Niemniej wartość tego serialu oscyluje wokół bardzo silnych elementów – na tyle silnych, że mogą być uznane za wzorowe, a być może najlepsze w historii telewizji.

Popatrzmy na bohaterów. Sama główna postać jest przedstawiona jako klasyczna kura domowa o proweniencji zimnej suki. Wizerunek szybko ulega zmianie, choć ewolucja postawy Alicii jest pełna strachu o przeszłość (małżeńskie upiory wciąż się odzywają), teraźniejszość (jak się odnaleźć w pracy?) i przyszłość (duża niewiadoma). Znakomita w tej roli Julianna Marguiles (znana z roli pielęgniarki w ER) znakomicie potrafi pokazać… nie rozchwianie emocjonalne – którego można byłoby się spodziewać – a twardość, zdecydowanie, czasem wyrachowanie. To kobieta, której twarz nie wyraża zbyt wiele, której nie miękną bez powodu nogi, która wie co i jak chce, choć jednocześnie uczucia  – z przyzwyczajenia schowane głęboko – w niej buzują. Jest przy tym niezwykle naturalna, a jej postawa, charakter  dalekie od oczekiwanego schematu i telenowelowych rozwiązań. Co więcej, scenarzyści unikają jak ognia przesady – nie dwoją i nie troją kłopotów, nie wyolbrzymiają dramatu, nie stosują łopatologicznych zagrań. Nie dopowiadają więcej niż trzeba i milczą tam, gdzie milczeć wypada. I w taki sam sposób wykrojona została postać Alicii Florrick – z niedopowiedzeń, milczenia i jednoczesnej pewności co do intencji.

Pozostali bohaterowie są w tle, to jasne. Opowieść jest skoncentrowana na Alicii, a wszelkie wątki poboczne prowadzą właśnie do niej. Co nie znaczy, że drugi plan nie ma swojej historii. Ma, od czasu do czasu Peter Florrick (mąż, prokurator stanowy), Cary Agos (bezpośredni konkurent w pracy), Will Gardner (szef kancelarii) i kilku innych bohaterów ma swoje odcinki, które pokazują odpowiednie motywacje – scenarzyści nie mogą ich „zgubić”, zignorować. Pewne wątki przeradzają się także w leitmotivy całych sezonów: serial nie jest bowiem klasycznym kejsem, tylko włącza w historię drugi plan właśnie, budując tym samym trzeci poziom tej historii (obok życia Alicii Florrick i tradycyjnych spraw jednoodcinkowych).

Świetnie prezentuje się szczególnie Kalinda – intrygująca postać detektywa, śledczego (polskie kancelarie nie mają chyba odpowiednika w swoich szeregach), której prawdziwy charakter i biografia klarują się przez wszystkie sezony (z kulminacją w trzecim, zakończonym wiosną 2012). Pod względem dramaturgii znakomicie rozpisane są wątki polityczne, w której brudy kampanii spotykają się z udawaną szczerością. To w nich bryluje Alan Cumming w roli Eli Golda, żydowskiego specjalisty od spraw kryzysowych. Facet kradnie każdą scenę, a jego rola, pozycja i charakter, choć z początku niewyraźne, rozwijają się z każdym sezonem.

 

Co na to prawnicy?

Oczywiście nie jest to serial dla prawników. A szczególnie nie dla tych prawników, którzy szukają proceduralnych ciekawostek i dokładniejszego wglądu w jankeski system prawny. To nie to miejsce, nie te osoby i nie te sprawy. Ogólnikowość jest cechą charakterystyczną wszystkich seriali prawniczych (i medycznych, i policyjnych, i w sumie każdych), które jak ognia unikają tego, co stanowi podstawę pracy prawnika: mozolne poruszanie się w gąszczu kodeksów, paragrafów, rozporządzeń, wyroków i komentarzy, dzięki którym można wykazać swój spryt, osłabić argumentację strony przeciwnej licząc przy tym na dobry słuch i wzrok sędziego. Innymi słowy praca prawnika jest skrajnie nieatrakcyjna filmowo, więc aby ją uatrakcyjnić twórcy z łatwością rezygnują ze straszenia obowiązującymi procedurami i po prostu je… pomijają.

„Żona idealna” nie stanowi tu żadnego wyjątku – na sali rozpraw dochodzi do utarczek słownych, docinek kierowanych w różne strony, dyskusji z sędzią.

Elokwencja adwokatów i prokuratury oczywiście jest porażająca, a schemat przesłuchań, protestów, wyroków daleki od rzeczywistości (nie trzeba znać, żeby czuć).

Fałsz jest wpisany w gatunek, kwestia tylko na ile wszelkie głupoty i niejasności drażnią. Seriale amerykańskie mają jednak to szczęście, że nie irytują – bo wiadomo, że to zabawa konwencją. Zresztą – ten gatunek ma się od zawsze dobrze, czy to w telewizji czy w kinie, więc patrzy się na wszystko przez palce, z pewnym nawykiem i bez pytania o sens i prawdziwy obraz temidy, pracy w kancelarii, dochodzeń i śledztw. Polskie produkcje, gdy podejmują podobną tematykę, jak np. w „Prawie Agaty” na TVN, wypadają sztucznie, bo sądowa fantastyka jest dobijająco widoczna, a prawda („Bezmiar sprawiedliwości”, „Tato”) może być jedynie przykra, brzydka iż tego względu jest mało atrakcyjna w regularnej sprzedaży. Tak to już jest. Dlatego – i mimo wszystko – świetnie ogląda się „Żonę idealną”, która jest doskonałym makijażem amerykańskiego światka prawniczego, ukrywającym to, co dalekie od rzeczywistości, zbędnie zagmatwane i wzbudzające nudę.

Doskonała przeciętność

Przypudrowany nos Alicii Florrick, wyidealizowany świat kancelaryjny i zero zaskoczeń co do formy składają się – co jest jednak zaskoczeniem – na bardzo przyzwoity serial. Nie najlepszy – ukłony zostawiam produkcjom HBO, Showtime, amc – nawet nie wyjątkowy, ale po prostu: solidny, dobry, schludny czasoumilacz.

W swoim gatunku wręcz wzorowy.

W zestawieniu z innymi – prawie niezauważalny. Bycie jednak mniej widocznym nie jest jednak tak złe, jakby mogło się wydawać. Po pierwsze, fabularne loty w dół nie doskwierają  aż tak bardzo, a po drugie – ten i podobne seriale nie poddają się modom, tylko gromadzą wierną publiczność, stosunkowo niewielką, lecz dość bezkrytyczną. Wystarczy solidność scenariusza i porządne aktorstwo – kreatywność realizacyjna jest zbędna.

I taka jest „Żona idealna” – doskonała w swojej przeciętności.

Avatar

Rafał Oświeciński

Celuloidowy fetyszysta niegardzący żadnym rodzajem kina. Nie ogląda wszystkiego, bo to nie ma sensu, tylko ogląda to, co może mieć sens.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA
https://www.perkemi.org/ Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor 2024 Situs Slot Resmi https://htp.ac.id/