TROJA: UPADEK MIASTA. Czy czarny Achilles to rzeczywiście taki problem?
Serial rozpisany został na osiem odcinków. To o dobre cztery odcinki za dużo. Bo choć jest to liczba sytuująca się poniżej obecnego standardu dziesięciu odcinków, przebrnięcie przez tę historię, a zwłaszcza jej środkową część, i tak może stanowić dla widza wyzwanie. Pary starczyło bowiem tylko na prolog i epilog. Poznajemy historię Parysa, który na skutek odkrycia królewskich korzeni ze zwykłego pastucha z dnia na dzień staje się członkiem rodziny Priama, króla Troi. Gdy podczas misji dyplomatycznej do Grecji poznaje piękną Helenę, żonę króla Sparty, Menelaosa, jego serce zaczyna bić szybciej. Swego czasu, rozstrzygając rywalizację bogiń, piękna Afrodyta obiecała mu najpiękniejszą kobietę na świecie. Całym sobą czuje, że to właśnie Helena została mu przeznaczona. Nie wie jeszcze, że zakochując się w niej, zsyła katastrofę na siebie i swoją rodzinę.
Troja: Upadek miasta, jest serialem bardzo zmysłowym, obfituje w odważne sceny seksu, dając do zrozumienia, jak wielką rolę pełnią w tej historii emocje. W jej przeżywaniu pomagają dobrze dobrani aktorzy główni – Louis Hunter jako Parys oraz Bella Dayne jako Helena. Tego pierwszego określiłbym nawet mianem objawienia. Bardzo dobrze odnalazł się w tej historii, tworząc niezwykle wiarygodny portret nieokrzesanego młodzieńca o głębokim spojrzeniu i wielkim sercu, który jest w stanie poświęcić wszystko w imię miłości. Główna aktorka tak piorunującego wrażenia nie robi, bo do miana jednoznacznie najpiękniejszej kobiety świata trochę jej brakuje. Jej uroda nie jest bowiem wedle mnie urodą typową, a tą, do której trzeba się przekonać, w której trzeba dostrzec wdzięk, zwłaszcza w kontekście pełnionej roli. Gdybym był specjalistą od castingu, zasugerowałbym Belli Dayne zgłoszenie się do roli Kleopatry, bo dokładnie takie skojarzenie wzbudziło we mnie jej pierwsze pojawienie się na planie. Myśląc o Helenie, ma się raczej przed oczami jakąś niewinną niewiastę o delikatnych rysach twarzy i blond włosach. Twórcy serialu zagrali jednak trochę na przekór tym oczekiwaniom. Paradoksalnie, czuć łączność między jej postacią a Parysem, co w tym wypadku jest najistotniejsze.
W samym środku serial grzęźnie na mieliźnie mało interesujących wydarzeń, a to dlatego, że sama wojna przeżywa zastój. Trojanie, choć mają przewagę liczebną, nie stawiają kropki nad i, zaś Grecy nie wiedzą w jaki sposób zdobyć dobrze barykadujące się miasto. Nie pomaga inteligencja i zmysł strategiczny Odyseusza, nie pomaga też waleczność Achillesa. Twórcy postanowili zatem zawiązać intrygę, która choć z założenia miała historię uatrakcyjnić, to zadała kłam swoim podwalinom oraz wypaczyła główne przesłanie. Helena, która winna być krystalicznie czysta, okazuje się posiadać gadzi język. Za sprawą faktu, iż uczyniono z niej inicjatorkę spisku, historia odchodzi od założeń tragicznej, acz prawdziwej miłości, wędrując w kierunku gigantycznej pomyłki o katastrofalnych konsekwencjach. To trochę tak, jakbyście dowiedzieli się, że tak naprawdę Julia celowo podała Romeowi truciznę, zabijając się następnie z powodu wyrzutów sumienia. Jest to zatem kolejny chybiony efekt polityki usilnego uatrakcyjniania prostych i sprawdzonych schematów, które upiększania nie potrzebowały.
Ale najbardziej nie mogę wybaczyć twórcom Troi tego, że zaprzepaścili możliwość opowiedzenia historii balansującej na granicy jawy i snu. Opowiedzenia historii stricte mitologicznej. Gdy w pierwszych odcinkach zobaczyłem jak ciekawie wprowadzeni zostali do opowieści greccy bogowie, liczyłem, że będzie mi dane trochę dłużej poobcować z nimi na ekranie. Mieli oni bowiem niebagatelny udział w micie o wojnie trojańskiej. Swą obecnością podkreślali fatum ciążące na historii Parysa i Heleny – cokolwiek by nie zrobili zakochani, i tak wszystko leżało w rękach bogów, pogrywających losem ludzi niczym pionkami na szachownicy. Ku memu niezadowoleniu bogowie pojawiają się w serialu zaledwie kilkakrotnie, pełniąc rolę przecinków, a nie wykrzykników, nie mając tym samym większego znaczenia dla fabuły. W ten sposób trudno jednoznacznie przyznać, jaki morał płynie z produkcji Netflixa. Bo nie jest to ani opowieść o wielkim heroizmie, ani o wielkiej miłości, ani o nieprzewidywalności naszego przeznaczenia. Szkoda, bo potencjał był dość duży.
Ale i tak czekam i liczę na nową Odyseję, kontynuującą wątek najciekawszej postaci tej historii.