Zakaz lub prawo do wyboru, czyli ABORCJA na EKRANIE

W zagranicznej krytyce filmowej coraz częściej pojawia się gatunek określany jako abortion comedy – komedia aborcyjna. Pierwszym filmem z tego nurtu był Półsłodki ciężar (2014) ze studia A24 w reżyserii Gillian Robespierre, której główna bohaterka, stand-uperka Donna (Jenny Slate), chce dokonać aborcji po tym, jak zaszła w ciążę po jednorazowej nocy spędzonej z Maxem (Jake Lacy), poznanym w barze chłopakiem. Donna jest pewna, że nie chce zostać matką i umawia się w klinice na zabieg – jedyne dwie daty, jakie ma do wyboru, to urodziny jej matki lub Walentynki. Wybiera oczywiście to drugie. W dalszej części filmu nie brakuje elementów komediowych, jednak opowieść utrzymana jest raczej w tonacji słodko-gorzkiej – Donna straciła pracę, nie ma własnego mieszkania ani warunków do wychowania dziecka. Ma dwadzieścia parę lat i jest typowym przedstawicielem pokolenia millenialsów próbującego się odnaleźć we współczesnym świecie. Perypetie Donny kończą się w klinice aborcyjnej. Nie jest jej łatwo – czuje się zagubiona w życiu i boi się społecznego ostracyzmu. Ma jednak wsparcie ze strony matki, przyjaciół, a nawet Maxa, który towarzyszy jej w klinice aborcyjnej. Na spotkanie przynosi kwiaty, a po wszystkim wracają razem do domu – Max parzy Donnie herbatę, opatula ją kocem na kanapie, a potem wspólnie oglądają Przeminęło z wiatrem.

O tym, jak ważne jest wsparcie drugiej osoby przy podejmowaniu decyzji o terminacji ciąży, opowiada także Babka (2015) Paula Weitza. 18-letnia Sage (Julia Garner) zaszła w ciążę i wie, że jedyną osobą, do której się może zwrócić o pomoc, jest jej babcia, poetka i lesbijka Elle (Lily Tomlin). Dziewczyna nie ma pieniędzy na aborcję, której koszt w klinice to zawrotna suma 600 dolarów. Niestety tych pieniędzy nie ma też jej babcia i wspólnie wyruszają na ich poszukiwanie, odwiedzając dawnych znajomych Elle. Sage jest młoda i nie czuje się gotowa, aby zostać matką. Chciałaby skończyć szkołę, pójść na studia, a chłopak, z którym zaszła w ciążę, zupełnie umywa ręce od tego, co się stało. „To jest właśnie ten pieprzony problem, nie? To nie on jest w ciąży. Srałby w gacie, gdyby był” – słusznie stwierdza Elle i rusza do domu partnera wnuczki, aby wymusić na chłopaku wzięcie jakiejkolwiek odpowiedzialności za ciążę, chociażby dokładając się do zabiegu. To kolejny ważny problem, który ignorują starsze filmy, a który podejmuje większość współczesnych filmów o aborcji – odpowiedzialność mężczyzny. Do ciąży trzeba dwojga, jednak powszechny dyskurs skupia się wyłącznie na odpowiedzialności kobiety, poniżając ją i oskarżając o rozwiązłość seksualną. Kontrola nad kobiecym ciałem, ale nie nad męskim, którą uzurpują sobie politycy, religijni patriarchowie i aktywiści anti-choice, to ważny element dyskusji o aborcji. Sam reżyser filmu Paul Weitz tak skomentował swoją decyzję o realizacji Babki: „W przeszłości było mnóstwo filmów, które bały się użyć tego słowa [aborcja – przyp. red.], pomimo tego, że miliony kobiet na całym świecie przeprowadzają aborcje… Chciałem, żeby ten film był prawdziwy[5]„.

Do bólu prawdziwa, autentyczna i realistyczna jest także Święta Frances (2019). Po wspólnej nocy z poznanym na imprezie chłopakiem 34-letnia Bridget (Kelly O’Sullivan) odkrywa, że w nocy dostała okresu, a na pościeli, twarzy swojej i partnera dostrzega krew. Nieco zmieszani kochankowie traktują sytuację jako coś normalnego, coś, co się po prostu zdarza, i bez cienia wstydu zabierają się do wspólnego sprzątania. Tak zaczyna się film Alexa Thompsona, prawdziwa filmowa perełka, zwycięzca w sekcji Spectrum na zeszłorocznym wrocławskim American Film Festival. Ten początek wyznaczy pełen szczerości i autentyczności ton dla dalszej części filmu, bo w Świętej Frances nie ma tematów tabu, jeśli chodzi o doświadczenie kobiecości czy macierzyństwa. Kiedy Bridget odkrywa, że jest w ciąży, informuje o tym Jace’a (Max Lipchitz), partnera, z którym przeżyła krwawy one night stand – i stanowczo zaznacza, że planuje usunąć ciążę. Dostaje od niego pełne wsparcie, a kosztami aborcji dzielą się po połowie. Święta Frances nie stygmatyzuje terminacji ciąży, wręcz przeciwnie – ukazuje ją jako coś zupełnie normalnego. To jeden z niewielu filmów ukazujących przebieg aborcji farmakologicznej, podczas której kobieta w zaciszu własnego domu, ale pod kontrolą lekarza, przyjmuje tabletki wywołujące poronienie. Ponieważ cała procedura trwa ponad dobę, w tym czasie Bridget i Jace rozmawiają, oglądają seriale i czytają wspólnie Harry’ego Pottera. Nie uświadczymy dramatycznych obrazów, którymi tak uwielbiają raczyć społeczeństwo aktywiści pro-life na furgonetkach jeżdżących po polskich drogach – żadnych krwawych płodów czy rozrywanych szczypcami rączek i nóżek. Fragmenty tkanek płodu nie są w 12. tygodniu większe niż moneta pięciozłotowa. Po wszystkim Bridget czuje się dobrze i choć odczuwa pewne skutki uboczne w postaci obfitego krwawienia, towarzyszy jej przede wszystkim uczucie ulgi i odzyskania kontroli nad swoim życiem. Kelly O’Sullivan, odtwórczyni głównej roli i scenarzystka filmu, chciała w filmie zawrzeć autentyczne doświadczenia z własnej aborcji: „Kiedy przechodziłam przez ten proces, który był bardzo prosty i nie taki straszny, zrozumiałam, że wyrosłam na nieprawdziwym przedstawieniu aborcji w filmach i telewizji[6]”. Dla O’Sullivan była to szansa na przedstawienie aborcji w sposób, w jaki jej doświadczyła – bez traumy. Jak sama mówi: „Towarzyszyły mi skomplikowane uczucia. Ale nie poczucie winy czy żal[7]”.