NAZNACZONY
Byliśmy kiedyś z małżonką w hotelu, w którym do późnych godzin nocnych w pokoju nad nami jakiś małolat biegał i niemiłosiernie głośno tupał. Żona nie mogąc spokojnie przeglądać Facebooka, narzekała na hałasujące piętro wyżej dziecko. Wtedy wypaliłem dla żartu: “Słuchaj, ale my mieszkamy na ostatnim piętrze…”. Wiedzieliśmy oboje, że znajdujemy się na drugiej, a nad nami jest jeszcze 6 kondygnacji, ale mój słaby w sumie żart, na chwilę autentycznie zmroził nas oboje… I wiecie co? Takie właśnie uczucie zmrożenia towarzyszyło mi niemal nieprzerwanie podczas seansu filmu Naznaczony, który niniejszą recenzją chciałbym wszystkim miłośnikom grozy i ghost stories polecić.
W USA kręciło się kiedyś filmy “opętańczo-nawiedzeniowe” tak dobre i tak mrożące krew w żyłach, że z miejsca zapisywały się one na kartach historii X muzy. Wystarczy przywołać tu takie klasyki gatunku, jak Egzorcysta, Dziecko Rosemary, Zemsta po latach czy Lśnienie. Później było sporo lat milczenia, aż doczekaliśmy się pod koniec XX wieku eksplozji kina z dreszczykiem, pod postacią cholernie zaskakującego Szóstego zmysłu oraz nieco mniej zaskakujących, ale wciąż konkretnie straszących Innych. Później zaczęła się ekspansja asian-terror, z wszelakimi pokrakami i maszkarami wychodzącymi z telewizorów i studni, biegającymi po ścianach lub obok pędzącego samochodu. A jeszcze później kinem grozy zawładnęli Hiszpanie, dając światu takie perełki, jak Labirynt Fauna, REC, Sierociniec, El Hierro czy nieco słabsze Oczy Laury. No i Amerykanie się wkurzyli i postanowili przypomnieć widzom, że wciąż potrafią nie tylko solidnie nastraszyć, ale też zbudować znakomity klimat, na długo zapadający w pamięć.
Gdy ujrzałem slogan w zamierzeniu reklamowy, w rzeczywistości zniechęcający mnie do obejrzenia Naznaczonego, a brzmiący “film twórców Paranormal Activity i Piły“, nie spodziewałem się niczego dobrego. Paranormal Activity uważam za film przereklamowany, nudny i najzwyczajniej w świecie niestraszny, a za twórcami Piły mogli przecież kryć się producenci kolejnych, coraz nędzniejszych części cyklu. Gdy jednak dotarło do mnie, że reżyserem jest sam James Wan, postanowiłem Naznaczonemu dać szansę – używając słów Czesława Mozila, z tej decyzji się cieszę, mnie to podnieca. Aktualnie jestem już po drugim seansie, który utwierdził mnie w przekonaniu, że mamy do czynienia z filmem grozy, którego nie wolno pominąć, planując w te wakacje wyprawę do kina.
Nie sądziłem, że doczekam się kiedyś obrazu, który kopiując z Lśnienia, nie tylko go nie sprofanuje i nie stanie się jego niezamierzoną parodią, ale okaże się całkiem udanym kontynuatorem dzieła Kubricka. Od razu jednak zaznaczam, że Naznaczony nie dorównuje w żaden sposób ekranizacji powieści Stephena Kinga. To nie ta liga, to kilka poziomów niżej, ale… No właśnie, ale Naznaczony bardzo sprawnie wykorzystuje zabiegi formalne ze słynnego horroru z 1980 roku. Przede wszystkim mnóstwo tu dłuższych, skupionych na detalu ujęć i głośnych dźwięków, atakujących widza niespodziewanie i z dużym natężeniem. Aż roi się od wszelakich podnoszących ciśnienie szarpnięć i uderzeń w różne instrumenty. Schody skrzypią, zegar głośno tyka, alarm szaleńczo wyje, głosy szepczą, a światło flesza błyska z wzbudzającym niepokój “Puf!, puf!, puf!”. Do tego dochodzi pomysłowo wykorzystana, sielankowa piosenka w jednej z najciekawiej zainscenizowanych scen. Można śmiało powiedzieć, że Naznaczony to film oparty w głównej mierze na warstwie dźwiękowej, która jest jego najjaśniejszym i najbardziej charakterystycznym elementem. Na wysokim poziomie stoi też realizacja w sferze obrazu. Większość ujęć powstała przy użyciu steadycamu, co urealnia ekranowe wydarzenia i sprawia, że czujemy się bliżej bohaterów. Pochwalić należy też sprawny montaż, charakteryzację i wszystkich aktorów.
James Wan, twórcy pierwszej Piły, filmu z niezapomnianym zakończeniem, korzysta tym razem od początku do końca z szablonowych w kinie grozy środków wyrazu: pojawiające się nagle postaci, otwierające się w środku nocy drzwi, tajemnicze cienie, dziwne odgłosy itd. I buduje z nich może nie tyle nową jakość, bo wszystko to, w takiej lub innej formie, gdzieś już widzieliśmy, co spójną i świetnie oglądającą się całość. Aż dziw bierze, ale ten, w sumie schematyczny i pozbawiony twistów fabularnych i większych zaskoczeń obraz, robi w efekcie wrażenie czegoś naprawdę świeżego. Już klimatyczna czołówka buduje nastrój grozy i tajemnicy. A podczas seansu, na widok niespodziewanego zjawiska, któremu towarzyszą dźwięki z piekła rodem, niejednokrotnie podskoczymy na kinowym fotelu. Wyłaniające się z ciemności dziwne postaci, odgłosy strzałów z dubeltówki gdzieś w oddali, zdjęcia z duchami w tle, nawiedzenia, opętania, elementy te, choć dobrze znane i często w ghost stories spotykane, podane w Naznaczonym w odpowiedni sposób, wciąż działają i skutecznie przyprawiają o ciarki.
Znacie to uczucie, kiedy schodzicie sobie do piwnicy, zapalacie światło, bierzecie do ręki słoik z dżemem i po zgaszeniu światła macie wrócić po schodach na górę? Nie uwierzę, że nie boicie się, że coś was będzie gonić, że coś w tej ciemności idzie za wami, że coś was za chwilę złapie i że szybkim krokiem nie wracacie na piętro, byle zamknąć za sobą drzwi i znaleźć się w oświetlonym pomieszczeniu. Naznaczony przesiąknięty jest atmosferą takiej właśnie drogi powrotnej z ciemnej piwnicy…
Tekst z archiwum Film.org.pl.