Włoski ogier w akcji. Ranking WSZYSTKICH filmów z serii ROCKY
Tekst dedykuję Tymkowi, mojemu chrześniakowi, jako zachętę do dalszej walki. Tak trzymaj.
Leworęczny bokser włoskiego pochodzenia to postać najsłynniejszej serii filmów bokserskich w historii kina. Serii, która za sprawą spin-offów jest z powodzeniem kontynuowana do dzisiaj. Który film z serii o Rockym jest najlepszy? Który najbardziej rozczarowuje? Który okazał się największym zaskoczeniem? Sprawdźcie, jak według mnie układa się kolejność ośmioodcinkowej serii sygnowanej nazwiskiem Sylvestra Stallone’a, od najgorszego do najlepszego filmu. Jak prezentuje się wasza kolejność? Dajcie znać w komentarzu.
8. Rocky IV
Zdaję sobie sprawę z atutów tej części. Lubię postać żelaznego Ivana Drago, gościa o tytanicznej sile, który bardziej od człowieka przypomina radziecką maszynę zaprojektowaną specjalnie do eliminowania wrogów. Akceptuję fakt, iż Apollo Creed musiał odejść, i dociera do mnie dramatyzm tego momentu w filmie. Nie kupuję jednak sposobu, w jakim się to wszystko odbywa. Cała ta otoczka polityczna czwartej części Rocky’ego wydała mi się wybitnie nadęta, wręcz groteskowa, tworzona bez żadnego wyczucia. Łopatologia i patos szczególnie finalnej sekwencji gryzły mnie w zęby niczym najsłodszy pączek. Sylvester Stallone w roli scenarzysty i reżysera chciał, rzecz jasna, dobrze, wynosząc opowieść o bokserze do metafory zimnowojennego konfliktu, ale w tym wypadku najzwyczajniej przedobrzył. Kompletnie nie trafiły też do mnie na poły komiczne, na poły fantastyczno-naukowe wstawki, z dziwnym robotem obsługującym Pauliego – każdorazowo uderzałem się wówczas otwartą dłonią w czoło. Ostatnim aspektem in minus jest słynny spoilerowy plakat, który zbyt wcześnie czynił Rocka zwycięzcą.
④
7. Rocky II
To nie jest zły film. To po prostu film, który według mnie do całej stawki dodaje najmniej charakterystycznych elementów. Każda z części o Rockym jest „jakaś”. Albo prezentuje pamiętny pojedynek, albo pamiętnego antagonistę, albo prowadzi fabułę w zaskakujący, odmienny od reszty sposób. O dwójce można powiedzieć jedynie tyle dobrego, że kontynuuje drogi myślowe zapoczątkowane w części pierwszej, stając się czymś w rodzaju dwugodzinnego epilogu. Dochodzi do drugiej odsłony pojedynku z Apollo Creedem. Rewanż nie smakuje już jednak tak dobrze, ponieważ hiperbola pojedynku została przeciągnięta w tym wypadku do granic. Już pierwsza walka była wyniszczająca, nie wiem więc, jakim przymiotnikiem można określić tą drugą. Znacznie bardziej trafia do mnie to, co w kolejnych częściach dzieje się z relacją Apolla i Rocky’ego, którzy z przeciwników stają się partnerami. Niestety, Rocky II to według mnie najbardziej bezpłciowa część tej serii.
⑤
6. Rocky V
A to bodaj najbardziej zaskakująca część tej serii. Cecha ta sprawia, że jestem w stanie wysunąć piątą część ponad przyzwoitą, acz odtwórczą dwójkę. Założę się, że pewnie wielu z was po obejrzeniu tej odsłony poczuło niedosyt. Jakby nie patrzeć, jest to pierwsza i jedyna część z klasycznej serii (bez uwzględniania spin-offów), w której Rocky nie wchodzi na ring. Nie oznacza to jednak, że w piątce nie uświadczymy pojedynków bokserskich, wręcz przeciwnie. Rocky dochodzi tu do etapu, w którym świadomie zawiesza rękawice na kołku, usuwa się w cień, przewartościowuje życie tak, by potrzeba rywalizacji w końcu ustąpiła miejsca rodzinie. Demony zdołają jednak upomnieć się o Rocka za sprawą spotkania na swojej drodze młodego talentu, niejakiego Tommy’ego Guna (granego przez autentycznego boksera, Tommy’ego Morrisona), którego postanawia poprowadzić. Trenerka wkrótce pochłania Rocka, co dzieje się przy wyraźnej dezaprobacie syna, który czuje, iż został odstawiony przez ojca na dalszy plan. Jest to początek bardzo interesującego i wzbogacającego serię o Rockym wątku (jak się domyślam, mającego bezpośredni związek z prywatnym życiem Slya). Od teraz Rocky staje się historią o tym aspekcie męskości, który obliguje do bycia wzorem dla syna i poświęcania mu uwagi. Wątek ten powróci w kolejnych filmach. Dużym atutem tej odsłony jest także świetna, wpadająca w ucho ścieżka dźwiękowa.
⑥
5. Creed II
Przyznaję bez bicia, że popłakałem się jak bóbr w finale tego filmu. Choć jest to wyjątkowo subiektywna opinia, to jednak według mnie jest to najbardziej wzruszająca część tej serii. Wpływ ma na to przede wszystkim to, że równorzędnie ciekawie prowadzone są linie fabularne głównego bohatera i jego oponenta, dobrze nakreślając problematykę walki, jaką oboje toczą w swym wnętrzu. Jedyne, co trochę psuło ten wydźwięk, wiązało się z przegięciami w przebiegu głównego starcia, czyli (kolejnej) walki na wyniszczenie ze złamanym żebrem i ostatecznym, podniosłym triumfem. Magia filmu działa jednak w ten sposób, że czasem skutecznie odwraca ona uwagę od absurdów poszczególnych scen, pozwalając emocjom koncentrować się na meritum. Creed II to piękny finał opowieści o zaburzonej relacji ojca i syna, o próbie wyjścia z cienia wielkiej, ojcowskiej legendy i odnalezienia w sobie akceptacji przeszłości, akceptacji swej tożsamości. Po tak dobrym domknięciu tego wątku trochę boję się, czy scenarzyści części trzeciej, która najprawdopodobniej powstanie, staną na wysokości zadania i zdołają utrzymać nasze zainteresowanie.
⑦
4. Rocky III
Tak się składa, że w trzeciej części najbardziej cenię sobie właśnie trzy rzeczy. Pierwsza to motyw fabularny, za sprawą którego dawni wrogowie stają się sprzymierzeńcami. Według mnie relacja Rocky–Apollo staje się dzięki temu znacznie ciekawsza. Drugi aspekt wiąże się z beztroskim klimatem lat 80., który bije z tej produkcji. Produkcji, dodajmy, wyjątkowo spójnie i konsekwentnie prowadzonej, w oparciu o znany, acz atrakcyjnie urozmaicony schemat, w którym Rock, będąc u szczytu kariery, poznaje nowego, nietuzinkowego przeciwnika i postanawia skrzyżować z nim rękawice. Chyba żadna wcześniejsza i późniejsza walka Rocky’ego nie przynosi w konsekwencji tak wielkiej satysfakcji za sprawą spuszczenia łomotu komuś, kto na ten łomot wybitnie zasługiwał. I tu wychodzi na jaw trzeci aspekt tego filmu, związany z głośnym, wyjątkowo paskudnym antagonistą o twarzy Mr. T, uosabiającym diabła w ludzkiej skórze, któremu Rocky daje lekcję szacunku. Mało spotkaliśmy na swojej drodze tego rodzaju typów z niewyparzoną gębą, którzy aż prosili się o zamknięcie im ust? Cenię sobie Rocky’ego III za to, że prowadząc fabułę w prosty i sprawdzony sposób (nie przeciągając czasu produkcji zbytecznie), doprowadza do uczucia katharsis, bodaj najczystszego w tej serii.
⑦