search
REKLAMA
Kino TV

HORROROWE serie, które powinny być KONTYNUOWANE

Szymon Skowroński

15 listopada 2019

REKLAMA

Jednych straszą, innych śmieszą, wszyscy je znają – niektórzy pochłaniają je nałogowo, inni piszą o nich całe prace badawcze, są też tacy, którzy uczynili je sposobem na życie. Bywają obiektem kultu. Horrory, bo o nich mowa, stanowią jeden z najpopularniejszych, najlepiej opisanych i najbardziej uniwersalnych kulturowo gatunków filmowych. W jego ramach bardzo często powstają całe serie i światy gromadzące charakterystyczne potwory, motywy, artefakty lub miejsca. Niektóre z tych cykli mają po kilkanaście odsłon i mimo wyraźnego spadku jakości ciągle cieszą się powodzeniem, a niektóre z klasycznych postaci – jak Drakula – mogą pochwalić się filmografią obejmującą setki tytułów z różnych epok kina i zakamarków świata. Poniżej przedstawiamy serie, które przez pewien czas działały na wyobraźnię widzów, a które obecnie wydają się być martwe. Wydają się – bo w świecie horroru nic nie jest nigdy martwe do końca.

Martwe zło w obiektywie Sama Raimiego

Wszystko zaczęło się dość skromnie – od niskobudżetowego, krótkometrażowego, półamatorskiego horroru W środku lasu, który Sam Raimi zrealizował w 1978 roku. Główną rolę zagrał tam Bruce Campbell. Film ten jest oczywiście prototypem kultowej serii, w której Ash – mężczyzna z wyjątkowym szczęściem do spędzania weekendów w nawiedzonych domach – walczy z tytułowym martwym złem, czyli przedstawicielami piekła i innych nieatrakcyjnych turystycznie miejsc. Raimi zrealizował trzy pełnometrażowe filmy, z których każdy cieszy się uwielbieniem widzów, jednocześnie oferując im nieco inny klimat. Pierwsza część opiera się na kreatywnym minimalizmie, chociaż jak na swoje czasy – i swój budżet – imponowała brawurową pracą kamery i szalonymi efektami specjalnymi oraz charakteryzacją zjaw i demonów. Przy budżecie 350 tysięcy dolarów film zarobił ponad 2 miliony – i to przy klasyfikacji wiekowej NC-17, która zabraniała wpuszczać na kinowe sale osoby poniżej 17. roku życia. Sześć lat później Raimi pokazał Martwe zło II, będące czymś pomiędzy sequelem a remakiem, a w 1992 roku na ekrany weszła Armia ciemności, będąca kontynuacją przygód Asha. Utrzymane w groteskowej konwencji filmy wyróżniały się na tle innych horrorów, między innymi za sprawą wspomnianej pracy kamery, wirtuozerskich praktycznych efektów specjalnych i dużej dozy czarnego humoru. Po ponad dwudziestu latach od Armii ciemności mogliśmy oglądać remake w reżyserii Fede Alvareza, a Raimi wrócił do stworzonego przez siebie uniwersum, reżyserując jeden z odcinków serialowego Martwego zła. Nie będzie jednak przesadą stwierdzić, że wielu fanów tej znakomitej serii chętnie obejrzałoby pełny metraż spod ręki Raimiego w warunkach do tego stworzonych: w ciemności kinowej sali.

Hostel

Hostel

Film Eliego Rotha opowiada o grupie przyjaciół, którzy ruszają do Słowacji na podryw. Z eskapistycznej fantazji o męskich przygodach w Europie szybko ulatuje romans i przygoda, a film zmienia się w krwisty, wręcz gore’owy spektakl przemocy i agresji. Egzotyczna scenografia wpisywała się w stereotypowe widzenie europejskich krajów przez Amerykanów, a dla nas stanowiła po prostu ciekawostkę. Nie jestem pewien, czy taki był zamysł twórców, ale jest w Hostelu coś interesującego – mianowicie, kolejne ekranowe śmierci wręcz cieszą widza. Im bliżej finału, tym bardziej krwawo, wyuzdanie i pomysłowo. Trzy lata później, na fali olbrzymiego sukcesu jedynki, powstała kontynuacja, za którą również stał Roth. Sequel miał dwukrotnie większy budżet i nadal przyciągał do kin ludzi spragnionych prostej, horrorowej rozrywki – i to im właśnie zapewnił. Trzecia część trafiła już bezpośrednio na rynek video. Akcję przeniesiono do Las Vegas, a film zebrał raczej chłodne recenzje. Nie znaczy to jednak, że seria straciła rację bytu. Wielu fanów gatunku nadal ciepło wspomina pierwszą część, która regularnie przewija się na listach może nie najlepszych, ale najbardziej krwawych, najciekawszych, najbardziej szokujących przedstawicieli horroru. Czas na powrót Eliego Rotha z ekipą do Europy i odwiedziny w kolejnym przydrożnym hostelu. Może tym razem w Polsce?

Nowe Coś, a cieszy – od Johna Carpentera

Czasem mniej znaczy lepiej, ale jestem szalenie ciekawy, co działo się przed akcją filmu Coś z 2011 roku i po akcji filmu Coś z 1982 roku. Obie produkcje opowiadają historię tajemniczej istoty z kosmosu przybierającej kształt żywych organizmów, z którymi połączy swoje komórki. Film Johna Carpentera to bez mała klasyk, ale najpierw była wersja Howarda Hawksa, oparta z kolei na opowiadaniu Johna W. Campbella Juniora. Nie wiemy, skąd pochodzi, kim jest i czego chce Coś, poza tym, że wyraźnie dąży do ekspansji. I chyba nie ma wątpliwości, że wielu fanów chętnie zobaczyłoby tę ekspansję – może na inne miejsca na Ziemi, a może nawet na inne planety skolonizowane lub zamieszkałe przez ludzi. Jedno jest pewne – zbyt obszerne wyjaśnianie, tłumaczenie i kombinowanie mogłoby skończyć się niepowodzeniem, tak jak to miało miejsce – przynajmniej częściowo – w przypadku serii Obcy. Tajemniczość i nieobliczalność Ksenomorfa została zabita przez fabułę Prometeusza i Przymierza. John Carpenter stworzył w ciągu swojej kariery tylko jeden sequel – była to Ucieczka z Los Angeles, kontynuacja Ucieczki z Nowego Jorku. Byłoby ogromną frajdą obejrzeć nowe Coś w jego wykonaniu. Powrót do klimatu paranoicznego, klaustrofobicznego horroru, praktyczne efekty specjalne, obrzydliwe i fascynujące jednocześnie projekty kosmicznego, patchworkowego stwora – jestem zdecydowanie na tak!

REKLAMA