URODZENI MORDERCY. Analiza filmu Olivera Stone’a

PÓŁMÓZGI Z PLANETY ZOMBIE
Po „Urodzonych mordercach” Oliver Stone powtórzył stworzoną tam przez siebie formę jeszcze raz – w filmie „Nixon”. Podobnie jak perypetie pary zabójców, również biografia jednego z najbardziej kontrowersyjnych prezydentów w historii Stanów Zjednoczonych przedstawiona została w postaci kolażu rozmaitych technik filmowych, zdjęć czarno-białych i kolorowych, niezwykłych punktów widzenia kamery, filmów archiwalnych itd. Tym razem jednak forma filmu okazała się być jedynie sztuką dla sztuki – mimo, że stanowiła prawdziwą ucztę dla oczu i kolejny niezbity dowód wielkiego talentu Stone’a, to jednak nie zawierała w sobie żadnych dodatkowych znaczeń, których nie byłoby w samym scenariuszu filmu.(1) Stąd nic dziwnego, że po premierze „Nixona” krytycy koncentrowali się głównie na sposobie przedstawienia postaci prezydenta, komentarze na temat strony wizualnej filmu ograniczając jedynie do przyznania jej twórcy umiejętności perfekcyjnego posługiwania się swoim warsztatem.
Jak jednak można było zaobserwować na podanych przeze mnie przykładach, z „Urodzonymi mordercami” rzecz miała się zupełnie inaczej – forma tego filmu była formą ekspresyjną par excellence: nie tylko bowiem oddawała sobą wewnętrzny świat filmowych postaci, ale również przekazywała treści, o których w filmie w ogóle się nie mówi, a które stanowią esencję rzeczy dziejących się na ekranie – chodzi, rzecz jasna, o trywializację przemocy przez media i tym samym szerzenie tzw. „społecznej znieczulicy” wobec okrucieństwa i jego ofiar. Dlaczego treści te nie zostały zauważone – na to starałem się już odpowiedzieć.
Podsumowując powtórzę jednak, że bezpośrednią przyczyną było zapewne zbyt wyraźne uwydatnienie atrakcyjności głównych bohaterów, ich niezwyciężoność względem ścigającego ich systemu, a także sugestywnie przedstawione sceny przemocy, w których zabicie drugiego człowieka ukazane jest jako coś bardzo łatwego i pociągającego zarazem.
Powodem zignorowania przez widzów niezwykłej formy „Urodzonych morderców” mogło być również to, że forma ta wcale nie musiała być dla nich niezwykła.
Jak wspomniałem na początku artykułu – dla wielu był to jedynie ociekający krwią, blisko-dwugodzinny teledysk. Nie ma w tym nic dziwnego: wszakże jako całość, strona formalna filmu Stone’a naśladuje obraz telewizyjny – nieustannie zmienny, mieniący się migawkowymi, krzykliwie kolorowymi ujęciami – obraz, w który o każdej porze dnia i nocy wpatruje się zdecydowana większość ludzkości.
Film twórcy „JFK” odzwierciedla tę pstrokatą miazgę, której otępiający charakter doskonale ujął Wayne Gale w odpowiedzi na uwagę swojego montażysty, że w kolejnych odcinkach „Maniaków Ameryki” wciąż powtarzają się te same zdjęcia: „Półmózgi z planety Zombie nic nie pamiętają. To tania pożywka dla mózgów. Zapełniacz”(2). Tak również zostało potraktowane dzieło Stone’a – jako kolejne estetyczne przedłużenie telewizyjnej papki, do której już od dawna wszyscy jesteśmy przyzwyczajeni.
(1) Chyba, że jej dynamiczną, kalejdoskopową strukturę uznamy za odzwierciedlenie nieco paranoidalnej osobowości tytułowego bohatera.
(2) Tłumaczenie za wydaniem DVD.
Tekst z archiwum film.org.pl (2010)