JAMES BOND i sztuczne sutki. Co ŹLE SIĘ ZESTARZAŁO w serii o agencie 007?
Jeśli chodzi o kino, to słysząc „agent”, większość pomyśli „James Bond”. I trudno się dziwić, bo ten najskuteczniejszy i najprzystojniejszy agent Jej Królewskiej Mości rządzi na ekranach od lat 60. XX w. Trudno jednak nazwać serię o agencie 007 ponadczasową. O ile aktorzy grający Bonda są wiecznie żywi, o tyle są w tych filmach aspekty, które zestarzały się tak źle, że aż oczy szczypią. I nie, nie chodzi o efekty specjalne, a raczej pomysły, na których opiera się większość tych produkcji.
Licencja na sprzedawanie
Podobne wpisy
Zapowiedź każdego nowego filmu o Bondzie wiąże się z pytaniami o to, jak bardzo markowy będzie agent 007. Bo on jest superancki, więc nie może pić drinka, jeździć samochodem i chodzić w ubraniach. On musi pić martini wstrząśnięte, ale nie zmieszane, jeździć astonem martinem DB5 i chodzić w garniturach od Toma Forda. A jeśli już pije whiskey, to tylko w szklance Cumbria Crystal Grasmere Double Old Fashioned Tumbler, żadnej innej. Lokowanie produktów w filmach to nic nowego i z jednej strony jest to zrozumiałe, bo franczyza dochodowa, więc czemu nie zrobić reklamy tu i tam. Poza tym najpiękniejszy agent świata nie może chodzić w czymkolwiek. Ale z drugiej strony trochę szkoda, że Bond reklamuje więcej firm, niż pokonuje wrogów. Taka sytuacja trwa już od kilkudziesięciu lat, więc mało kto w oczekiwaniu na nowy film z serii zastanawia się, o czym będzie dana część, tylko jakie logo można będzie zobaczyć w międzyczasie. No i jakiej marki zegarek będzie nosił, kiedy będzie ratował świat, bo są rzeczy ważne i ważniejsze. Żarty żartami, ale naprawdę można ulokować produkty w bardziej kreatywny sposób. Poza tym jeśli reklamy zajmują marketingowców i fanów bardziej niż nowy scenariusz, to nie świadczy najlepiej o stanie Jamesa Bonda.
Agent Gadżet
Rozumiem, ratowanie świata przed złem wcielonym wymaga specjalnych środków. Jasne, w supertajnych misjach przyda się aparat w zapalniczce albo dyktafon w długopisie. Niestety nie wszystkie Bondowskie gadżety były tak przemyślane. Agent 007 latał już składaną awionetką, plecakiem odrzutowym, pływał wewnątrz łodzi w kształcie bryły lodu, w plastikowym krokodylu i ze sztuczną mewą na głowie (przepyszny kamuflaż). Ale jak napchane w mózgu trzeba mieć, żeby najlepszego agenta MI6 wyposażyć w… sztuczny sutek? Ten awangardowy szpiegowski rekwizyt był niezbędny, by Bond w Człowieku ze złotym pistoletem mógł upodobnić się do Francisca Scaramangi (Christopher Lee), który miał właśnie taki znak szczególny. I po niczym innym nie da się go rozpoznać. Nie po twarzy, nie po głosie, wyłącznie po trzecim sutku. Owacje na stojąco dla pomysłodawcy. Nawet jeśli ten szczegół pochodzi z prozy samego Iana Fleminga, to naprawdę nikt w procesie adaptacji/pisania scenariusza nie zastanowił się, jak niedorzeczny jest to pomysł? Zwłaszcza w połączeniu z dramatyczną muzyką i zbliżeniem na rzeczony sutek. Sam Mendes miał całkowitą rację, wyśmiewając ten fragment klasycznego Bonda. Właśnie przez takie pomysły nie wszystkie Bondy starzeją się z godnością, powodując u widzów nie tyle wstrząs, co zmieszanie.
Seksowne ozdóbki
Według długoletniej tradycji James Bond musi mieć na wyposażeniu markowy zegarek, drogi samochód i ładną kobietę. Brzmi to okropnie, ale właśnie do takiej roli została sprowadzona główna rola żeńska w tej serii – do kolejnego gadżetu u boku silnego agenta. Ma być zgrabna, uwodzicielska, zaliczyć przynajmniej jedną scenę w bikini/w bieliźnie, a po wszystkim (albo w międzyczasie) pójść z Bondem do łóżka. Z czasem twórcy zorientowali się, jak źle świadczy o nich takie potraktowanie kobiet, więc próbowano to złagodzić. Sukcesów nie było, bo nawet jeśli bohaterki coś sobą reprezentowały (np. były naukowcami, jak dr Christmas Jones w Świat to za mało), to ich wpływ na rozwój wydarzeń wciąż był znikomy, a bardziej niż mózg eksponowały figurę.
Odświeżenie franczyzy w ostatnich latach tylko nieznacznie poprawiło sytuację dziewczyn Bonda. Na dwadzieścia cztery filmy o agencie 007 tylko w Skyfall główny bohater nie przespał się ze swoją pomocnicą. Zamiast tego uwiódł inną postać, tajemniczą kobietę o imieniu Sévérine (Bérénice Marlohe), gdy dowiedział się, że była kiedyś niewolnicą seksualną. Pod względem ewolucji relacji damsko-męskich Bond na jeden krok w przód robi dwa w tył.
Złowieszcze głaskanie kota
Podobne wpisy
W podobny sposób rozwijają się antagoniści Bonda. Powstają według sprawdzonego szablonu. To ekscentryczni, złowieszczy milionerzy z przepaską/monoklem, którzy w wolnych chwilach złowieszczo głaszczą koty albo opracowują złowieszczy plan dominacji nad światem. Niewiele było tu odstępstw od normy, a jeśli już ktoś się wyłamał, to nic ciekawego z tego nie wynikło (vide postać Christopha Waltza w dwóch ostatnich częściach serii). Na plus można zaliczyć to, że tak groteskowi antagoniści dodają komiksowego uroku i lekkości przygodom Bonda. Niestety najczęściej są oni przedstawiani i zagrani ze śmiertelną powagą. I o ile warsztatowo te występy się bronią – zazwyczaj wrogów Bonda grali pierwszorzędni aktorzy – to merytorycznie jest zazwyczaj słabo. To zawsze musi być jakieś rozpętanie globalnego konfliktu przy użyciu promieni/bomby/rakiety/czegoś tam najnowszej generacji. Tyle że wyobrażenia o tych technologiach odbiegają od rzeczywistości tak bardzo, że już kilka lat po premierze wyglądają dość zabawnie. Epoka złowieszczych głaskaczy kotów i laserów z satelity już dawno minęła.
Kolejny gwóźdź do trumny agenta 007 to robienie serii tak, jak się robi pierogi ruskie. Z tym że filmy to nie pierogi – nie powinny być takie same. Niestety pod względem pomysłowości Bond już dawno przestał być ekscentrycznym elegantem. Bliżej mu do znudzonej biurwy, która ma do odhaczenia kilka tych samych czynności za każdym razem, gdy przychodzi do pracy. Przed nastaniem epoki Daniela Craiga można było przewidzieć z dokładnością do kilku minut, co się zaraz wydarzy. Znaki rozpoznawcze budujące filmowy wizerunek i markę serii stały się z czasem powodem powolnego upadku agenta 007.
Dopiero obsadzenie Craiga i zmiana koncepcji pomogły. Lekko przewietrzono franczyzę i powyrzucano z niej przestarzałe elementy. Odpuszczono zamiłowanie do nierealistycznych gadżetów, odchodzi się od przedmiotowego traktowania kobiet, a fabuła jest mniej fantastyczna. To dobrze zrobiło nowemu Bondowi, co nie zmienia faktu, że te starsze ogląda się z większą dozą pobłażliwości i przymrużeniem oka. Bo ta seria dość późno zaczęła być samoświadoma i zdystansowana od etosu najprzystojniejszego agenta, Supermana w smokingu. Ciekawe, czy obecna, bardziej realistyczna koncepcja nie będzie za dziesięć lat budziła podobnego uśmiechu, jak dziś budzą sztuczne sutki i odrzutowe plecaki.