ZNÓW PAN TO ZROBIŁ, PANIE LYNCH. Refleksje, które pozostawia po sobie Twin Peaks
Przyznaję bez bicia – pierwsze trzy odcinki mnie zaniepokoiły. Wiem, że część widzów dała się bez problemu porwać od razu, ale ja do nich nie należałam. Miałam zresztą o to nieco pretensji do siebie – w tym sensie, że podświadomie założyłam, iż David Lynch po 25 latach pozostał tym samym Lynchem. Oczywiście tak nie jest i być nie mogło.
Ciągłe porównywanie dawnych sezonów do obecnego sprawiało kłopot, ponieważ wiele scen mnie zupełnie nie przekonywało – jak odyseja kosmiczna Coopera czy wymiany sobowtórów, nagromadzenie liczebności wątków i postaci, których tylko przybywało, podczas gdy starych przyjaciół jak na lekarstwo… a skoro o starych przyjaciołach mowa, czemu Andy i Lucy z poczciwych, prostych dusz przeobrazili się w zupełnych głupków? Takie oto refleksje towarzyszyły mi przez pierwsze trzy odcinki i trudno mi było pozbyć się sceptycyzmu. Zbyt jednak lubię Davida Lyncha, żeby nie dać mu szansy. I cóż, zrobił to, zrobił to znowu. Wciągnął mnie niepostrzeżenie w świat Twin Peaks, chociaż składniki, których użył do przyrządzenia tego specyficznego dania, w dużej mierze różniły się od tych wykorzystanych przed laty. Popisał się przy tym odwagą i niezależnością artystyczną. Nawet jeśli niektórzy widzowie zakładali, że ma coś do udowodnienia, on ewidentnie tak nie sądził. Dał sobie całkowitą wolność, tworząc barwny mikroświat, żywy i zmienny. Miejscami absurdalny i groteskowy, miejscami refleksyjny, raz nieodparcie zabawny, innym razem przejmująco tragiczny. I chociaż historia na swój sposób zatoczyła koło (i mniejsze kółka), nie jest to mikroświat skończony, wiele wątków pozostało w zawieszeniu, tworząc niezłe pole do własnej interpretacji, ponieważ tym Twin Peaks przede wszystkim jest: grą z wyobraźnią. Nie porywam się więc na klasyczną formę recenzji, a raczej na sformułowanie garści refleksji, które pozostały mi po seansie. Krzepiąca, prawdziwie fantastyczna jest przy tym świadomość, że dla wielu osób te refleksje i sposób odczytania poszczególnych elementów mogą być zupełnie inne. Więcej, może będą takie i dla mnie, kiedy po raz kolejny spotkam się z bohaterami, których tak bardzo polubiłam: Dougiem i Janey-E, Gordonem Cole’em śniącym o Monice Bellucci, braćmi Mitchumami tak godnie zastępującymi braci Horne’ów, z Bobbym, z Chantal, z Normą, Shelly i Carlem… nawet z doktorem Jacobym, chociaż akurat wątek wykopywania się z gówna uważam za jeden ze słabszych.
Jakie zatem przemyślenia pozostawiła po sobie moja przygoda z Twin Peaks?
W drodze do wiedzy będziesz igrał z ogniem. Czy masz odwagę?
Obok równowagi i współistnienia Czerni i Bieli to najważniejsze przesłanie opowieści Lyncha. Piękne i tajemnicze zdanie:
Through the darkness of future’s past,
The magician longs to see.
One chants out between two worlds…
“Fire… walk with me.”
Dodajmy, że alternatywnie funkcjonuje też druga wersja: “once chance out between two worlds”.
Pragniesz poznać? Pragniesz wiedzieć? Pragniesz zrozumieć? Uważaj. Zrozumienie wiąże się z otwarciem na deprawację, na ryzyko skażenia. Nie pojmiesz zła, jeżeli go nie zasmakujesz, nie pojmiesz dobra, jeżeli mu się nie poddasz. W obu wypadkach ryzykujesz zatraceniem. Jeśli wątpisz – zapytaj Laurę, która tę walkę o mądrość stoczyła z podniesionym czołem, chociaż wcale o nią nie prosiła. Uczyniło to z niej przewodnika wcześniej, niż do tego dojrzała. Aby nie dać się w pełni pochłonąć, trzeba wielkiej siły ducha i odporności charakteru, ale też czegoś więcej: zakotwiczenia w rzeczywistości, punktu odniesienia, który pozwoli powrócić.
Kocham cię, James.
Odpowiedzialność posłannika nigdy się nie kończy
Jeżeli już raz wejdziesz na ścieżkę, na której tańczysz z demonami i aniołami, zyskasz wiedzę, zyskasz świadomość, oczywiście, natomiast w gruncie rzeczy stracisz wolność. Zaczyna się twoja rola posłannika – tego, który widział i który wie, więc jego rolą jest uświadamiać, ostrzegać i prowadzić innych. Może to być rola ograniczona do ziemskiej rzeczywistości – taką pełnili Margaret i Carl Rodd. Wrażliwi, z szeroko otwartymi oczami, zdolni dostrzegać (Carl) i słyszeć (Margaret) to, co niewidzialne, a przez to odpowiedzialni za kierunkowanie tych, którzy wchodzą w orbitę ich oddziaływania i proszą o pomoc. Może też wychodzić daleko poza ciało – to tyczy się Mike’a, Olbrzyma, po części Karła, Ramienia i Strażaka. Ta odpowiedzialność, którą płacisz za wiedzę (a czasami za bezpieczeństwo, jak Mike) może trwać dziesiątki, dziesiątki lat. Uważaj, czego sobie życzysz.
Nie będzie zła bez dobra, dobra bez zła. Jedno i drugie będzie zabiegać o równowagę, by przeżyć
Podobne wpisy
Nie ma powodu bać się groteski
Sto procent Lyncha w Lynchu. Między wybitnie poważnymi refleksjami o życiu i śmierci nagle pojawiają się rysunki kreślone dziecięcą ręką, sylwetki rozpadające się tak, jakby ktoś darł bibułę na strzępy, ulatująca para, kreacja z miedzianej kulki, komiksowo niepoważne wstawki. I to wszystko w tym samym serialu, który potrafił pokazać śmierć małego chłopca pod kołami, narkotykowy trip na granicy samobójstwa i kobietę pozbawioną oczu. Przecież ból potrafi skradać się do nas w skrajnie groteskowej formie, zdaje się mówić Lynch. Przecież ironia w naszym życiu jest stale obecna, nie odpuszcza. Ile razy patrząc na coś, co nam się przytrafia, wznosimy ręce do nieba z okrzykiem “to chyba żart?”. Życie potrafi być tak malowniczo niepoważne. Nie ma powodu bać się groteski. Można się uśmiechać z pobłażaniem czy zażenowaniem nawet – czemu nie! Lynch tak oswaja to, co najgroźniejsze i najbardziej niepokojące. W ten sposób staje się łatwiejsze do strawienia – mniej realne.
Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest
Ponieważ… Dougie! Ucieleśnienie natchnionego iskrą Bożą idioty. Absolutna niewinność, nieświadoma zła krążącego po świecie. I chociaż jego słownik ogranicza się do dziesięciu słów na krzyż, jest całym światem dla Janey-E i dla syna. Wątek Dougiego uświadamia nam wyraźnie, że kocha się nie za coś, ale pomimo czegoś. I najważniejszy jest tam po prostu fakt, że się kocha. Jedna z najpiękniejszych scen Twin Peaks to powrót Dougiego, który przytula żonę i syna, z uszczęśliwieniem mówiąc “dom”. Dougie zawiera w sobie całą niewinność duszy agenta Coopera i ta niewinność zostaje uchroniona. Z kolei Diane dzieli całkowitą współzależność z Cooperem – taki stopień zaufania i oddania, że jedno bez drugiego czuje się niepełne i kalekie. Jak więc jedno mogło zostać więźniem z drugim pozostającym na wolności? Będąc jednak tak daleko od siebie, w innej skórze, z inną misją, szukamy potem znajomej twarzy – i nie znajdujemy jej. Stuprocentowo bliskie rysy, które jednak stają się tak obce, tak chłodne, że wolelibyśmy widzieć w ich miejscu… zastępczą maskę, do jakiej nawykliśmy. I sami wolelibyśmy nałożyć własną, bo stała się bardziej prawdziwa aniżeli my sami. Ulga więc ustępuje miejsca bólowi i niepewności… jak to po długim, długim rozstaniu. Cooper może być Richardem. Diane może być Lindą. Kto wie?