Ulubione filmy science fiction ZYGMUNTA KAŁUŻYŃSKIEGO, legendy polskiej krytyki filmowej
Przygotowując się do stworzenia niniejszego zestawienia, długo zastanawiałem się nad jedną rzeczą – czy wytłumaczyć we wstępie, kim był Zygmunt Kałużyński? Czy każdy miłośnik kina błyskawicznie skojarzy tę postać? Czy każdy czytelnik Film.org.pl będzie doskonale wiedział, o kogo chodzi? Od śmierci Zygmunta Kałużyńskiego minęło już przecież ponad 15 lat – w tym czasie zdążyło wykształcić się nowe pokolenie osób zafascynowanych kinem. Pokolenie, które nie ma prawa pamiętać Pana Zygmunta z telewizji bądź prasy. Pokolenie, do którego należę, chcąc tego czy nie, również i ja. Dlatego też spieszę z krótkim wyjaśnieniem: Zygmunt Kałużyński był przede wszystkim błyskotliwym krytykiem filmowym (zdaniem Tomasza Raczka – „bodaj najwybitniejszym od czasu Karola Irzykowskiego”), współprowadzącym słynnego programu „Perły z lamusa”, a także wielkim miłośnikiem oraz znawcą filmów science fiction, które żartobliwie zwykł nazywać „sajenfikszonami”. Wybór jego ulubionych dzieł tego gatunku, podobnie jak wszelkie cytaty oraz oceny liczbowo-gwiazdkowe zaczerpnąłem z pierwszego, poświęconego „sensacjom i science fiction” tomu „Pereł kina: Leksykonu filmowego na XXI wiek”.
Apollo 13
Zwykły, a zarazem niezwykły przedstawiciel swojego gatunku. Zwykły, ponieważ przedstawiający wydarzenie autentyczne – ze świecą szukać w filmie Rona Howarda kosmicznych blasterów, wkraczających w nadprzestrzeń pojazdów oraz krwiożerczych obcych. To samo decyduje jednak o niezwykłości Apollo 13 jako dzieła, które „pozwala bodaj po raz pierwszy w kinie każdemu z nas siedzących na widowni uczestniczyć, minuta po minucie, w autentycznej podróży statkiem kosmicznym, jakbyśmy sami byli w jego wnętrzu”. Prostota koncepcji, solidna robota reżyserska i aktorska – oto największe zalety nieco zapomnianego już dziś (jak widać – niesłusznie) filmu Howarda.
Ocena Pana Zygmunta: 4/5 (bardzo dobry)
2001: Odyseja kosmiczna
Wątpię, aby ktoś był zaskoczony obecnością widowiska Stanleya Kubricka w tym zestawieniu. Ten niekwestionowany klasyk gatunku science fiction (i kina w ogóle) jest jednym z ulubionych filmów Zygmunta Kałużyńskiego. Kilkustronicowy, analityczny w gruncie rzeczy tekst poświęcony temu wyjątkowemu dziełu sztuki krytyk puentuje słowami: „To filmowy poemat symfoniczny, w którym przewija się myśl, że ruszając w kosmos, rozwijając technikę, opanowując coraz to nowe połacie wiedzy, co nieuchronnie czeka nas w nadchodzącym tysiącleciu, szukamy w gruncie rzeczy samych siebie”.
Ocena Pana Zygmunta: 5/5 (wybitny)
Dwanaście małp
Klasyk gatunku? Zapewne, ale jeden z tych rzadziej wspominanych. Terry Gilliam stworzył film wyjątkowy – mroczny, apokaliptyczny, o skomplikowanej, zapętlonej strukturze narracyjnej. Trudny w odbiorze, wodzący za nos, nagradzający jednak tych bardziej cierpliwych widzów niesamowicie satysfakcjonującym finałem, który zapisuje się w pamięci markerem permanentnym. Zygmuntowi Kałużyńskiemu najbardziej przypadła do gustu oryginalna estetyka dzieła Gilliama: „Film zawiera obrazy o wartości plastycznej, jakie nieczęsto się spotyka: podziemne instalacje ludzi-zmechanizowanych kretów z roku 2035; kamera psychodelicznych tortur, jakim Cole-Willis zostaje poddany przez gremium rządzących ową jaskinią przyszłości; i nade wszystko, hipnotyczno-przejmujący widok wymarłej metropolii na powierzchni, zamieszkanej przez zwierzęta…”.
Ocena Pana Zygmunta: 4/5 (bardzo dobry)
eXistenZ
W zestawieniu nie mogło zabraknąć również znakomitego filmu Davida Cronenberga. Narracyjnego protoplasty Incepcji, powstałego w tym samym roku co dużo sławniejszy (a wcale nie lepszy) Matrix. Kałużyński nazywa eXistenZ „pierwszym filmowym dramatem komputerowym (…), ponieważ stara się on odtworzyć stan ducha, jaki w naszym życiu spowodowało pojawienie się komputera”. Zwraca uwagę na pionierstwo Cronenberga w doborze tematu, oryginalną konstrukcję narracyjną („wyjątkowy charakter labiryntowy”) oraz świetne pierwszoplanowe kreacje (Jude’a Lawa i Jennifer Jason Leigh – „pierwszego w kinie duetu dotkniętego zarazą komputerową”).
Ocena Pana Zygmunta: 4/5 (bardzo dobry)
Faceci w czerni
Zygmunt Kałużyński był nie tylko wielkim miłośnikiem i znawcą science fiction, ale również wielkim miłośnikiem i znawcą komiksów. Tej szczególnej dziedziny sztuki, która, jak słusznie (i z ubolewaniem) zauważa krytyk, z niewiadomych przyczyn „nigdy nie zrobiła u nas kariery”. Całe szczęście, karierę mogą robić w naszym kraju jej filmowe przetworzenia. Taka sytuacja miała miejsce w przypadku Facetów w czerni – brawurowej i bezpretensjonalnej adaptacji serii komiksów autorstwa Lowella Cunninghama. Co w filmie Barry’ego Sonnenfelda widzi Zygmunt Kałużyński? Przede wszystkim (zwieńczone sukcesem) usiłowania, „żeby uratować science fiction, zagrożone ostatnio przez monotonię, rutynę, powtarzanie chwytów. (…) W Facetach w czerni, zachowując świat i mentalność science fiction, powiedziano coś nowego, co uważam za wielki sukces i stawiam go stokrotnie wyżej niż wyczyny na przykład Piątego elementu”.
Ocena Pana Zygmunta: 4/5 (bardzo dobry)