search
REKLAMA
Fantastyczny cykl

WYSŁANNIK PRZYSZŁOŚCI. Klapa, którą da się lubić

Jakub Piwoński

4 października 2020

REKLAMA

Czasem nie wiem, czy to słabość do Kevina Costnera sprawia, że jestem w stanie wybaczyć mu wszystkie filmowe grzechy, czy może jest tak, że wbrew temu, co się o nim mówi i co się mu wytyka, poniżej pewnego poziomu jakości w swych filmach nigdy nie schodzi. Niezależnie czy gra, czy reżyseruje, zawsze jest tym samym poważnym gościem z zatroskaną miną, chcącym milcząco przekazać coś istotnego. Pamiętam, że na Wysłannika przyszłości wylewano swego czasu wiadra krytyki. Wytykano dłużyzny, patos i wiejącą z seansu nudę. Ba, sam podczas pierwszego seansu tego filmu prawie zasnąłem. Po latach i kolejnych powtórkach mnie oświeciło, przez co nie mogę zgodzić się ogólnymi zarzutami. Owszem, nie jest to kino idealne. Ma jednak w sobie na tyle silnego ducha i wyrazisty przekaz, że nie sposób przejść obok niego obojętnie.

Historia powstawania filmu z 1997 dowodzi, że w latach dziewięćdziesiątych twórcy cieszący się wypracowaną renomą mogli jednocześnie cieszyć się też dużym zaufaniem wśród producentów, nawet jeśli niejednokrotnie powinęła im się noga. Kevin Costner popisał się uporem i zarazem wielką odwagą, doprowadzając do realizacji Wysłannika przyszłości. Pomimo udanego wejścia w lata dziewięćdziesiąte, za sprawą niepodważalnego sukcesu artystycznego Tańczącego z wilkami, druga połowa dekady przyniosła jednak amerykańskiemu twórcy dwie znaczące klapy finansowe. Pierwsza, Wyatt Earp, to western nakręcony w 1994, opowiadający o słynnym stróżu prawa. Przy budżecie 63 milionów zdołał zarobić marne 25 milionów. Drugi film to rzecz jasna osławiony Wodny świat, czyli futurystyczna wizja świata dotkniętego ekologiczną katastrofą, którą Costner produkował i reżyserował z drugiego rzędu, chowając się za Kevinem Reynoldsem. Przy 175 milionach dolarów, co na tamte czasy było budżetem rekordowym, film zdołał zwrócić się nieznacznie, zarabiając nieco ponad 250 milionów – z punktu widzenia ekonomii filmu jest to wynik dalece niezadowalający.

Może wydawać się to zaskakujące, ale mimo tych doświadczeń niezłomny Costner, przy wkładzie własnych środków, ponownie zdołał namówić producentów (tym razem studia Warner Bros.), by dali mu zielone światło do nakręcenia kolejnego wysokobudżetowego projektu. Co ciekawe, projektu idącego podobną drogą co poprzednie, łączącego cechy gatunkowe dwóch wspomnianych filmów. Wysłannik przyszłości miał być bowiem kolejnym filmem opowiadającym o świecie po katastrofie, w którym społeczności niejako cofnęły się cywilizacyjnie do Dzikiego Zachodu. Science fiction z elementami westernu, sygnowany twarzą Costnera? Zapewne grubym rybom z Hollywood na tę myśl po raz kolejny przed oczami przemknęły worki zielonych banknotów jako perspektywa wpływów z Wysłannika przyszłości. Nic takiego się jednak nie stało – Costner zaliczył kolejną, dość znaczącą klapę, która wyraźnie zastopowała jego karierę, tak aktorską, jak i przede wszystkim reżyserską. Dochodzimy zatem do meritum. Bo czy faktycznie jest tak, że w przypadku filmu z 1997 mamy do czynienia z czystą, artystyczną porażką?

Odpowiedź jest taka sama, jakby pytanie zostało zadane w kierunku Wyatta Earpa i Wodnego świata. Otóż nie, oczywiście, że nie. To nie są złe filmy, tylko filmy, które najwyraźniej nie zostały odpowiednio zrozumiane. Oczekiwania widowni ponownie rosły wprost proporcjonalnie do skali widowiska. Costner raz jeszcze oparł scenariusz na sprawdzonym źródle, w tym wypadku książce Davida Brina pt. Listonosz (taki jest także oryginalny tytuł filmu) i począł pieczołowicie przygotowywać kolejną, wyjątkowo majestatyczną wizję – z przygodą, melodramatem, głębią i morałem. Postapokaliptyczny świat ma jednak to do siebie, że musi opierać się na odpowiednio dobrze zaprojektowanej plastyce. Innymi słowy, film musi w pierwszej kolejności wyglądać. Kostiumografowie i scenografowie ponownie mieli dużo pracy i ponownie wywiązali się ze swoich obowiązków pierwszorzędnie. W Wysłanniku przyszłości ukazany został powojenny świat, który kulturowo jeszcze pamięta dawny porządek, ale jedną nogą przyczynia się już do tworzenia nowego. Nastąpił restart, ponownie kluczową rolę odgrywa prawo pięści i terror. Subtelna oprawa wizualna, nadająca wrażenie „zużycia” świata, który znamy, wypadła przekonująco.

Jakub Piwoński

Jakub Piwoński

Kulturoznawca, pasjonat kultury popularnej, w szczególności filmów, seriali, gier komputerowych i komiksów. Lubi odlatywać w nieznane, fantastyczne rejony, za sprawą fascynacji science fiction. Zawodowo jednak częściej spogląda w przeszłość, dzięki pracy jako specjalista od promocji w muzeum, badający tajemnice początków kinematografii. Jego ulubiony film to "Matrix", bo łączy dwie dziedziny bliskie jego sercu – religię i sztuki walki.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA