search
REKLAMA
Zestawienie

Zapomniane filmy z RUTGEREM HAUEREM, które WARTO znać

Jest bohaterem jednej roli, a właściwie jej więźniem.

Odys Korczyński

8 września 2023

REKLAMA

Jest bohaterem jednej roli, a właściwie jej więźniem. Nigdy po Łowcy androidów nie zagrał w filmie, który byłby tak wielką legendą i kamieniem milowym dla gatunku science fiction, a jednocześnie był doceniany nawet przez widzów, którzy fantastykę traktują z rezerwą. Jego filmografia jest bogata również w filmy bardzo dalekie stylistycznie od SF, a część z nich jest mniej znana. Warto je jednak znać, żeby wiedzieć, jak krętą drogę przeszedł Rutger Hauer, żeby zagrać Roya Batty’ego i jak bronił się przed zniknięciem z pierwszych planów, żeby ostatecznie stać się ciekawym aktorem epizodycznym i charakterystycznym.

„Tureckie owoce” (1973), reż. Paul Verhoeven

Rola jakże inna niż w Łowcy androidów, lecz w filmie, który wyszedł spod ręki reżysera najbardziej znanego komercyjnie właśnie z filmów SF. Tureckie owoce to produkcja mało popularna, hermetyczna, naturalistyczna, pełna nie tylko bezpretensjonalnej nagości, ale i refleksji nad ludzką egzystencją dążącą przede wszystkim do przyjemności, nim nastąpi śmierć. Ten głód życia, przejawiający się na różne sposoby znakomicie odtworzył widzowi Rutger Hauer jako Eric Vonk. Wciąż to dla mnie zadziwiające, że rolę tak naprawdę aktorsko pełną – pokazującą widzowi bez żadnej zasłony moralnej wszystkie te czynności z codziennego życia, które wielu z nas wykonuje, a wstydzi się ich przed innymi – Hauer zagrał na samym początku swojej artystycznej drogi. Zupełnie inaczej patrzy się na niego, nawet w roli legendarnego Roya Batty’ego, kiedy wpierw zobaczy się, jak paraduje z penisem na wierzchu, onanizuje się, grzebie w kale swojej żony, chce, żeby nasikała mu do ust, wymiotuje na teściową, aż w końcu musi zmierzyć się ze śmiercią, której nie da się tak prosto zaliczyć. W odgrywaniu wszystkich tych aspektów ludzkiego życia jest naturalny, jakby faktycznie powtarzał przed kamerą tylko rutynowe czynności. Czemu jednak tak niewiele osób ten film zna, tak niewiele widzów o nim mówi i go ocenia?

„Poszukiwany żywy lub martwy” (1987), reż. Gary Sherman

Można zarzucić filmowi nierówne tempo, zwłaszcza gdy nie ma na ekranie Rutgera Hauera. Zakończenie jednak zawiera pewien niewielki twist, który niektórych ucieszy, a niektórym sprawi smutek, bo w tej historii tak naprawdę nie ma szczęśliwego zakończenia. Rola Nicka Randalla gdzieś znikła wśród postaci zagranych przez aktora w latach 80. Trudno powiedzieć dlaczego. Może scenariusz zbyt przewidywalny, a może w drugiej połowie lat 80. zbyt dużo na ekranie było już Arnolda Schwarzeneggera i Sylvestra Stallone’a?

„Namiętność Kate” (1975), reż. Paul Verhoeven

Okres „holenderski” twórczości Paula Verhoevena naznaczony jest obecnością Rutgera Hauera. Ich współpraca była warunkiem koniecznym, żeby obaj trafili za ocean i zrobili kariery. Nawet patrząc z perspektywy czasu, trudno jest ocenić, który z nich jest większy. Mimo wszystkich aktorskich wpadek Hauera, to jednak chyba mu się udało błysnąć mocniej, niemal tak samo jak zabłyszczał Roy Batty. Namiętność Kate jest kolejną ciekawą wprawką przed Łowcą androidów. Na planie Hauer spotkał się ze swoją partnerką z Tureckich owoców – Monique van de Ven. I znów zaiskrzyło. Dwuznaczność moralna została pięknie sportretowana, jeśli można określać ten stan jakąkolwiek kategorią estetyczną. Jeśli będziecie mieli okazję, przyglądnijcie się dokładnie mimice Hauera, gdy odbywa ostatnią rozmowę z Keetje (Kate).

„W pewną noc, w świetle księżyca” (1989), reż. Lina Wertmüller

52 oceny, ale średnia całkiem niezła. Tytuł językowo estetyczny, trochę nawiązujący do Williama Whartona. W roli głównej Rutger Hauer, w jakże innym stylu niż ten, do którego przyzwyczaił nas aktor w latach 80. No i ten twist, który nieraz przydarzyć się może również i nam w życiu, po którym niczego już nie będziemy w stanie odwrócić, tylko iść dalej w zupełnie nowy świat – czy gorszy? W „pewną noc, w świetle księżyca” można nieraz zwątpić, ale jeszcze jest cała przyszłość, jaką można przeżyć, lecz wcale nie trzeba.

„Żołnierz Orański” (1977), reż. Paul Verhoeven

Powroty w rodzinne strony po wojnie bywają trudne. Służba ojczyźnie w wojsku, ale na obczyźnie, również wydaje się nie do końca spełniać kogokolwiek, a zwłaszcza Erika Lanshofa, głównego bohatera Żołnierza Orańskiego. Jest taka scena, gdy Erik wraca po wyzwoleniu do domu swojej byłej ukochanej. Wysiada z samochodu i zauważa na chodniku obcięte, kobiece włosy. Następnie idzie do domu naprzeciwko. Staje w drzwiach, a Esther od razu ściąga chustkę. Ma obcięte włosy, za zdradę. W Polsce również tak karano kobiety. Przez moment na twarzy Rutgera Hauera widać grymas, który będzie jego znakiem charakterystycznym, tak widocznym na twarzy Roy’a Batty’ego w Łowcy androidów.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA