search
REKLAMA
Seriale TV

WANDAVISION. Recenzja dwóch pierwszych odcinków serialu Marvela

Filip Pęziński

16 stycznia 2021

REKLAMA

Na platformie streamingowej Disney+ zadebiutował właśnie pierwszy serial Marvela – WandaVision! Dla tych, którzy czują się zdezorientowani, śpieszę z wyjaśnieniem. Rzeczywiście w ramach dzielonego świata największych ziemskich herosów mogliśmy zobaczyć już np. produkcje Netfliksa jak Daredevil czy Jessica Jones oraz te produkowane przez ABC jak Agenci T.A.R.C.Z.Y. czy Inhumans, ale nie ukrywajmy, były to tytuły traktowane po macoszemu, dość umownie łączące się ze światem znanym z filmów. WandaVision jest pierwszą produkcją serialową stworzoną przez Marvel Studios i otwiera nową erę w Kinowym Uniwersum Marvela. Erę, w której co tydzień mamy oglądać kolejne mniejsze rozdziały tego uniwersum na platformie Disneya, a do kin wracać co kilka miesięcy na większe wydarzenia w dotychczasowej filmowej formule. O czym zatem traktuje pierwszy serial Marvela? I przede wszystkim jaki poziom reprezentuje?

Jak zdradza sam tytuł, serial poświęcony jest Wandzie Maximoff i Visionowi, dwójce znanych już z filmów bohaterów, którzy wprowadzeni do świata Marvela zostali w produkcji Avengers: Czas Ultrona. Akcja serialu rozpoczyna się w momencie, kiedy Wanda i Vision jako nowożeńcy przeprowadzają się do domu na typowych amerykańskich przedmieściach. Mimo niecodziennej przeszłości (Wanda to praktycznie czarownica, której moce pochodzą z laski złowrogiego Lokiego, a Vision to humanoidalny android, niedokończone dzieło Ultrona) para stara się wpasować w spokojne sąsiedztwo i wieść tradycyjne życie, co oczywiście prowadzi do serii absurdalnych sytuacji i komicznych wydarzeń. Nie byłoby w tym jednak nic przesadnie dziwnego, gdyby nie fakt, że kiedy ostatnio widzieliśmy na ekranie Visiona (w Avengers: Wojnie bez granic), umierał on w objęciach Wandy…

Po lewej okładka <em>Visiona<em> Toma Kinga po prawej grafika promocyjna <em>WandaVision<em>

W dwóch pierwszych odcinkach twórcy niemal nie odkrywają kart, ale bez wątpienia czuć tu silną inspirację znakomitą miniserią komiksową Vision autorstwa Toma Kinga, która opowiadała o tym, jak tytułowy bohater stworzył dla siebie syntetyczną rodzinę i postanowił zamieszkać z nią na przedmieściach Waszyngtonu, co szybko doprowadziło do serii tragicznych śmierci i niemożliwych do naprawienia zniszczeń. A to każe przypuszczać, że i w WandaVision wydarzenia nie zmierzają do happy endu. Specyficzny, podskórny niepokój i momenty przełamujące sielskość życia na przedmieściach obecne są zresztą już w dwóch pierwszych odcinkach, a myśl, że wcale nie oglądamy prawdziwego świata, jest niemal oczywista.

Myśl tę potęguje forma serialu, która daleka jest od tego, do czego przyzwyczaiło nas Marvel Studios na wielkim ekranie. Dwa pierwsze odcinki to stylizowane na telewizję z połowy ubiegłego wieku formaty sitcomowe. Znajdziemy tu nie tylko charakterystyczny śmiech publiczności, ale też praktyczne efekty specjalne, tradycyjny dla telewizji format obrazu, czarno-białą kolorystykę, animowaną czołówkę, a nawet przerywające show reklamy. Twórcy musieli doskonale się bawić, wprowadzając świat Marvela w formułę małoekranową, bo postanowili zrobić to w sposób szalenie atrakcyjny: składając hołd telewizji dawnych epok. 

Co poza tym? Nawiązania widoczne tylko dla fanów tak filmowego, jak i komiksowego Marvela oraz znakomicie odnajdująca się w zaproponowanej stylizacji para głównych aktorów. Elizabeth Olsen i Paul Bettany mogą powoli zastanawiać się, co ubiorą na kolejne gale nagród telewizyjnych, bo mam wrażenie, że w WandaVision pokażą naprawdę wiele. Już teraz widać potencjał drzemiący w ich rolach.

WandaVision to nie tylko pierwszy serial Marvel Studios, ale też pierwsza produkcja tego świata po najdłuższej (chociaż nieplanowej, bo spowodowanej pandemią koronawirusa) przerwie między kolejnymi tytułami tej marki. Cieszy zatem, że twórcom udało się nie tylko pokazać, jak duży potencjał mają seriale osadzone w świecie zapoczątkowanym przez Iron Mana Jona Favreau, ale też przypomnieć, jak wysokiej jakości rozrywkę potrafi on zapewnić. 

Czekam na więcej!

 

Filip Pęziński

Filip Pęziński

Wychowany na "Batmanie" Burtona, "RoboCopie" Verhoevena i "Komando" Lestera. Miłośnik filmów superbohaterskich, Gwiezdnych wojen i twórczości sióstr Wachowskich. Najlepszy film, jaki widział w życiu, to "Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj".

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA