Złe filmy i rozczarowania, czyli niekoniecznie Hezekary
Mamy kłopot z tegorocznymi Hezekarami. Wiem, możecie być rozczarowani tegorocznym rozdaniem. Wiem, nie tego oczekiwaliście. Wiem, to nie tak powinno być. Ale jest i musimy się przed wami usprawiedliwić: po prostu nie oglądaliśmy aż tylu złych filmów i nie jesteśmy ani radykalni w swoich sądach, ani jednomyślni w swoich wyborach. Nas to bardzo zaskoczyło. Oczywiście pojedyncze osoby z redakcji zaliczyły złe i gorsze filmy, ale musicie wiedzieć, że – jako redakcja KMF składająca się z pojedynczych jednostek – nie oglądamy wszystkiego, nie ma na to szans. To kłopot zarówno dla nas, gdy przeprowadzaliśmy wstępne głosowanie, i dla Was – bo się spóźniamy z czymś, co dla wielu z was było oczywistością. Nie chcemy pastwić się nad filmami, które niekoniecznie zasługują na szyderę, i również nie zależy nam na wypchnięciu na siłę niesprawiedliwych ocen, żeby tradycji stało się zadość.
Tym razem rzucamy kilka indywidualnych głosów. Podrzućcie w komentarzach wasze.
Jan Dąbrowski
BOTTOM 5
1. Niesamowity Spider – Man 2 – Z całym moim sentymentem i nostalgią względem superbohaterów (związanych z szafą starych komiksów wydanych przez TM-Semic) ten film akurat nie broni się z żadnej strony. Jedyne, co jest w tej produkcji niesamowite, to liczba katastrof, które popełniono przy pracy nad tym dziełkiem. Aż zęby bolą, kiedy patrzy się na aktorów takich jak Paul Giamatti i Dane DeHaan robiących z siebie pośmiewisko, zaniżających swoje możliwości, by wpasować się w żenująco nieśmieszne i infantylne sceny. Jamie Foxx także nie zapadnie w pamięć swoją rolą, przyćmiony natarczywym CGI (które w blockbusterach powinno zachwycać, a nie irytować). Główny bohater zagrany w sposób, który uniemożliwia angażowanie się widza w jego poczynania. Ani grzeje, ani ziębi. Z założenia dramatyczne sceny (zarówno wątek romantyczny, jak i kumpelski) wypadają drętwo, nijak. Ten film świetnie sprawdziłby się jako test jakość efektów 3D, tyle tam fruwających drobiazgów. Niestety, niestrawny i głupi – nawet dla kogoś z definicji przychylnego takim produkcjom.
2. 300: Początek imperium – Kolejny dowód na to, że porywanie się na sequel nie zawsze popłaca. Niepotrzebny, wtórny, pozbawiony charyzmatycznych jednostek i klimatu pierwszej części.
3. Gwiazd naszych wina – Pierwsza połowa: onkologiczny Disney, druga połowa: onkologiczne Love Story. Niektóre żarty sytuacyjne (związane z umieraniem, kalectwem, etc) były dość zabawne, niemniej jednak to za mało, by poczuć zachwyt nad tym – w gruncie rzeczy pretensjonalnym i tkliwym – filmem o młodości i śmierci w wersji pop. Inna sprawa, że nie wpisuję się chyba w target tej produkcji.
4. Grace – księżna Monako – Tim Roth, Nicole Kidman, Derek Jacobi, Frank Langella – nazwiska budzące skojarzenia z tzw. dobrym kinem. Dodatkowo reżyser solidnego Niczego nie żałuję, Olivier Dahan. Niefortunnie się stało, lecz żadne z tych nazwisk nie przyniosło filmowi splendoru. Panowie Roth i Langella aż proszą się o więcej czasu na ekranie, lecz bezlitośnie spychani są na drugi plan, a Nicole Kidman ma grać tu pierwsze skrzypce i brylować. Szkoda, że tego nie robi. Stara się, widać, że się stara. Ale nie da się przeskoczyć sytuacji, gdzie mimika nie reaguje na pracę mięśni. O ile w Stokerze zagrała koncertowo, o tyle jako Grace okazała się bardzo sztuczna. Jedynie Jacobi pokazał klasę, lecz to stanowczo za mało, by film uznać za udany.
5. Zbliżenia – polski akcent na koniec. Obraz z potencjałem, mogło być naprawdę świetnie. Wyszło przewidywalnie, chwilami wręcz nudno. Najbardziej szkoda wyjątkowo kreatywnej pracy Marcina Koszałki, odpowiedzialnego za zdjęcia. O tym panu będzie jeszcze głośno…
…i rozczarowania:
1. Noe – wybrany przez Boga – Darren Aronofsky po raz pierwszy mnie tak bardzo rozczarował. Dotychczas było to nazwisko, które obiecywało emocje, dość ciężki i wciągający nastrój opowiadanych przez niego historii. Niezależnie od wybranej konwencji zawsze efekt końcowy sprawiał, że seans był udany, w niektórych przypadkach ocierający się o katharsis. Tym razem liczyłem na podobne odczucia, wszak poprzednimi swoimi dziełami poprzeczkę ustawił sobie dość wysoko. Takie też były moje oczekiwania, a perspektywa ujrzenia historii Noego przez pryzmat wrażliwości twórczej reżysera Pi – intrygująca. Efekt? Mimo dobrych pomysłów (aniołowie) i kilku świetnych scen (stworzenie świata) film okazał się bardzo nierówny, jakby najlepsze sceny zmontowano z nieudanymi. Za dużo wątków na jeden obraz? Być może. Im dalej, tym słabiej. Nagroda za najgłupszą postać wędruje do Anthony’ego Hopkinsa za rolę Geriatrycznego Łowcy Jagód.
2. Sin City – Damulka warta grzechu – Niemal dekada spędzona w rozmarzeniu nad powrotem do Miasta Grzechu kończy się zażenowaniem. Niby uliczki te same, mrok ten sam, nawet niektóre mordy tak samo zakazane – a jednak już nie budzą dawnych emocji. Niczym Harrison Ford w Królestwie Kryształowej Czaszki: ponowna wizyta w Sin City nie powinna mieć miejsca. Udawanie, że wszystko jest tak samo fajne i klimatowe niczego nie zmienia – czuć wtórność, brak polotu i ciągnięcie wątków na siłę. Nawet niesławne piersi Evy Green nie przesłonią prawdy. Nie wracajcie do Miasta Grzechu, nic tam nie znajdziecie.
3. Interstellar – Podobnie jak w przypadku Aronofsky’ego – z tą różnicą, że Nolanowi się już nóżka podwinęła przy trylogii o Batmanie. Oczekiwania spore, podobnie jak budżet, nazwiska i kreowana wokół produkcji tajemnicza aura potęgująca ciekawość. I nie można odmówić twórcom rozmachu, a także pomysłowych rozwiązań inscenizacyjnych (scena dokowania, pierwsza planeta). Niestety Interstellar ma mnóstwo fabularnych niedociągnięć, często popada w banał, a czas projekcji daje o sobie znać. W dodatku jak na autorski obraz podejrzanie dużo czerpie z Odysei Kosmicznej Kubricka, która – mimo upływu lat i rozwoju techniki – jest świetną odtrutką na “nolanowskie” zadęcie.
4. Strażnicy Galaktyki – po świetnym, lekkim i obiecującym świetną rozrywkę zwiastunie nabrałem chęci na wizytę w kinie. Niestety rozciągnięte do pełnego metrażu iskrzenie między bohaterami jest zdawkowe, większość żartów śmieszy umiarkowanie (ok, pomysł z protezą był zabawny), a antagonista – Ronan Oskarżyciel – pretenduje do nagrody najmniej charyzmatycznego czarnego charakteru w historii kina. Godne uwagi są sekwencje akcji i muzyka, jednak filmowi zabrakło sporo do miana „nowych Gwiezdnych Wojen”. Zgoda, potencjał był/jest – może kontynuacje (które na pewno powstaną) nadrobią braki.
Fajnie „się strzelali”, ot co.
5. Wróg – po twórcy Labiryntu oraz obsadzie spodziewałem się czegoś lepszego. Plus za budowanie napięcia, za to rózga za brak konsekwencji i brak kulminacji jako takiej. A szkoda.
Maciej Niedźwiedzki
TOP5 – NAJGORSZE
1. Left Behind – Nicolas Cage w końcu sięgnął dna. Od tego poziomu może się już tylko odbić. To film kuriozum. Left Behind zalewa morze głupot, kuriozalne dialogi, nieudolna reżyseria, drewniana gra aktorska i ideologiczna tandeta. To kino odpustowe. Nie wiem, kto na takie coś daje pieniądze. Każda inna inwestycja wydaje się być rozsądniejsza.
2. Na skraju jutra – irytujące kino science fiction. Zlepek konwencji, które nijak do siebie pasują. Kino efekciarskie i nudne, z rozczarowującym zakończeniem potwierdzającym idiotyczność projektu, nad którym nikt nie zapanował.
3. Obywatel roku – bezsensowne kino zemsty opierające się tylko i wyłącznie na kolejnych zabójstwach. Ani to śmieszne, ani mądre, ani intrygujące. To korowód zbrodni pozbawiony logiki. Niezamierzona parodia nie wiem czego. Po każdej kolejnej śmierci patrzyłem na zegarek, na którego tarczy działy się rzeczy znacznie ciekawsze.
4. Głupi i głupszy bardziej – długo oczekiwany przeze mnie sequel okazał się nieudolną kalką pierwszej części. Twórcy skopiowali jej fabułę, powtórzyli jej wszystkie żarty. Każdy dowcip był z góry spalony, bo znałem jego puentę. Wzmagało to moją irytację i zażenowanie. Ci bohaterowie zasługują na dużo lepszy film.
5. Lucy – nie ma nic gorszego niż stek bzdur wygłaszanych w naukowym, akademickim tonie. Lucy sięga szczytów pretensjonalności i bełkotu. To kpina z kina akcji, kpina z science fiction, kpina z ludzkiej inteligencji. Z kina wyszedłem zniesmaczony naiwnością tego filmu. Nie lubię, gdy w taki sposób traktuje się widza.
i rozczarowania…
1. Pod Mocnym Aniołem – zaniepokojony byłem już Drogówką. Tam jednak potrafiłem dogrzebać się do szczątków nieudolnie wykładanej historii, wydobyć z tamtej opowieści bohatera. Pod Mocnym Aniołem jest wzorowym przykładem na brak koncepcji, brak pomysłu. Film Smarzowskiego jest niestrawny i irytujący. Smarzowski miał do zaoferowania już tylko i wyłącznie wódkę, wódkę i wódkę. To kino głupie i niepotrzebne.
2. Furia – udział Brada Pitta w poważnym filmie wojennym zaostrzył mój apetyt na Furię. To dobry aktor i jeszcze lepszy producent. Oczekiwałem, że Furia zaproponuje coś nowego: odświeży ten gatunek, pokaże go w innym świetle, z nowej perspektywy. Niestety nie. Film Ayera to zlepek wykorzystanych pomysłów – scenariuszowym i formalnych – zalany amerykańskim bohaterstwem. Wszystko to już widzieliśmy. Nikt nie musiał nam tego przypominać.
3. Nimfomanka część II – po pierwszej części poprzeczka wisiała wysoko. Na pierwszej Nimfomance bawiłem się świetnie. Trier doskonale wyważył emocjonalny ton: zmieszał sarkazm z interesującą naukową obserwacją. Druga część to gwałtowny spadek. Trier spoważniał i przemienił swój film w ciężkostrawny traktat, z którego nie potrafię wydobyć puenty.
4. Oldboy. Zemsta jest cierpliwa- niepotrzebny remake. Doskonały dowód na deficyt oryginalnych pomysłów w Hollywood. Nie lubię również Josha Brolina, który udowadnia, że nie sprawdza się w pierwszoplanowych rolach. To filmowy średniak dla leniwej, popcornowej publiczności. Dla takich wytworów kultury powstała nota 5/10.
5. Interstellar – bo od tego reżysera oczekuję więcej. Dwie wspaniałe sceny nie rehabilitują tego filmu. Nie wierzę, że Nolanowie nad jego scenariuszem pracowali tyle lat i nie zauważyli tych ogromnych fabularnych dziur i skrótów. To był materiał na arcydzieło. Nolan dalej pozostaje świetnym reżyserem i inscenizatorem. Ktoś inny musi mu jednak dostarczać teksty. Do Interstellar wrócę, ale nie potrafię nie umieścić go wśród rozczarowań, ponieważ Nolan nie spełnił obietnic.
Krzysztof Walecki
TOP 5 – NAJGORSZE
1. Drive Hard – jeden z tych filmów, w których wszystko jest źle. Wyprana z zabawy pseudo komedia sensacyjna, gdzie John Cusack i Thomas Jane wyraźnie się męczą i podobnie jak widzowie chcą, żeby to szybko się skończyło. Drive Hard to najdłuższy 90-minutowy film, jaki widziałem w 2014 roku.
2. Duże złe wilki – mariaż kina zemsty i czarnej komedii. Problem polega na tym, że trudno śmiać się z historii, w której ojciec zgwałconej i zamordowanej dziewczynki wymierza sprawiedliwość na domniemanym sprawcy. Jest tu kilka dobrych scen, ale to za mało, aby uznać Duże złe wilki jako coś więcej niż niesmaczne posttarantinowskie dziełko z ambicjami.
3. Annabelle – obok Transcendencji najnudniejszy film roku. Pal licho, że do bólu schematyczny i źle zagrany, ale nakręcić niestraszny horror o lalce to sztuka nie lada.
4. Jack Ryan – idealnie przeciętny film. Zrealizowany sprawnie, ale bez polotu, niespecjalnie emocjonujący, choć akcji nie brakuje. “Jack Ryan” ląduje na liście najsłabszych filmów zeszłego roku przede wszystkim dlatego, że nakręcił to Kenneth Branagh – wspaniały aktor i reżyser, który już od dłuższego czasu nie ma pomysłu na siebie i swoje filmy. O ‘rajanie’ zapomniałem chwilę po wyjściu z kina.
5. Transformers: Wiek zagłady – Dość!!! Czwarta część niczym się nie różni od poprzednich trzech, ale po raz pierwszy głowa rozbolała mnie na długo przed finałem. No i wolałem, gdy z robotami gadał Shia.
W zeszłym roku nie podobały mi się również (kolejność alfabetyczna): 47 Roninów, Chiński zodiak, Małe stłuczki, Nieznajomy nad jeziorem, Niezniszczalni 3, Pompeje, Rogi, Sabotaż, Transcendencja, Tusk, Zbaw nas ode złego.
Filip Jalowski
BOTTOM 5
Od wielu lat celowo przeprowadzam ostrą selekcję i unikam tytułów, które po obejrzeniu z całą pewnością powędrowałyby na tę listę, dlatego nie wymienię pięciu, a jeden tytuł. Najgorszym filmem jaki widziałem w roku 2014 było niestety Obce ciało Zanussiego. Kiedy pisałem jego recenzję zaraz po seansie nie chciałem być zbyt ostry, ponieważ jasnym było, że inni wyleją na niego dostatecznie dużo językowych nieczystości. Kiedy już ochłonąłem zdałem sobie jednak sprawę, że Obcemu ciału się to po prostu należy. Nie będę się pastwił, powiem jedynie, że Zanussi zdecydowanie stracił kontakt z rzeczywistością.
TOP 5 – ROZCZAROWANIA
1. Nimfomanka (1&2) – Melancholią Trier postawił poprzeczkę niezwykle wysoko. Podświadomie czułem, że Nimfomanka będzie musiała ją strącić, niemniej doskonała kampania reklamowa i klimatyczne trailery do końca pozwalały wierzyć w to, że Duńczyk znów da radę. Niestety, nic z tego nie wyszło. Przydługa opowiastka o destrukcyjnej sile pożądania ma swoje momenty, ale w ogólnym rozrachunku nie oferuje widzowi zbyt wiele. Akademickie wywody Seligmana szybko zaczynają irytować, a destrukcyjna natura Joe nie bulwersuje i nie wywołuje współczucia, ale pozostawia widza niemal całkowicie obojętnym. Nimfomankę było warto obejrzeć jedynie dla sceny z Umą Thurman – jak na cztery godziny seansu to jednak dość niewiele.
2. Noe: Wybrany przez Boga – Tematyka biblijna jakoś nie pasowała mi do Aronofsky’ego, ale Noe z całą pewnością był postacią wpisującą się w obszar jego filmowych zainteresowań. I Amerykanin istotnie podszedł do niego w sposób dość nieszablonowy, bo kładący nacisk na emocjonalne rozchwianie związane z wyborem pomiędzy wolą Boga, a miłością do własnej rodziny. To wszystko nie wystarczyło jednak, aby ukryć inne słabości filmu. Aronofsky stanął w rozkroku pomiędzy dramatem, a średniej klasy fantasy, filmem poważnym a głupotą, w której Hopkins zajada się jagódkami. Przez to wszystko Noe momentami jest niezamierzenie zabawny, a momentami niezamierzenie głupi. Zdecydowanie najgorszy film na koncie Aronofsky’ego.
3. Interstellar – Chciałbym napisać tu po prostu, że liczyłem na więcej, niemniej pokuszę się o kilka słów wyjaśnienia. Nie uważam, żeby Interstellar był filmem całkowicie złym, ponieważ jako kinowa przygoda sprawdził się całkiem nieźle. Te wszystkie zapowiedzi, opowieści o współpracy Nolana z Thornem, szalenie klimatyczne plakaty i zwiastuny pozwalały liczyć jednak na coś więcej. Ostatecznie dostaliśmy jednak film-pocztówkę. Brak w nim ludzi, są jedynie „bohaterowie”, brak dialogów, istnieją jedynie orędzia i puste frazesy. To kolejny dowód na to, że Nolan ma wyobraźnię oraz warsztat, ale nie ma głowy do postaci.
4. Godzilla – Wiem, że rzesze fanów japońskiej jaszczurki są zadowolone, bo film trzyma się dość blisko azjatyckich przepisów na gadzią destrukcję miasta, ale osobiście idąc na film o Godzilli liczyłem na to, że będzie w nim odrobinę więcej Godzilli. Cóż, widocznie infantylny wątek rodzinny jest dużo bardziej interesujący niż naparzające się mutanty. Niech będzie.
Rafał Oświeciński
Tylko rozczarowania, bo złych filmów unikałem jak ognia.
1. Interstellar – Kwantyfikacja miłości – serio, takie semantyczne kuriozum pada z ust bohaterów „Interstellar” (albo coś zbliżonego). W jakiś przedziwny sposób ten zwrot znakomicie podsumowuje najnowszy film Nolana. Z jednej strony to film wypełniony naukowymi dywagacjami, bawiący się astrofizyką, kosmogonią, sięgający od jednych teorii do drugich. Z drugiej to dość intymna historia o ojcostwie, odpowiedzialności, poświęceniu; o tym, co definiuje nas, jako ludzi, jako istoty próbujące kreować rzeczywistość wokół siebie. To naprawdę ciekawy, niebanalny, intrygujący kawałek kina, który wchodzi w głowę dość mocno, stymuluje wyobraźnię, ale trzeba przy okazji dodać jedno: „Interstellar” domaga się zamknięcia ust i nie pozwala na zadawanie pytań, bo gdyby widz uparcie żądał odpowiedzi na wiele kwestii, to Nolan poległby na wielu polach. Mimo tego, że to film niewątpliwie wypełniony treścią, to niedorobiony (tak naprawdę nic nie wiadomo o świecie czekającym na apokalipsę), scenariuszowo niedopieszczony (koszmarne deklaratywne dialogi) i najzwyczajniej rozczarowujący pod względem ilości „science” w „science fiction” (gwoli ścisłości, „fiction” też bardzo mało kreatywne). Stoję więc w rozkroku między docenieniem odwagi w penetracji czegoś nieznanego i rzadko widywanego w kinie w takiej – relatywnie – realistycznej konwencji, a irytacją konkretnymi rozwiązaniami fabularnymi, szczególnie w końcówce. Podsumowując – niespełniona obietnica i dlatego jednak rozczarowanie, choć trzymające w garści przez cały seans.
2. Noe: Wybrany przez Boga – wierzę w ambicje Aronofskiego, ufam postmodernistycznym ekranowym miszmaszom, ale tutaj mi wszystko zgrzyta. Prostota, dosłowność, skróty nie idą w parze z ambicją.
3. Nimfomanka – do von Triera zawsze podchodzę bezkrytycznie, lubię jego bezczelną manipulację widzem, ale ten film po prostu nie wyszedł. Jest odważnie, ale niewiele treści – angażującej, wzbudzającej emocje – za tym idzie. Szkoda.
4. Jakc Strong – Fajny, no ale bez aj waj. Film bez pazura, grzeczny, pospolity. Ładnie zrobiony, ale z kilkoma zgrzytającymi dialogami, dobrym Dorocińskim. Ciekawa historia, choć szkoda, że druga połowa filmu skupiona niemalże wyłącznie na ucieczce. Można było lepiej, odważniej. Jankesi zrobili tego typu filmideł na pęczki. Obejrzałem, zapomniałem, nie wrócę.
5. Hobbit: Bitwa Pięciu Armii – Tak jak “Władcę” uwielbiam, regularnie powtarzam i cmokam co kilka minut z zachwytu, tak “Hobbit” budzi we mnie zaskakującą o-b-o-j-ę-t-n-o-ś-ć. Ładny, ale bez duszy. Nie pozbawiony świetnych scen, ale najczęściej tonący w irytującym efekciarstwie.
Jakub Piwoński
Tylko Bottom 5
1. Ja, Frankenstein
Kinematograficzny potwór… Frankensteina. Kino akcji z kultową postacią horroru (w dodatku z natury bardzo ślamazarną) – pomysł budził wątpliwości, a jego realizacja budzi już najwyższe zażenowanie. Twórcy przeszarżowali niemal w każdym względzie.
2. Robocop
Hollywood przeżywa kryzys twórczy, stąd fala wznowień. Ale pewnych filmów się nie rusza. Nie potrafiłem spojrzeć na nowego “Robocopa” bez pryzmatu pierwowzoru, a w tym pojedynku ten pierwszy wypada nad wyraz słabo. Kandydat do najbardziej niepotrzebnego remaku.
3. Obrońcy skarbów
Już George Clooney przeprosił, więc nie będę kopał leżącego.
4. [Re] 4
Był taki czas, gdy hasło “hiszpański horror” coś znaczyło. Za sprawą tego, w jakim kierunku poprowadzona została seria “Rec” i sięgnięciu dna przy części czwartej, mam wrażenie, że ten czas już nie wróci. Kino klasy B w pełnej krasie, nadające się w ramach ciekawostki tylko na rynek DVD.
5. Uśpieni
W trakcie oglądania tego horroru, bałem się tylko o jedno – że nie dotrwam do końca. Przy tym filmie, zwykłe ostrzenie ołówka potrafi bardziej zaangażować i wywołać napięcie.