Filmy, które mają OBURZAJĄCO wysoką notę na Rotten Tomatoes
Chyba każdy, kto choć trochę interesuje się kinem, korzysta od czasu do czasu z pomocy agregatorów ocen, sumujących według różnych przeliczników opinie o danym filmie. Tego typu narzędzia służą przede wszystkim do mapowania recepcji, często jednak stanowią jeden z wyznaczników prestiżu i sukcesu, a uzyskiwany przez premiery wynik ma realne przełożenie na osiągnięcia finansowe i powodzenie poszczególnych premier. Jednym z najpopularniejszych serwisów agregujących uśrednione opinie o filmach jest portal Rotten Tomatoes, w sugestywny sposób wizualizujący recepcję setek produkcji. Jakkolwiek użyteczność statystyk jest raczej bezsprzeczna, a odczytując wyniki, należy wziąć poprawkę na niejednorodność gustów i brak jednego, obiektywnego wzoru oceny, to na listach popularnych „zgniłych pomidorów” zdarzają się pozycje, przy których naprawdę trudno nie przetrzeć oczu ze zdumienia. Poniżej prezentuję – subiektywny, a jakże – wybór dziesięciu filmów, które na Rotten Tomatoes cieszą się niezasłużenie wysokim wynikiem. W zestawieniu omawiam tytuły, które mają powyżej 90% „świeżości”, a więc te, które zaliczyć można do ścisłej czołówki w opinii recenzentów.
Zanim przejdę do samej listy, krótkie wyjaśnienie, jak działa Rotten Tomatoes i na czym polega tamtejszy „pomidorometr” (ang. Tomatometer). Jest to, najprościej mówiąc, wskaźnik średniej opinii wyrażonej przez krytyków zarejestrowanych na portalu, w odróżnieniu do „wyniku widowni” (ang. audience score), sumującego opinie nieprofesjonalnych użytkowników. W algorytmie uwzględniane są jedynie teksty tych krytyków, którzy spełniają określone kryteria dotyczące regularności, jakości i zasięgu publikowanych materiałów. Oznacza to, że statystyka opiera się nie na spontanicznych, zero-jedynkowych reakcjach przypadkowych internautów, ale na uargumentowanych i spełniających wymogi edytorskie recenzjach. Każda recenzja wczytywana w serwisie Rotten Tomatoes jest oznaczana (przez krytyka lub sam portal) za pomocą wartości „świeże” lub „zgniłe”, w zależności od tego, czy opinia o filmie jest pozytywna, czy negatywna. Na podstawie stosunku opinii „świeżych” do „zgniłych” wyliczany jest wskaźnik „świeżości” danego filmu, sygnalizujący jego jakość (przykładowo, jeśli serwis ma 100 recenzji danego tytułu, z których wszystkie zostały oznaczone jako pozytywne, wskaźnik świeżości wynosi 100%). Filmy powyżej 60% pozytywnych recenzji są oznaczane symbolem pomidora jako „świeże”, natomiast poniżej tego pułapu tytuł określa zielony kleks „zgnilizny”. Koniec końców sprowadza się to więc do oceny TAK/NIE, a więc mało zniuansowanego mechanizmu, w którym coś może być dobre lub złe, bez odcieni szarości – być może stąd niektóre budzące wątpliwość wyniki.
Gwiezdne wojny epizod VII: Przebudzenie mocy – 93%
Podobne wpisy
Druga reaktywacja kultowej gwiezdnej sagi była jednym z największych wydarzeń ostatniej dekady w świecie filmu. Dalszy ciąg historii rodu Skywalkerów wzbudzał nieskrywaną ekscytację i radość z powrotu do przygody w odległej galaktyce. W pełnym podniecenia oczekiwaniu dopatrywałbym się przyczyny, dla której otwierający nową trylogię film może się aktualnie poszczycić drugim współczynnikiem świeżości w całej sadze (ex aequo z Nową nadzieją i 2 punkty procentowe za legendarnym Imperium kontratakuje). Bo chyba jedynie niedopuszczające innego obrotu sprawy wyczekiwanie na wiekopomny renesans serii (umiejętnie podsycane przez marketingową maszynerię) może tłumaczyć ewidentne przeoczenie, że Przebudzenie mocy to zliftingowany epizod IV, bezczelnie i z małą subtelnością kopiujący przełomowe dzieło George’a Lucasa, przestawiający jedynie kilka klocków i dopasowujący nieznacznie opowieść do standardów współczesnej widowni i techniki. Owszem, jest to film, który po przymknięciu oka na pozbawione polotu żerowanie na sentymencie ogląda się dobrze, ale sprawność w odświeżeniu znanej na pamięć formuły to za mało, by usprawiedliwić wygenerowanie przez krytyków noty 93% świeżości.