search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

Zbrodniarze mają swoich rodziców

Rafał Oświeciński

2 czerwca 2011

Filmorg - grafika zastępcza - logo portalu.
REKLAMA
Przy okazji Cannes wspomniałem o swoich nadziejach względem jednego z filmów, który był pokazywany w konkursie. “We Need To Talk About Kevin” to historia rodziców dziecka-zabójcy, który dokonał szkolnej masakry. Film nie rozczarował, a grająca matkę Tilda Swinton już teraz jest mocną kandydatką do przyszłorocznego Oscara. 
Ale ja nie o Kevinie chciałem powiedzieć. Już wkrótce wejdzie bowiem na ekrany film bliźniaczo podobny i nie znaczy to wcale, że jakościowo gorszy, a na pewno nie wtórny. Powitajmy “Pięknego chłopca”. 

“Beautiful boy” to również historia o masakrze szkolnej, tym razem dokonanej przez nastolatka/studenta, który po zabiciu wielu osób popełnia samobójstwo. I znowu tragedia ta będzie widziana oczyma rodziców mordercy. Na pierwszy rzut oka koncepcja wydaje się dramaturgicznie nośna, odważna. Na drugi rzut oka dla niektórych być może usprawiedliwiająca zbrodniarzy, tłumacząca ich, wzbudzająca litość dla rodziców, którzy prawdopodobnie pośrednio zawinili, więc tu wina się może rozmyć. I dobrze, bo to perspektywa jedyna słuszna, uwidaczniająca to, co skrywane w cieniu każdej tragedii, to co niejednoznaczne, wymykające się czarno-białym poglądom na świat, zbrodnię i karę. To trop już podjęty przez “Słonia” – sposób narracji van Santa może wzbudzać kontrowersje, ale tropy zbrodni, które podał, były bliskie niejednoznacznej rzeczywistości – czyli jedyne właściwe. 
“Piękny chłopiec” i “Musimy porozmawiać o Kevinie” pójdą zapewne podobną drogą ukazując zbrodnię, która dotyka i rodziny ofiar, i rodzinę mordercy. Nie analiza, a raczej obserwacja i na jej podstawie – o ile będą one miały sens – wnioski. I to raczej nie o samej zbrodni czy zbrodniarzu, a o odpowiedzialności tych, którzy odpowiadają w największym stopniu. 
Zwiastuny i klipy trochę podpowiadają. “Beautiful boy” wydaje się mieć konstrukcję podobną do “Rabbit hole” – bohaterowie szukają nadziei, ukojenia w bólu (i prawdopodobnie go osiągną), natomiast “We need…” idzie w stronę celebracji ciszy, skupienia na intymnym, wewnętrznym bólu (ach ta Swinton…). Ten pierwszy jest wygodniejszy, ładniejszy, nawet formalnie, ten drugi zdaje się bardziej uwierać, mocniej uderzać w emocje. 
W każdym bądź razie są to dwa rasowe dramaty: odważne i z mocną obsadą (Michael Sheen i Maria Bello versus Tilda Swinton i John C. Reilly). Wiążę z nimi duże nadzieje. 
Avatar

Rafał Oświeciński

Celuloidowy fetyszysta niegardzący żadnym rodzajem kina. Nie ogląda wszystkiego, bo to nie ma sensu, tylko ogląda to, co może mieć sens.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA