TO NIE JEST OK. Wręcz przeciwnie, to jest lepsze od THE END OF THE F***ING WORLD
Mnożą się na potęgę seriale, w których młodzi bohaterowie odkrywają w sobie potężne moce – z ostatnich warto przypomnieć Netflixowy Ragnarok. Truizmem jest stwierdzenie przejęcia kontroli nad masową wyobraźnią przez produkcje spod znaku Marvela i DC. Kinowe uniwersa Iron Manów, Batmanów i innego rodzaju herosów rozjechały przeciwników, mało które wielomilionowe superprodukcje nie zawierają choćby drobnego elementu charakterystycznego dla tego rodzaju filmów. Z tego względu nie powinno dziwić, że podobne zabiegi pojawiają się również w świecie seriali.
Ale sięganie po sztafaż superbohaterski, zwłaszcza w kontekście młodych postaci, ma znacznie głębszy sens. Wydaje się, że powrót na ziemię Thora lub w przypadku To nie jest OK siła telekinezy stanowią odpowiedź na poczucie bezsilności. Przecież Sydney Novak jest niezbyt lubianą, wyalienowaną nastolatką, która w dodatku zakochuje się w najbliższej przyjaciółce. Kolejna oznaka nieprzystawalności do ogólnie przyjętych norm to już zdecydowanie za wiele dla dziewczyny, ale paradoksalnie furia i chęć zniszczenia wszystkiego bywają jedynymi mechanizmami ochronnymi oddzielającymi ją od odebrania sobie życia. Nowe moce pomagają w wyrzucaniu z siebie autodestrukcyjnych zapędów.
Tak na marginesie – ciekawie w serialu Netflixa zostają przedstawione sprawy natury seksualnej. Być może niektórym widzom umknie nawet fakt, że bohaterka wraz z mieszkającym nieopodal Stanleyem (Wyatt Oleff) przeżywa swój pierwszy raz. Porównywanie pryszczy na plecach i udach prowadzi ich do łóżka, ale później niewiele się już o tym mówi. Warto odnotować, że z utraty dziewictwa (zarówno przez chłopaka, jak i dziewczynę) nie robi się już wielkiej hecy, większe znaczenie dla Sydney ma pocałunek, jakim na imprezie obdarza Dinę (Sofia Bryant).
Wątek prawdopodobnej nieheteronormatywności Sydney znakomicie wpisuje się w klimat całego serialu. Twórcom nie zależy na postawieniu jednoznacznej diagnozy w sprawie preferencji seksualnych bohaterki. Liczy się oddanie jej stanu ducha – zakłopotania, potrzeby czułości, miłości, rozmowy z osobą, która jej nigdy nie zrani. Wiele jest scen, zwłaszcza między protagonistką a Stanleyem, kiedy na pierwszy plan wysuwa się komizm niedopasowania, nerdowskie ukąszenie, ale też walka o możliwość robienia tego, co w duszy gra. U Sydney przejawia się to w doborze strojów, nieumiejętnościach tanecznych, w niespójności wypowiadanych słów z pędzącymi myślami przedstawianymi w narracji z offu. Z kolei u Stanleya to także kwestia szalenie kolorowych ubrań, jak również nieśmiałości w podejściu do kobiet. Twórcy nie muszą o tym mówić, kadry są tak skonstruowane, że bez trudu można sobie wyobrazić drżenie postaci w trakcie rozmów, spocone dłonie, mętlik w głowie.
https://www.youtube.com/watch?v=u588FRXa8Co
A nad tym wszystkim, wzorem najlepszej pracy brytyjskiego dramaturga, unosi się duch zmarłego ojca. Wielka w tym zasługa scenarzystów, że wątek jest wyraziście zaprezentowany, a jednocześnie nie jest łzawym koncertem wspomnień z dzieciństwa i westchnienia z powodu niepowetowanej straty. Twarz ojca nigdy nie jest zaprezentowana, niewiele również o nim wiadomo, liczy się tylko pozostawione przez niego echo rezonujące w sercu bohaterki. Dziewczyna musi przede wszystkim przezwyciężyć wewnętrzne bariery, by dopiero później zderzyć się z prawdą na temat przyczyn samobójstwa. Niby to takie banalne, a jednak przedstawione w subtelny sposób.
To nie jest OK jest serialem cichym, mało rozbuchanym stylistycznie, dlatego też może być mniej lubiany od swojego poprzednika spod kreski Forsmana. Mniej jest tutaj chwytliwych dialogów, przekleństw, popkulturowego fantazjowania o zbrodni, zaś więcej prozy życia na prowincji, codziennych wątpliwości, „zwyczajnych” dylematów charakterystycznych dla okresu dojrzewania. Właśnie za to należą się brawa dla twórców – mimo że popełniają kilka błędów, z czego narracja z offu jest zdecydowanie najpoważniejszym, to są w swoich wyborach konsekwentni do końca. Nawet superbohaterskie wstawki nie zmieniają wydźwięku całości. Nadal chodzi o poradzenie sobie z traumą, o ujarzmienie emocji, które tylko czekają na odpowiedni moment, by eksplodować. Z tego też względu produkcja Netflixa ma wszelkie zadatki na to, by stać się terapeutyczną podróżą dla osób odizolowanych od nurtu życia.