Zębowa wróżka z kalifornijskiej siłowni. TOP 5 RÓL DWAYNE’A “THE ROCKA” JOHNSONA
Ma prawie dwa metry wzrostu, doświadczenie w walce na wrestlerskim ringu i szeroki, perlisty uśmiech. Kto by pomyślał, że jego kariera aż tak się rozwinie. Stało się tak może i dlatego, że znany pod pseudonimem „The Rock” Dwayne Johnson niewątpliwie ma aktorski talent. Szczęśliwie ustrzegł się tego, co dopadło jego kolegę po fachu, Hulka Hogana. Jasnowłosy Hulk stał się bardziej maskotką, filmowym klaunem niż pełnokrwistym aktorem, zdolnym do uniesienia na swoich szerokich barach ciężaru pierwszoplanowej postaci w komercyjnym filmie. To jednak nie oznacza, że Dwayne kiedykolwiek sięgnie po Oscara albo Złotą Palmę. Wszystko zależy od… no właśnie, od tego, czy będzie na tyle zdolny, odważny i znany, by z jego aktorską marką zaczęli się liczyć najlepsi reżyserzy, niekoniecznie ci od astronomicznych budżetów. W poniższych rolach widzę dla niego szansę. Oby świat efekciarskich blockbusterów go nie zniszczył.
Herkules, Herkules (2014), Brett Ratner
Za tę rolę brało się już wielu bardziej i mniej znanych aktorów. Byli rosły, a jednak nieco zbyt delikatny Kevin Sorbo, małomówny Schwarzenegger, nakremowany Dan Vadis i jeszcze kilku innych, którzy marzyli o roli starożytnego herosa. Tylko jednak Dwayne Johnson umiejętnie połączył iskrę boskości z niekiedy brudnym i przyziemnym człowieczeństwem. Wielki, umięśniony i niewątpliwie zaangażowany w swoją rolę The Rock okazał się autentyczny, a przynajmniej tak zapisał się w mojej pamięci. Rola Herkulesa została dla niego skrojona jak dobry garnitur. Sam film Ratnera nie ustrzegł się jednak typowych dla amerykańskiego kina przygodowego wad, a więc zbytniego nacisku na zmierzającą do finału akcję, a za małego na wiarygodne zaprezentowanie historii w głębszej perspektywie niż sama walka jednolicie białego dobra z wyjątkowo czarnym złem. Niemniej Dwayne nie poległ na tym ringu, lecz wykreował postać, którą nawet jemu samemu będzie trudno przeskoczyć – człowieka z całkiem realną, boską iskrą.
Kierowca, W pogoni za zemstą (2010), George Tillman Jr
Gdy rasowy film sensacyjny zakropi się esencją klasowego westernu i posypie psychodeliczną muzyką Clinta Mansella, wyjdzie coś takiego jak W pogoni za zemstą. Skojarzenie z legendarną produkcją Dobry, Zły i Brzydki jest tu jak najbardziej uzasadnione. W takim filmie nie jest wstyd grać, a wręcz przeciwnie, to zaszczyt dla aktora takiego jak The Rock. Spośród trzech wyrazistych postaci, a więc Kierowcy, Policjanta i Zabójcy, wypada on paradoksalnie najszlachetniej. Nie chodzi tu tylko o poradzenie sobie z trudną przeszłością i mityczny wyjazd w stronę zachodzącego słońca, lecz o pewnego rodzaju podniosłość w aktorskiej grze. Nie jest to na szczęście typowo amerykański albo też teatralny patos, lecz zarażające widza gęsią skórką wrażenie solidnego doświadczenia Dwayne’a w odgrywaniu bohaterów z nierozwiązywalnie trudną przeszłością. Bo przecież jak żyć, mając na sumieniu tyle morderstw? A jednak reżyser tak pokierował fabułą, że to ów morderca okazuje się najwartościowszy w świecie do cna przesiąkniętym niekończącą się spiralą nienawiści. Brawo, Dwayne! W takich filmach chce się ciebie oglądać.