Złote LATA 80. przed telewizorem. SERIALE MOJEGO DZIECIŃSTWA
Doskonale pamiętam Alfa, Allo Allo i Gwiezdną Eskadrę, ale wszystko to, co dzisiaj uwielbiam w kinie, ukształtowało się znacznie wcześniej, gdzieś między rokiem 1985 a 1990, a więc w tych czasach telewizyjnej ramówki, kiedy dysponowałem czarno-białym telewizorem Neptun, jedynką i dwójką publicznej TV, a Jan Suzin zapowiadał program telewizyjny z zabronionym dla mnie, tajemniczo brzmiącym „Kinem nocnym”. Seriali z tych czasów prawie nikt już dzisiaj nie powtarza, chociaż kanałów w wielkim telewizorze 4K mam chyba ponad 150. Może nie są to sławne tytuły z mitycznego Zachodu, ale trafiły kiedyś do mojej dziecięcej pamięci, bo zetknąłem się z nimi w odpowiednim momencie, czyli wtedy, gdy traktowałem rzeczywistość jak ogromny worek ze zjawami, potworami, tajemnicami i innymi wymyślonymi specjalnie dla mnie przygodami. Tak rodzą się rzeczy kultowe, jak np. przewijanie kasety dziewięćdziesiątki za pomocą ołówka, a później bolesne leczenie bąbli na palcach. To trzeba poczuć, inaczej nic się nie wie albo posiada jedynie martwą wiedzę encyklopedyczną. Mam nadzieję, że wielu z was, zwłaszcza pokolenie 30 i 40+, dobrze wspomina poniższe filmy, a co najważniejsze, w ogóle je pamięta.
1. Dzieci Syriusza (1984), reż. Chris Bailey
Gdy jest się dzieckiem, otoczenie ma w sobie więcej tajemnic, niż przeciętny dorosły będzie mógł dostrzec przez całe swoje późniejsze życie. Nowozelandzki serial Dzieci Syriusza doskonale wykorzystał tę cechę i skłonność młodych umysłów. Tajemnicza, metalowa „stokrotka” na dachu szopy, która udaje wiatromierz, światła na bagnach, naznaczone lękiem przed odmiennością relacje białych mieszkańców Nowej Zelandii z Maorysami, a w tle szansa na spotkanie z obcą cywilizacją, która niekoniecznie będzie nam przyjazna. Jak widać, zabijanie na ekranie nie jest zupełnie potrzebne do tego, żeby stworzyć pouczający serial dla dzieci z wieloma rozbudzającymi wyobraźnię wątkami, sporą liczbą niezłych dialogów i przede wszystkim treścią, która na zawsze zmienia patrzenie na wiatromierze. Tak przynajmniej stało się ze mną. Gdybym dzisiaj miał dom, umieściłbym na jego dachu identyczny przyrząd i pewnie nadal gdzieś skrycie marzył, że to mój łącznik z obcą cywilizacją. Przed seansem Dzieci Syriusza trzeba tylko uświadomić młodym, żeby uzbroili się w cierpliwość. Akcja rozwija się powoli, więc do 4–5 odcinka można jedynie domyślać się, kim są tytułowe dzieci.
2. Przyjaciel wesołego diabła (1986), reż. Jerzy Łukaszewicz
Nie przypominam sobie straszniejszego potwora. Żadne tam żywe trupy w hurtowych ilościach, Godzilla, zbuntowane roboty z serii Terminator nie dorównają nigdy w mojej pamięci diabłu Piszczałce z powyginanym, gigantycznym widelcem. Do dzisiaj nie widziałem lepszego polskiego serialu spod znaku fantasy dla młodszych widzów, chociaż co bardziej otwarci na podobną stylistykę dojrzali widzowie również powinni go docenić. Klimat tej opowieści stworzył szalenie zdolny polski operator filmowy, Jerzy Łukaszewicz, znany ze zdjęć do takich filmów jak Dolina Issy Tadeusza Konwickiego czy też Seksmisja Juliusza Machulskiego. Wykorzystał w rzeczy samej prosty, wręcz banalny i stary jak świat pomysł na książkę Kornela Makuszyńskiego. Jest więc sobie Kraina Jasności i toczy walkę z Duchem Ciemności. Aby pomóc swojemu opiekunowi Witalisowi (Franciszek Pieczka) w odzyskaniu wzroku, główny bohater, sierota Janek (Waldemar Kalisz), musi wyruszyć w niebezpieczną podróż prosto w ręce odwiecznego wroga wszelkiego dobra. Pouczający, chociaż straszny, serial, a wręcz doskonała książka do nauki podstaw interkulturowej etyki postępowania z ludźmi. No i muzyka Marka Bilińskiego.