Włoski ogier w akcji. Ranking WSZYSTKICH filmów z serii ROCKY
3. Creed
Szczerze mówiąc, nie wierzyłem, że to się może udać. Nie jestem wielkim fanem talentu Michaela B. Jordana, wręcz byłem i wciąż jestem bliski stwierdzenia, że jest on jednym z najmniej charyzmatycznych, czarnoskórych aktorów młodego pokolenia. Jednego mu jednak odmówić nie potrafię – duszy prawdziwego wojownika. Pokazał to w Creedzie, czym zaskarbił sobie moje serce. Odbyło się to przy wsparciu wiekowego już Sylvestra Stallone’a, który, paradoksalnie, dopiero w spin-offie głównej serii zdołał raz jeszcze wznieść się na aktorskie wyżyny i po trzydziestu dziewięciu (sic!) latach od premiery pierwszego Rocky’ego i pierwszej aktorskiej nominacji do Oscara za rolę słynnego boksera ponownie został wyróżniony za kolejną interpretację tej samej postaci, tym razem chowającej się na drugim planie, ustępującej miejsca nowej legendzie. W ten sposób udoskonalano (także w aspekcie technicznym, bo Creed nie tylko jest ciekawy, ale też ciekawie wygląda), myśli przewodnie piątej części Rocky’ego, by raz jeszcze opowiedzieć o skrzywionej, ojcowskiej relacji i jej wpływie na rozwój męskiej osobowości. Podoba mi się w Creedzie także to, w jaki sposób poprowadzona zostaje relacja głównego bohatera z kobietą. To cudowne, że po raz kolejny zostaje podkreślone, że dopiero z tą jedyną u boku facet zdaje sobie sprawę z tego, o co walczy.
⑧
2. Rocky Balboa
Nikt nie wierzył, że to się może udać. A jednak, Sylvester Stallone ponownie udowadnia, że w kinie, jak i w życiu, nie ma rzeczy niemożliwych. Zarówno Rocky Balboa z 2006, jak i dwa lata późniejszy John Rambo to filmy, które mogą stanowić przykład idealnego powrotu po latach. Najlepsze jest w nich to, że Sylvester Stallone pokazuje, iż nie interesuje go jedynie odcinanie kuponów od kariery, ale chce wynieść swoje ikoniczne postacie na wyższy poziom dramatyzmu. Żadna kontynuacja Rocky’ego nie przypadła mi tak mocno do gustu, jak zrobiła to część szósta. To powrót, który kontynuuje wszystko to, co w serii najlepsze, prezentując ciekawe, dobrze umotywowane pojedynki bokserskie, bawiąc się przy tym pracą kamery. To powrót, który raz jeszcze podkreśla rolę kobiety w życiu mężczyzny za sprawą ukazania pustki, która pojawia się tuż po jej utracie. To powrót, który ponownie podkreśla, że w całej tej walce tak naprawdę chodzi tylko o to, by oswoić najgłośniejsze lęki. Podoba mi się to, że w odróżnieniu od tego, co widzimy w późniejszym Creedzie, tu syn Balboy postanawia ostatecznie wesprzeć go w jego ringowych poczynaniach. To właśnie ten wzruszający moment uznaję za idealne zwieńczenie historii naszego bohatera.
⑧
1. Rocky
Jednym z typowych, dość paradoksalnych aspektów serii o Rockym, jest to, że choć jest to seria filmów bokserskich, nie ma ona z prawdziwym boksem wiele wspólnego. To znaczy owszem, główny bohater zakłada rękawice i staje na ringu po to, by każdorazowo zejść z niego zwycięski, ale przebieg walk pozostawia wiele do życzenia dla tych, którzy cokolwiek o boksie wiedzą. Uniki zdają się tu nie istnieć, o bloku po zastosowaniu skutecznej gardy nie warto nawet wspominać, bo wydaje się on zbyteczny, mało efektowny. Rocky po prostu ma dostawać po pysku, jego przeciwnik zresztą też, a cała gra toczy się tak długo, jak długo jeden lub drugi ustaną na nogach.
Pozwoliłem sobie na ten przekąs dlatego, iż mam wrażenie, że Rocky idealnie realizuje zasadę, według które, kino nie musi być realistyczne, ale musi budzić emocje. Możemy śmiać się z tego, iż boks w wydaniu Rocky’ego to siermiężne okładanie się po twarzach, ale każdorazowo trudno nam oderwać wzrok od ekranu, nawet jeśli doskonale wiemy, jak skończy się pojedynek. Bo jest to TAK nakręcone, TAK opowiedziane, że jest w stanie poruszyć nawet skałę. Na tym właśnie polega unikatowość tej serii, zapoczątkowanej w 1976 roku, dokładnie 45 lat temu, kontynuowanej z powodzeniem aż do dnia dzisiejszego, za sprawą powołania bardzo udanego bocznego toru dla nowej legendy. Szukanie swej męskości, odnajdywanie miejsca w świecie, potrzeba więzi z kobietą, chęć stanowienia wzoru dla kolejnych pokoleń, chęć sięgnięcia po drzemiącą głęboko siłę – to wszystko się zgadza i za każdym razem działa w wydaniu Rocky’ego bardzo mocno. Nie zapominajmy jednak, że Rocky to przede wszystkim opowieść o tym, że nigdy, NIGDY nie można się poddawać. Że strach przed przeciwnościami losu jest zawsze tak duży, jak dużą pożywkę mu dostarczymy. Że nie ma znaczenia, kto lub co staje nam na drodze, zasłaniając nasze odbicie w lustrze – to pojedynek z samym sobą jest tym, który prowadzimy przez całe życie, i tym, który musimy wygrać, jeśli chcemy czuć się spełnieni.
⑨