search
REKLAMA
Felietony

APETYT. Ludzkie mięso i lustra, w których skrycie oglądamy nasz seks

Dlatego tworzymy filmy, żeby sobie w sposób dozwolony wyobrażać, jak by to mogło być. Można powiedzieć, że mamy niespożyty APETYT na życie, które jest fikcją.

Odys Korczyński

9 marca 2025

REKLAMA

Pamiętacie o tym czy zapomnieliście w nawale codzienności? Los każdego z was jest unikalny tylko o tyle, o ile losowo przypomina coś, co już zaistniało w waszej pamięci, dlatego macie APETYT. Wszystkie najbardziej szczęśliwe w życiu momenty są chwilami, których jeśli się nie zapamięta, znikną na zawsze z pola naszej świadomości. I często tak jest, dlatego szukamy ciągle innej, jednak tej samej adrenaliny, żeby sobie przypominać o naszym istnieniu, nie tym, które prezentujemy innym pod społeczną maską, lecz tym, które ciągle oglądamy w lustrze, goląc się, malując, chcąc zatrzymać czas – JESTESTWIE, KTÓREGO NIGDY NIE OKŁAMIEMY. Dlatego tworzymy filmy, żeby sobie w sposób dozwolony wyobrażać, jak by to mogło być. Można powiedzieć, że mamy niespożyty APETYT na życie, na utrzymanie się w nim, wreszcie na pozostanie w tej samej społecznej pozycji, a czasem nawet na zemstę na innych. Dokładnie dzisiaj mija 20 lat od czasu, kiedy napisałem swoją pierwszą recenzję. Niedawno minęło też 7 lat na tym portalu, odkąd staram się wam pokazywać, o co mi tak naprawdę chodzi, gdy interpretuję sztukę filmową, a wy często sprzeciwiacie się temu tak radykalnie, jakbym zabierał wam coś najcenniejszego i najukochańszego w życiu. Jest to wyrachowane, ale doskonale wiem, że zabieram, jak bohaterowie Apetytu zabrali wszystko tym „niewinnym” właścicielom pięknej willi. Wejdźcie więc na Netflixa i delektuje się smakiem tej opowieści.

Opowiadanie o filmie było i zawsze będzie dla mnie sposobem na mówienie o człowieku w ogóle, redefiniowaniu go w kontekście kultury i tego, co wolno mu robić, a czego nie, w sposób dobitny i otwarty. Było, jest i będzie także bodaj największą moją próbą uzasadnienia wszystkich moich najważniejszych decyzji, które podjąłem w realu w stosunku do swojego życia, które filmem nie jest, żebym z perspektywy czasu jako człowiek, a nie krytyk filmowy, mógł z całym przekonaniem powiedzieć, że zawsze miałem motyw. Jest jednak między mną a bohaterami Apetytu istota różnica – nie mam ochoty zabić swoich czytelników ani tym bardziej ich zjeść. Chcę natomiast tym pudełkiem rzeczywistości potrząsnąć, żeby ludzie w nim zaczęli mówić coś innego niż zwykle, mówić jak oni sami, tacy, którzy już się nie boją, a nie jako wytresowane papugi, permanentnie uzależnione od lęku przed tym, co ktoś o ich odmiennej opinii pomyśli. I udaje się nieraz, bo prywatnie piszą do mnie ci, których to faktycznie poruszyło, dzieląc się swoimi, nieraz bardzo intymnymi doświadczeniami i refleksjami. Cena za te ciosy w splot słoneczny, a czasem i w twarz, za to otwarcie mojej osoby, bez którego nie wyobrażam sobie prawdziwego pisania autora dla czytelników, jest do zniesienia, wkalkulowana w rolę, którą przyjąłem. Apetyt więc pasuje na tę rocznicową okazję, bo jest filmem, który poprzez budzenie odrazy i zdziwienia potrafi coś uświadomić. Rzuca mięsem w twarz, lecz smak jego krwi z początku wstrząsający staje się za drugim łykiem pouczający i niemal kuszący, żeby przełknąć kolejne.

W 2018 roku w tekście o Cannibal Holocaust, Co mają wspólnego Indianin, Żyd i Człowiek, wspomniałem wam o Waldku i jedynej dla niego możliwej roli – ofiary – i jedynej możliwej mojej – jednego z jego katów. Dzisiaj w 20. rocznicę mojego pisania recenzenckiego znów o nim myślę. Miał niesamowity głód życia, tak jak i ja wtedy APETYT na nie… Pisząc tyle lat o filmach, a równocześnie mając doświadczenie własnego apetytu na wszystko, co z ciałem związane, szukałem produkcji, która mi pokaże ten głód namacalnie, może nieco też patologicznie, żebym zrozumiał, jak paradoksalnie zdrowy jest ten mój. Na Netfliksie pojawiła się taka produkcja w reżyserii właściwie u nas anonimowej Nele Mueller-Stöfen, zupełnie mnie zaskakując. Z jednej strony jest to film miejscami nawet nudny, a z drugiej szalenie intrygujący, dlatego chciałbym was zabrać w krótką podróż po szalonym świecie, który zaprezentował.

Pozornie niewinny wypadek w postaci potrącenia dziewczyny na odludnej drodze wrzuca bogatą, niemiecką rodzinę w świat wydarzeń, o których nikt z nich nie miałby odwagi nawet pomyśleć, a co dopiero uznać za możliwe. Zabierają dziewczynę do swojej pięknej willi, starają się, żeby sprawa nie wyszła na jaw, więc oferują jej pracę, a potem jakoś tak się dzieje, że dziewczyna wnika w strukturę rodziny, stając się jej częścią. Obecność dziewczyny obnaża, kim są mieszkańcy willi, czego pragną, czego się boją. Jak w gruncie rzeczy bez znaczenia jest ich bogate życie w kontekście ogółu. Jacy sami są w nim nieszczęśliwi, zagubieni i uwięzieni. Koniec, jaki zgotuje im ofiara wypadku, jest straszny i przede wszystkim nieoczekiwany, ranna dziewczyna należy bowiem do grupy lokalnych wywrotowców, którzy nienawidzą bogaczy. Ich nienawiść jednak nie polega tylko na chęci zamordowania „lepszych” od siebie, lecz jak w kulturach pierwotnych na całkowitym ich unicestwieniu, łącznie ze zjedzeniem ich mięsa. Tylko wtedy młodzi ludzie osiągną ten stan zemsty klasowej, gdy będą mogli mówić o pochłonięciu siły życiowej wrogów dosłownie, czyniąc ich swoim pokarmem. Fabuła toczy się niespiesznie mniej więcej do połowy produkcji. Potem drastycznie przyspiesza, wciągając widza w krwawy świat zdrady, kłamstwa, wyuzdania i… mięsa.

Kamera prowadzi narrację niemal malarsko, podtrzymuje suspens wraz z sugestywną muzyką, sprawnym montażem, wielowątkową scenografią oraz przekonującą grą aktorską. Apetyt jest filmem obrazowym, dosłownym i eklektycznym. W jakimś przedziwnym sensie przypomina mi Pod osłoną nieba Bernardo Bertolucciego, mój ukochany film o poszukiwaniu własnej tożsamości na przekór innym. Może nie ma w Apetycie Kit, którą Paul Bowles pyta, czy się zgubiła, ale jest pokazana droga jednej z bohaterek do radykalnej wolności, którą zapewne inni ocenią jako kompletne zagubienie. Przejść przez bramę willi to jak opuścić zepsuty świat, tylko w którą stronę: do czy z? O tym musicie już zdecydować wy, widzowie, jaką ścieżką wygodniej byłoby wam pójść, pamiętając jednak, jak zdaje się sugerować Apetyt i jak mówił Roy Batty w Łowcy androidów, że wszystkie te momenty znikną w czasie jak łzy w deszczu. W przeciwieństwie do bohaterów Apetytu my w realu mamy chociaż tę siłę, żeby stało się to na naszych zasadach. I nikt mi nie wmówi, że ten narcyzm nie ma sensu i trzeba pokornie schylić głowę. Sztuka filmowa jest najlepszym dowodem na to, jak człowiek może być głodny innego świata, fantazji, żeby tylko coś po nim zostało. Spójrzmy też w lustra, ale tak uczciwie, kiedy nikt nie patrzy i nie słyszy, i odpowiedzmy na pytanie, co my robimy w naszych życiach, żeby było łatwiej i przede wszystkim przyjemniej dotrzeć do… Co zrobili bohaterowie Apetytu, żeby się uszczęśliwiać, nim zginęli? A może zginęli dlatego, że to robili?

I to jest paradoks. Trawestując Paula Bowlesa z Pod osłoną nieba Bernardo Bertolucciego: śmierć zawsze jest obok nas. Umierają nam zwierzęta, przyjaciele, wreszcie członkowie rodziny, a w końcu i my musimy się z tym zmierzyć. I zawsze jest to najbardziej samotna podróż, z tych, które odbędziemy, bo zostawić musimy wszystko, każdą najmniejszą miłość i pożądanie, które nas spotkały, i pójść jak żebracy w kierunku zasłony za którą… nie ma nic. Nie wiemy jednak, kiedy się ta podróż rozpocznie, a może trwa cały czas, więc mamy wrażenie, że życie jest nieskończone. Nienawidzimy tej straszliwej precyzji, z jaką nadchodzi kostucha, wolimy czuć życie jako niewyczerpane źródło, a przynajmniej powinniśmy je tak czuć – źródło przyjemności i wolności. Jeśli jesteśmy egoistami, poświęcimy wiele, jeśli nie, będziemy się męczyć i pokornie czekać na Czarną Panią. Jak często przypomnicie sobie jakieś wydarzenie z życia, które was całkiem zmieniło? Może cztery czy pięć razy. Może nawet mniej. Ile razy zobaczycie jeszcze wschód księżyca w pełni? Może dwadzieścia.

I jeśli, stojąc przed tymi lustrami, w których jesteście tak nieraz okrutni, seksualni i egoistyczni, jak w realnym życiu wam nie wolno, uświadomicie sobie, że wszystko jest policzone i wcale nie tak spontaniczne, jak się wam do tej pory wydawało, co będziecie mieli odwagę zrobić z tą świadomością? Naprawdę poświęcicie swój apetyt, żeby nie zjeść ludzkiego mięsa? A może to tylko zręczna metafora filmowa czegoś o wiele ważniejszego? Że nigdy nie należy poświęcać tego, jakim się jest, temu, jakim się być powinno…

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA