Wątki z serialu PRZYJACIELE, które dziś NIE MOGŁYBY powstać
Wokół serialu Przyjaciele echa nie milkną. Raz, że kultowa produkcja nieprzerwanie od czasu premiery pierwszego odcinka gości na antenie telewizyjnej, zmieniając tylko stacje (obecnie dostępna m.in. na HBO GO), dwa, że wierni fani po latach od ostatniego klapsa doczekali się wreszcie odcinka specjalnego, w którym Jennifer Aniston, Lisa Kudrow, Courteney Cox, Matthew Perry, Matt LeBlanc i David Schwimmer ponownie spotkali się przed kamerą.
Im większy harmider robią zwolennicy tego popularnego sitcomu, tym bardziej hardo głowy podnoszą jego przeciwnicy. Pojawiają się głosy o tym, że Przyjaciele dziś nie mogą być odbierani z takim entuzjazmem, jak wtedy, kiedy byli kręceni – że za mało w nich różnorodności, zbyt swobodne podejście do niektórych spraw. O ile popieram raczej opinię, że każdą produkcję należy osadzać w kontekście i próbować ją w ten sposób rozumieć, o tyle mam świadomość, że w czasach, w których żyjemy, niektóre sceny czy wątki z jednego z moich ulubionych seriali nie miałyby prawa powstać – a na pewno nie w tej formie, w której zostały utrwalone na taśmie lata temu.
Otyłość Moniki
Monicę poznajemy jako atrakcyjną, szczupłą dziewczynę. Z biegiem czasu wychodzi na jaw, że jako nastolatka zmagała się ze sporą nadwagą – wcielająca się w nią Cox nosiła w scenach retrospekcji ciężki kostium (swoją drogą, brawa dla charakteryzatorów!). Dziewczyna była obiektem niewybrednych żartów nie tylko ze strony znajomych ze szkoły, ale i własnej rodziny – w jednej ze scen jesteśmy świadkami, jak matka proponuje jej resztki z posiłku kilku osób, zawstydzona Monika odmawia, a jej ojciec złośliwie woła: „Udało ci się, Judy! Wreszcie się najadła!”. W całym serialu nie znajdziemy ani jednej sceny, która by wskazywała, że ktokolwiek wspierał dziewczynę w jej problemie, że ktokolwiek przeprosił ją za swoje zachowanie – a przecież tego typu „żarciki”, serwowane jej przez najbliższe osoby, mogły łatwo doprowadzić do tragedii. Dziś taka postawa wobec nastolatki zmagającej się z samoakceptacją byłaby nie do pomyślenia.
Ojciec Chandlera
„Ms. Chanandler Bong” rodziców miał, umówmy się, nieprzeciętnych. Wystarczyłaby już atrakcyjna matka, autorka poczytnych romansów, żeby wpędzić syna w kłopoty, ale Chandler nie mógł także znaleźć oparcia w ojcu, który zamiast chodzić z nim na mecze bejsbolowe, przebierał się w kobiece ciuszki i występował w nocnych klubach. Kilkadziesiąt lat temu taki brak typowo męskiego wzorca skutkował panicznym, niejednokrotnie wyrażanym przez Chandlera strachem, że ktoś weźmie go za osobę homoseksualną, co już samo w sobie jest problemem. To jednak, co dziś byłoby z pewnością niemożliwe, to fakt, że pana Binga grała cispłciowa aktorka, Kathleen Turner. Dziś niewątpliwie w takiej roli obsadzono by transpłciową kobietę, do której – gdyby ktoś miał odwagę – matka Chandlera mogłaby skierować pytanie, czy penis nie przeszkadza jej w zakładaniu tak obcisłych sukienek.
Chłopięcy świat
Kolejną problematyczną kwestią, która dziś wzbudziłaby mnóstwo kontrowersji, jest wątek, w którym Ross Geller dowiaduje się, że jego syn, Ben, wychowywany przez matkę oraz jej partnerkę, bawi się lalkami Barbie. Ross wpada w przerażenie i wszelkimi siłami próbuje zainteresować syna typowo „męskimi” zabawkami. Dziś do tego typu tematów rodzice podchodzą znacznie bardziej na luzie, uznając, że podobnie jak dziewczynki mogą bawić się samochodzikami, tak i chłopcy mają prawo tulić misie i przebierać lalki. Jest to naturalne nawet w sytuacji, kiedy dzieci te czują się dobrze ze swoją biologiczną płcią, okazując po prostu nieco inaczej swoją wrażliwość. Natomiast sytuacja, w której dziecko ma problemy z określeniem siebie – albo wręcz przeciwnie, nie ma ich z określeniem siebie jako osoby płci przeciwnej, niż wynika to z biologicznych uwarunkowań – jest niesłychanie delikatna i wymaga dużego wyczucia. Dziś sceny, w których ojciec na siłę próbuje zmaskulinizować zachowania swojego syna, nie zostałyby zaakceptowane przez żadnego zdrowo myślącego scenarzystę.
Klub „Nienawidzę Rachel”
Podobnie rzecz wygląda z wątkiem, w którym gościnnie wystąpił Brad Pitt. Jego postać, Will Colbert, był ze względu na tuszę lekceważony w szkole przez Rachel Green, co doprowadziło do założenia przez niego oraz Rossa Gellera klubu o nazwie „Nienawidzę Rachel”. Chłopcy w ramach rewanżu za złe traktowanie puścili w obieg plotkę, jakoby Rachel urodziła się jako hermafrodyta i jej rodzice rzucili monetą, żeby określić płeć, z jaką będzie żyła. Dowcip, wobec dramatów osób zmagających się z tym problemem, nie tylko nieśmieszny, ale wręcz okrutny. Wiadomo, że tak dzieciaki, jak i nastolatki potrafią być okrutne i bezmyślne, jednak niebezpieczne, nieprofesjonalne i nieetyczne jest promowanie takich zachowań. W wywiadzie dla „USA Today” w 2019 roku Marta Kauffman przyznała, że dziś nie napisałaby tej sceny w ten sposób.
Niebezpieczne związki
W serialu pojawiają się co najmniej dwa problematyczne związki głównych postaci. Pierwszy z nich to związek Rossa z jego studentką, drugi związek Rachel z jej podwładnym. W obu przypadkach pojawia się relacja przełożony–podwładny, która sprawia, że związek, jak chętnie nie wstępowałyby w niego obie zainteresowane strony, jest z gruntu niewłaściwy. Trudno jest bowiem ustalić zdrowe partnerskie relacje w sytuacji, kiedy jedna ze stron jest w jakikolwiek sposób zależna od drugiej. Zarówno w stosunku profesor–studentka, jak i szefowa–asystent jest to niemożliwe. Tym bardziej, że w tym drugim przypadku przełożony – Rachel – zachowuje się jak klasyczny drapieżnik. Najpierw zatrudnia chłopaka tylko dlatego, że ma on niezły tyłek, a potem rozpuszcza po biurze plotkę, że jej nowy asystent jest gejem, żeby zapewnić sobie brak konkurencji.
Przyjaciele to serial kręcony w latach 1994–2004. Trzydzieści lat temu z wielu rzeczy można się było bezkarnie śmiać, wiele rzeczy w zasadzie bezkarnie powiedzieć. I dziś wiele z żartów padających z ust bohaterów można potraktować z przymrużeniem oka – jak choćby podejście Joeya do kobiet czy dziecinny egoizm Rachel. Faktem jednak jest, że przypadki opisane powyżej w najgorszym razie nie bawią już tak, jak lata temu. I bardzo dobrze.