Zachwyty, teorie i rozczarowania. Redakcyjna dyskusja o trzecim sezonie TWIN PEAKS
Kilka dni temu zakończył się kolejny rozdział w historii telewizji. Finał tegorocznego Twin Peaks wywołał mieszankę emocji i sprawił, że trudno będzie wyrzucić go z pamięci. Także i my daliśmy pochłonąć się wizji Davida Lyncha. Spotkaliśmy się w redakcyjnym gronie, aby porozmawiać o naszych interpretacjach, zachwytach i rozczarowaniach związanych z trzecim sezonem kultowego serialu. Efekt rozmowy poniżej.
W tekście roi się od spoilerów!
Łukasz Budnik: Finał obejrzałem ponad dobę temu, a nadal siedzi w głowie i wywołuje spektrum emocji. Siedemnasty odcinek wciągnął, przyprawił o szybsze bicie serca, wywołał nostalgię. Osiemnasty? W pierwszej chwili zirytował, ale im więcej się nad nim zastanawiam, tym bardziej wydaje mi się interesujący i przemyślany. Natomiast trzecia seria jako całość była czymś innym, niż się spodziewałem, a jednak w takiej formie nie umiem jej nie docenić, pomimo kilku zarzutów. Jakie są wasze odczucia?
Jarosław Kowal: Mam wrażenie, że Lynch przygotował dwa zakończenia. Odcinek siedemnasty był pierwszym, stworzonym z myślą o zatwardziałych fanach serii z lat dziewięćdziesiątych – pełno było tu nostalgii i odniesień do dawnych wydarzeń. Odcinek osiemnasty to drugie zakończenie, skierowane głównie do tych, którzy dali się wciągnąć w nową wizję i są gotowi wchłonąć każde dziwactwo zrodzone w głowie reżysera.
Filip Pęziński: Przede wszystkim chciałbym przyznać się, że serial kompletnie mną zawładnął. Przez te kilkanaście tygodni działy się rzeczy niespotykane – czekałem na każdy poniedziałek. David Lynch zabrał mnie w niezwykłą podróż i tak naprawdę nie miałem żadnych oczekiwań wobec tejże końca. W końcu to on dyktował warunki. Finał odcinka siedemnastego zafundował mi oczy pełne łez, klęczenie na skraju łóżka i ABSOLUTNE spełnienie, poczucie, że to wszystko ma sens i historia rozpoczęta kilkadziesiąt lat temu właśnie dobiegła końca. Odcinek osiemnasty sprawił z kolei, że poczułem pustkę, brak sensu i otępienie, z którego wyrwałem się jakąś godzinę po seansie. Tutaj zgodzę się z Jarkiem, że to bardzo wyraźne dwa zakończenia. Powiedziałbym zakończenie i jego zły doppelgänger.
Karolina Chymkowska: A ja takiego wrażenia zupełnie nie mam. W moim odczuciu finał to dwuodcinkowa, logicznie powiązana ze sobą całość i spełnienie obietnicy, którą słyszeliśmy jeszcze przed premierą: że istotą Twin Peaks będzie odyseja powrotna Coopera.
Krzysztof Walecki: Ja również nie miałem wrażenia, że oglądam dwa różne finały. Być może brało się to z faktu pewnej nagłości rozwiązania w siedemnastym odcinku, podejścia samego Coopera, który nie wydaje się wiedzieć, że to jeszcze nie koniec. Żegna się ze starą ekipą i idzie dalej.
J.K.: Dla mnie również jest to ściśle powiązana całość, ale utrzymana w dwóch bardzo różnych tonach, bo Cooper nie tylko żegna się ze starą ekipą, ale staje się też innym Cooperem, jakiego dotąd nie znaliśmy. Po raz pierwszy widzimy go chociażby w scenie łóżkowej.
F.P.: Oczywiście, pod takim względem również się zgadzam. Cooper i jego słowa “mam nadzieję, że jeszcze was wszystkim spotkam” mają odzwierciedlenie w ostatnim odcinku, ale chodzi mi o różnicę stylistyczną i emocjonalną.
K.W.: Po kilkunastu odcinkach, gdzie był Dougiem, powinniśmy się domyślić, że Cooper wrócił nie tylko po to, aby rozprawić się ze swoich sobowtórem, Bobem, i powrócić triumfalnie do żywych.
J.K.: Tylko czy Cooper z finału to był TEN Cooper? Pamiętacie moment, gdy zatrzymał samochód po przejechaniu czterystu trzydziestu mil? Powiedział wówczas Diane, że teraz wszystko będzie inne i faktycznie on sam był inny (chociażby ta scena łóżkowa). Nawet sposób, w jaki mówił, zmienił się, przypominał bardziej Złego Coopera.
K.Ch.: Pamiętajcie, że on już nie jest taki sam. Nie może być. Był uwięziony przez ćwierć wieku.
K.W.: Zaraz po przebudzeniu w odcinku szesnastym wydawał się starym, dobrym Cooperem.
J.K.: Te dwadzieścia pięć lat nie jest wyznacznikiem jego zmiany. Kiedy zadzwonił do szeryfa Trumana, od razu zapytał o kawę. Zmiana nastąpiła wtedy, kiedy sam ją zapowiedział – po przejechaniu tych czterystu trzydziestu mil.
F.P.: Właśnie. Jeśli mam być szczery, to mimo ogromnego oczarowania możliwością zobaczenia starego, dobrego Dale’a w odcinku szesnastym, czułem jakiś lekki dysonans – Dale Cooper spędził dwadzieścia pięć lat w innym wymiarze i wrócił z kciukiem wyciągniętym ku górze?
Ł.B.: Swoją drogą scena łóżkowa to był dla mnie ten moment, w którym pożegnałem się z myślą, że coś się jeszcze wyjaśni.
K.W.: A kiedykolwiek miałeś nadzieję, że coś się wyjaśni?
Ł.B.: Cząstkę, przy okazji siedemnastego odcinka.
J.K.: Ja nawet nie tylko nie miałem nadziei, że dostaniemy jasne wyjaśnienie, co bardzo go nie chciałem. To odebrałoby Twin Peaks jego tajemniczość.
K.Ch.: Tym razem Lynch mógł wreszcie zrobić wszystko po swojemu, czyli nie należało się spodziewać tego, że odpowie nam, metaforycznie mówiąc, “kto zabił Laurę Palmer”.
F.P.: Ja nie tyle miałem nadzieję na wyjaśnienie wszystkiego (zresztą dzisiaj pomyślałem, że jestem wręcz wdzięczny Lynchowi, że pewne kwestie zostawił do interpretacji), ale Lynch po prostu bezceremonialnie porzuca większość wątków i tropów. Nie tylko mitologia zostaje otwarta, ale wątki zupełnie przyziemne. Co z Audrey? Czy Becky została zabita przez męża? Nie mówię już o takich petardach jak zasygnalizowanie na początku siedemnastego odcinka, że właśnie zbliżamy się do konfrontacji z Judy. No, ale to akurat Philip Jeffries powiedział już w Ogniu, krocz ze mną – nie będziemy rozmawiać o Judy.
K.W.: Już po pierwszych odcinkach trzeciego sezonu wiadomym było, że Lyncha i Frosta interesuje dużo szersze spektrum spraw niż w oryginalnym serialu. Wiele rzeczy jest przecież dosyć przejrzystych, nie przesadzajmy też w drugą stronę.
F.P.: Jasne, całość jest stosunkowo klarowna, logiczna i wynikająca z siebie – nie ma tu mowy o przypadku moim zdaniem. Lynch i Frost znają swój świat. Po prostu nie zawsze chcieli się z nami nim dzielić.
K.W.: Wiele osób mocno krytykuje odcinek osiemnasty, ale osobiście czułem pewną ulgę. Gdy w przedostatnim odcinku zobaczyłem, że celem Coopera jest ratunek Laury, a co za tym idzie zmiana przeszłości, przestraszyłem się. Jak bowiem można po czymś takim wrócić do oryginału bądź Ogniu, krocz za mną? Gdy wszystko zostało zmienione.
K.Ch.: Nie wszystko, tylko jedna linia czasu.
K.W.: To jedna z interpretacji.
F.P.: Z którą też się zgadzam. Okrzyk “Laura” to według mnie wyraźne echo innej linii czasu.
K.Ch.: Właśnie tak! One się będą przenikać i przecinać, te linie. Ten opętańczy krzyk Laury, który słyszeliśmy na początku, gdy została “wyssana” z Chaty, powtarza się i w finale. Moim zdaniem Cooper mocno skrzywdził Laurę, próbując ją ratować. Odebrał sens całemu jej poświęceniu, całej walce, którą stoczyła o uchronienie siebie. BOB to tylko jedna z możliwych emanacji. Nawet jeśli on został zniszczony, Judy nadal ma się dobrze. I Laura jest pierwsza na linii ognia.
F.P.: Nie zapominałbym, że Laura nie jest tylko dzieckiem Sary i Lelanda, ale i tworem Strażaka (Olbrzyma) – wcielonym dobrem. Tak to przynajmniej widzę i to wydaje mi się niezwykle znaczące w finale. Laura nie musi być córką Sary, ba, nie musi być nawet Laurą, żeby być. I właśnie, jak pisze Karolina, walka dalej trwa. Niezwykle mocne, dołujące, ale i uniwersalne.
K.Ch.: Zostawmy może finał, bo warto się chyba pochylić nad serialem jako całością, czyli wątkami, które nam się podobały (albo nie).
F.P.: Próbuję ślizgać się na tych osiemnastu godzinach (nie jest łatwo) – ja jestem oczarowany faktem, że przez dużą część serialu głównymi bohaterami są Gordon i Albert. Ten duet mógłbym oglądać godzinami. Cieszę się, że Lynch zaufał samemu sobie i pozwolił Cole’owi wejść na pierwszy plan. Do tej pory mam zresztą banana na twarzy, kiedy wspominam tekst jego bohatera: „Muszę przyznać, że zupełnie nie rozumiem tej sytuacji”.
K.W.: Jakie były wasze pierwsze wrażenia trzeciego sezonu? Ja nie mogłem uwierzyć, że oglądam Twin Peaks, a z drugiej strony, jak bardzo ten nowy twór różni się od oryginału. Moja początkowa ocena była taka, że trzeci sezon nie jest dla fanów oryginału, lecz fanów kina Davida Lyncha.
K.Ch.: Pierwsze wrażenia? Kiepskie. Pierwsze trzy odcinki w ogóle mnie nie wciągnęły i z pewnością nie zachwyciły, raczej widziałam w nich wiele wad. Trochę mnie to już zaczynało niepokoić!
F.P.: Ja czułem przede wszystkim, że powrót do Twin Peaks to dla Lyncha nie jest powrót do placka wiśniowego i recepcji w biurze szeryfa, ale powrót do kształtowania telewizji, tworzenia czegoś nowego, wymykającego się z ram i zmieniającego nasze pojęcie o tym, co w telewizji możemy zobaczyć.
Ł.B. : Trzecią serię zacząłem oglądać bezpośrednio po powtórce pierwszych dwóch, filmu i The Missing Pieces. Przeżyłem lekki wstrząs, widząc, jak nowy sezon różni się od poprzednich, ale wciągnęło mnie od razu.
J.K.: Tempo pierwszych dwóch odcinków było jak sito – tylko najbardziej zatwardziali fani zostali, by obejrzeć resztę. Trochę liczyłem na powrót do wątku nowojorskiego i wyjaśnienie, do kogo należało pomieszczenie, gdzie Cooper ponownie się zmaterializował w “naszym” świecie, ale jak ze wszystkimi innymi wątkami, otwartość także tego może być również atutem.
K.Ch.: Porozmawiajmy trochę o wątkach poza główną linią fabularną (i postaciach). Co wam najbardziej przypadło do gustu?
K.W.: Bracia Mitchum. Wątek rodzinno-zawodowy Dougiego. Zasady, na jakich opiera się powrót do Czarnej Chaty.
J.K.: Na pewno najbardziej bolesne było oglądanie Pieńkowej Damy, która umierała niemalże na naszych oczach i to nie jako postać, ale jako aktorka.
K.W.: Bolesne – pełna zgoda. Lynch po raz kolejny udowadnia, jak udanie potrafi nie tylko mieszać konwencje i gatunku, ale też przeplatać sceny śmieszne, dramatyczne, przerażające i smutne.
F.P.: Pełna zgoda. Jedna z najbardziej wzruszających scen to właśnie ta z Pieńkową Damą. Czułem pełen smutek. Zresztą właśnie to jest dla mnie kluczowe w nowym Twin Peaks – emocje. Strach, wzruszenie, smutek, gniew (Richard!). Nie byłem w stanie wzruszyć ramionami na nic, co widziałem na ekranie.
Ł.B.: Mówiąc o postaciach i aktorach, chciałbym w tym miejscu wyrazić gigantyczne uznanie dla Kyle’a MacLachlana. To, co on zrobił w tym sezonie, to jest mistrzostwo świata! Jako zły Cooper wzbudzał niepokój, jako Dougie rozczulał i wzruszał. Jakbym oglądał dwóch aktorów w jednym odcinku.
K.Ch.: Ba, bez dwóch zdań, zasługuje na wszystkie nagrody za tę rolę.
F.P.: Pełna zgoda. MacLachlan gra tak naprawdę wachlarz postaci i w żadnej nie pozwala sobie na chwilę odpoczynku. Ma się wrażenie, że grają te postaci – Dougiego, dobrego Coopera, złego Coopera, finałowego (?) Coopera zupełnie inni ludzie.
K.W.: Tak! Zresztą trzeci sezon to dla Lyncha nie tylko powrót do Twin Peaks i postaci agenta Coopera, ale i do swojego chyba ulubionego aktora. Tyle lat nic nie nakręcili. Wielka szkoda.
J.K.: Dla mnie – wielbiciela kina klasy Z – drobną satysfakcją było też zwiększenie brutalności Twin Peaks w niektórych momentach. “Pożarcie” młodej pary przez “Matkę” w nowojorskim apartamencie albo Sarah Palmer jako Terminator w scenie w knajpie to jedne z moich ulubionych scen.
K.W.: I te często kiczowate efekty specjalne. Kino klasy Z pełną gębą.
Ł.B.: Bardzo podobało mi się zgranie obrazu z muzyką, Lynch ma do tego nosa. Przykładowo: jazda Becky w samochodzie przy I Love How You Love Me czy zejście się Eda i Normy.
K.Ch.: Tak się cieszę, że Norma wreszcie doczekała się swojego szczęścia!
K.W.: Zejście się Eda i Normy – na takie sceny można czekać ćwierć wieku. Lynch z jednej strony daje nam sceny, na które czekamy (właśnie Ed i Norma), z drugiej ewidentnie polemizuje z nami (“James zawsze był super”), jednocześnie w ogóle nie przejmując się oczekiwaniami widza i kręcąc swoje.
K.Ch.: Niesamowite swoją drogą, ile było naprawdę mocnych emocjonalnie scen – chłopiec przejechany przez samochód, cała scena w domu z Johnnym i Richardem. To jest fantastyczne, że Lynch się takich zagrywek w ogóle nie boi.
Ł.B.: Chłopiec przejechany przez samochód mną wstrząsnął.
K.W.: Scena z przejechaniem chłopca, a przede wszystkim, z tym, co dzieje się później, była chyba pierwszym momentem, kiedy nowy sezon osiągnął emocjonalne wyżyny. Rozwalił mnie wtedy na strzępy.
F.P.: Zdaje się, że Lynch, na szczęście, niczego się nie bał. To bardzo dojrzały twórca. Często mówi się, że nabiera widzów, ale ilu twórców byłoby w stanie tak mocno przewidzieć oczekiwania widzów i tak inteligentnie z nimi zagrać?
J.K.: To może teraz o rozczarowaniach?
Ł.B.: Mimo wszystko brakowało mi muzyki Badalamentiego. Przyzwyczajony do nieustających dźwięków w tle, nie mogłem z kolei przywyknąć do ciszy.
K.Ch.: Rozczarowaniem był chyba jednak sposób, w jaki Lynch zdecydował się pokazać wątek Audrey. Brakowało mi też trochę wyjaśnienia, na przykład jak doszło do rozstania Bobby’ego i Shelly, raziła też niewyjaśniona kwestia nieobecności Donny.
F.P.: Cholera, myślę i myślę. Może faktycznie brak rozwiązania wątku Audrey. Tylko to mi przychodzi do głowy. Żeby było rozczarowania, muszą być oczekiwania, a tych Lynch pozbawił mnie na początku. Chłonąłem to, co chciał pokazać.
K.W.: Tak, muzyki w tym sezonie było mało (pomijając występy w Roadhouse). Ale nowe Twin Peaks to zupełnie inny twór, trzeba było przełknąć gorzką pigułkę i płynąć z prądem.
J.K.: Muzyka była, ale głównie hałaśliwy ambient. Badalamentiego faktycznie czasami brakowało, ale z drugiej strony podobało mi się granie ciszą. Mało kto odważyłby się na to.
F.P.: Jak wspominaliśmy, Lynch doskonale gra muzyką. Tak naprawdę pamiętam trzy momenty, w których oryginalna muzyka się pojawiła i pewnie będę pamiętał już zawsze – Bobby wpadający na zdjęcie Laury, powrót Coopa i spotkanie Laury z Cooperem. Jak wam się podobała decyzja o braku recastingów? Według mnie to bardzo trafna i pełna szacunku decyzja, ale przyznam, że trochę byłem rozczarowany, że Robert Forster nie zagrał jednak Harry’ego. Myślę, że mógłby spokojnie nabrać większość widzów.
K.Ch.: Oj nie, Harry to Harry, nikt nie mógłby go zastąpić. Uważam, że Forster to strzał w dziesiątkę – jako aktor i jako bohater.
J.K.: Nieobecność Harry’ego to największe rozczarowanie, dynamika między nim a Cooperem była świetna, ale zastąpiła ją relacja Alberta i Gordona. Swoją drogą Michael Ontkean początkowo miał wystąpić, być może okazało się, że po latach jego zdolności aktorskie były niewystarczające. Podejrzewam, że w pierwotnej wersji Frank był Harrym, a gdy okazało się, że Ontkean nie może zagrać, na szybko wprowadzono zmiany do scenariusza.
K.Ch.: Czas na podsumowania. Dostałam może zupełnie co innego, niż chciałam i za czym tęskniłam, ale kupuję ten świat – jego wieloznaczność, złożoność, przesycenie fantazją i absurdem z jednej, a mocną nutą z drugiej strony. To była fantastyczna podróż i bardzo jestem Lynchowi za nią wdzięczna.
K.W.: Lynch dał nam osiemnaście odcinków serialu, który można odczytywać na wiele różnych sposobów i nie dojdzie się do jednoznacznych wniosków. Dla jednych jest to osiemnaście godzin cudownej podróży do Twin Peaks, całkiem nowego Twin Peaks, dla innych surowy materiał, nad którym reżyser nie zapanował, którego nie ciął. Coś czuję, że wkrótce czeka nas wysyp fanartów. I podobnie jak Ogniu, krocz za mną było całkowicie inne niż oryginalny serial, tak teraz trzeci sezon jest powiewem świeżości dla historii agenta Coopera i Laury Palmer. Bo co by nie mówić, to jej twarz za każdym razem widzimy w czołówce, to jej ocalenie jest celem Coopera. Bez względu, czy na tym, czy na innym świecie.
Ł.B.: Pomimo moich kilku zarzutów, Lynch całkowicie kupił mnie tym powrotem. Ekscytowałem się, przeżywałem, z utęsknieniem czekałem na każdy kolejny poniedziałek (a to wiele mówi!), słowem – wdzięczny mu jestem, że miałem okazję w tym uczestniczyć. A szczególne pokłony biję przed MacLachlanem, bo wspiął się tutaj na absolutne wyżyny.
F.P.: Nie wszystko było idealne, a finał wciąż krąży mi po głowie, ale nigdy wcześniej nie przeżyłem czegoś takiego, oglądając serial. Od drugiej połowy maja aż do dziś żyłem w innym świecie i z trudem się z nim żegnam. Niezwykła, niezapomniana, w pełni satysfakcjonująca podróż.
J.K.: A ja nie podsumuję, tak będzie bardziej w stylu Lyncha.
F.P.: Na koniec mam tylko jedno pytanie – który mamy rok?
K.W.: Rok Lyncha.
korekta: Kornelia Farynowska