search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

Z Archiwum X: My Struggle. S10E01

Karolina Chymkowska

26 stycznia 2016

REKLAMA

Na nową odsłonę Archiwum X czekałam z równą niecierpliwością, co w dzieciństwie na pierwszą wigilijną gwiazdkę. Wypuszczona jeszcze w marcu 2015 roku informacja, że ma powstać kontynuacja po latach, momentalnie mnie zelektryzowała, jak zapewne większość fanów serialu na całym globie.

Ten serial to przecież kult, legenda, niemal instytucja. Jak zawsze przy takich okazjach rozkoszom oczekiwania towarzyszyła niepewność. Minęło 14 lat. Już dwa ostatnie sezony oryginalnego Archiwum niosły ze sobą głównie rozczarowanie. Czy reaktywacja ma w ogóle sens? Czy się sprawdzi? Czy nie zostawi po sobie posmaku odgrzewanego kotleta? Może lepiej byłoby zostawić wszystko tak, jak jest, i nie psuć wspomnień?

Ponieważ jednak serce fana nie ma obowiązku być konsekwentne, powyższym pytaniom towarzyszyły dodatkowe: czemu tylko sześć odcinków? Tak mało? Dość, żeby apetyt rozbudzić, ale z pewnością niewystarczająco, by go w pełni zaspokoić? Zamknięta całość i nic dalej?

struggle 1
Początek przygody z 10. sezonem Archiwum już za mną i nie wszystkie obawy się w pełni rozwiały. Pilotowy odcinek, „My Struggle”, to zawiązanie nowej mitologii, i to samo w sobie jest już zaskakujące. Przekreślenie wszystkiego, co było dotychczas, za pomocą jednego zdania – „zostaliśmy oszukani, sprowadzono nas na manowce” – to trochę mało. Niemniej trudno do końca mieć o to pretensję, zważywszy na to, iż scenariusz musiał uwzględnić pokłosie 2012 roku (czy raczej faktu, że nic wielkiego się nie wydarzyło i do rozpoczęcia kolonizacji nie doszło). Start z czystą kartą ma swoje zalety również z punktu widzenia tych, którzy dopiero rozpoczynają swoją przygodę z serialem i o zawirowaniach, sprzecznościach i kontrowersjach w oryginalnej mitologii nie mają pojęcia. Prawdopodobnie jednak wielu widzów uzna to za wadę, chociaż ja akurat się do nich nie zaliczam. Lubię świeże początki, jestem ciekawa, dokąd nas zaprowadzą. A może to kolejna zasłona dymna?

Bez dwóch zdań natomiast wadą „My Struggle” jest dosłowność. Niedopowiedzenie, tajemnica, prawda, która kryje się „gdzieś tam” i nie jest łatwo dostrzec, co się w niej zawiera, to przecież cały urok Archiwum. A teraz co, żywy Obcy już w pierwszej scenie? Pozaziemska technologia wyłożona na tacy i pokazana palcem? Czy to wszystko nie za bardzo oczywiste, przesadnie uproszczone, czy nie dzieje się za szybko – być może z uwagi na ograniczone ramy czasowe?
A może jesteśmy po raz kolejni zwodzeni, my i Mulder?

struggle 2
Wszystkie te minusy nie są jednak w stanie wypaczyć radości, jaką sprawia ten powrót po latach. To jak ponownie odwiedzić dom starych, dobrych przyjaciół, w którym ogromnie się lubiło kiedyś bywać. To prawda, przyjaciele się zmienili – lata przyniosły im w darze sporo goryczy. Zarówno Mulder, jak i Scully są smutni, przygaszeni i zmęczeni. Wyraźnie oddalili się też od siebie – ich związek się rozpadł, a przyjaźń, choć przetrwała, nie jest już tak zażyła i intymna jak kiedyś. Mulder ma do Scully żal, chociaż werbalizuje go oszczędnie i nie wprost, ona natomiast obawia się, że kolejny wybuch obsesji (i możliwe rozczarowanie) wypali jej byłego partnera do cna tak, że nie będzie już w stanie się po tym podnieść. Chemia między nimi pozostaje niezaprzeczalna i tym samym sporo obiecuje na kolejne odcinki. Będą musieli od nowa się nauczyć ze sobą współpracować, to naturalne, ale w ich układzie nie ma nic wymuszonego ani sztucznego: nie jest trudno uwierzyć w takiego Muldera i taką Scully.

Pierwszy odcinek, mimo wad, których nawet fanowska nostalgia nie jest w stanie całkowicie przesłonić, budzi spore nadzieje i pozostawia mnóstwo pytań, nie da się jednak jednoznacznie stwierdzić, w jakim kierunku to dalej pomknie. Czy ciężar serialu będzie spoczywał wyłącznie na mitologii? Czy możemy liczyć na odcinki śledcze i w jaki sposób będą one wplecione w całościową układankę? Czy pojawią się akcenty humorystyczne, boleśnie nieobecne w pierwszym odcinku? Czy dziesiąty sezon (nazwa skądinąd trochę na wyrost) okaże się wyłącznie podróżą sentymentalną, czy też wartościową całością, do której będzie się chciało wracać? I – co ważne – czy wzbudzi w nas chęć na jeszcze, czy raczej pozostawi po sobie żal o obrazę legendy?

Czekam niecierpliwie na dalszy ciąg.

REKLAMA