ZAGUBIONY HERKULES. 5 najgorszych ról Arnolda Schwarzeneggera
Detektyw John Kimble, Gliniarz w przedszkolu (1990), reż. Ivan Reitman
Podobna sytuacja jak z Bliźniakami. W aktorstwie ma znaczenie autentyzm, a udawanie go Schwarzeneggerowi nie wychodzi. Dzieci boleśnie to obnażają. Kontakt z nimi wymaga zarówno pewności siebie, jak i zejścia do ich poziomu. Rozumiem, że pewnie twórcy filmu założyli, że twardy gliniarz może mieć z tym problem, tyle że Arnie przeszarżował z udawaniem. Grał w pewnym sensie siebie, a to nie wystarczyło do przekonania mnie jako widza, że chce być w świecie, do którego włożył go reżyser. Ciasno się zrobiło na planie przez to jego rozdęte kinem akcji ego. Generalnie odnoszę wrażenie, że Ivan Reitman nie potrafił wykorzystać warunków Austriaka. Nakręcił kolejne kino familijne bez głębszej refleksji nad wrażeniami odbiorców – mam tu na myśli miłośników Arnolda. Jeśli chodzi o akcję, jest jeszcze gorzej niż w Bliźniakach. Przedszkole dominuje, a policyjny fach zdaje się mrzonką na tle tego, co wyczyniają małoletni. Gdzieś tam w tle następuje kulminacja, ale za słaba, by zatrzeć wrażenie ogłupiałego na filmowym planie Schwarzeneggera. Pozostaje niemiłe wrażenie, że coś jest nie tak z aktorskim warsztatem Arnolda, i to aż tak bardzo nie tak, że zachodzi się w głowę, jakim cudem stał się ikoną bohaterstwa i pokonał tego Predatora. Każdy jednak widocznie potrzebuje luzu, odskoczni do świata komedianctwa. Wtedy czuje się ważniejszy.
Jericho Cane, I stanie się koniec (1999), reż. Peter Hyams
Formalnie to zestawienie nie jest żadnym rankingiem, prócz tej ostatniej pozycji, bo jak na wszystkie wymienione tu filmy ze Schwarzeneggerem jest najlepszy, a w zasadzie najbliższy jego stylowi gry i gatunkowi filmów, jakie najbardziej lubił ozdabiać swoją umięśnioną postacią. I stanie się koniec zaczyna się nawet jak klasycznie rozwijające się kino akcji, chociaż Arnie pojawia się z dużym jak na niego opóźnieniem. Im więcej jednak jego osobistych relacji z wcielonym w człowieka Szatanem (Gabriel Byrne), tym postać Cane’a blednie na korzyść Byrne’a rzecz jasna – aktora o wiele lepszego. Ewidentnie gatunek horroru nie jest stworzony dla Schwarzeneggera, chociaż akurat w tym wypadku całość produkcji ratuje wartka akcja oraz brak natłoku trupów oraz wizualizacji demonów. Niemniej postawienie naprzeciwko siebie diabła i specjalisty od rozwałki dziesiątków przeciwników nie zadziałało, a już wstawki z mówiącym do krzyża w kościele Cane’em są nieco śmieszne. Mam też zastrzeżenia do sposobu filmowania Schwarzeneggera w czasie szybkich ruchów. Aktor wydaje się po prostu ociężały. Porusza się z lekkim opóźnieniem w stosunku do intuicyjnego założenia, jak powinien zachować się specjalista od walki z przestępcami. Kulminacją jest samo opętanie Cane’a przez złe moce i jego dramatyczna walka na ołtarzu o swoje umysłowe jestestwo, zakończona erupcją ognia wprost z jego piersi. To demon z niego wyszedł i uległ sile woli człowieka. Wolałbym zapomnieć o takim Arniem. Lepiej niech ratuje świat przed bandytami i najeźdźcami z kosmosu, a nie gośćmi zza światów.