search
REKLAMA
Seriale TV

THE WALKING DEAD. „Ostatni dzień na Ziemi”, czyli wielkie wejście Negana

Ostatni dzień na Ziemi, bo tak się zwie ostatni odcinek szóstego sezonu The Walking Dead, to popis umiejętnego budowania napięcia.

Marcin Kempisty

24 lipca 2022

REKLAMA

W poprzednim odcinku #19. THE WALKING DEAD. „Ostatni dzień na Ziemi”, czyli wielkie wejście Negana

Nie ukrywam, że jestem umiarkowanym fanem serialu The Walking Dead, co nie oznacza, że nie dostrzegam ogromnej liczby mankamentów, z jakimi na przestrzeni wielu sezonów musieli obcować widzowie. Rozciągnięta do maksimum fabuła składała się wielokrotnie z absolutnie niepotrzebnych odcinków i postaci niemających żadnego wpływu na to, co najistotniejsze dla głównych bohaterów. Były sezony ciekawsze, były sezony-memy, mogące być co najwyżej pośmiewiskiem dla adeptów scenariopisarstwa, aczkolwiek jedno muszę przyznać – wprowadzenie do teatru zdarzeń Negana było istnym majstersztykiem.

 

W szóstym sezonie The Walking Dead Rick Grimes i jego wesoło mordercza gromadka byli już doświadczonymi wojownikami, którzy w kluczowych momentach potrafili wyłączyć sumienia, aby w walce na śmierć i życie uratować siebie oraz najbliższych. Pamiętajmy, że w tym sezonie ponownie Rick zapuszczał brodę, co miało niebagatelne znaczenie dla sposobu, w jaki podejmował kluczowe decyzje. Jak bowiem głosi stara prawda – im dłuższy zarost Ricka, tym większe prawdopodobieństwo, że mężczyzna sięgnie po przemoc i brutalnie zakończy rozgrywkę z przeciwnikiem. Może to kwestia brody, a może rozzuchwalenie oraz nadmierna pewność siebie zadecydowały o tym, iż Rick bez wahania szukał konfrontacji ze Zbawcami – kolejnym postapokaliptycznym gangiem, którego okrucieństwo obrosło legendą. W pogardzie mając wszelkie znaki pojawiające się na niebie i ziemi, Rick ruszył na Zbawców, sądząc, że prewencyjne uderzenie zakończy jeszcze nierozpoczętą wojnę. 

Ostatni dzień na Ziemi, bo tak się zwie ostatni odcinek szóstego sezonu The Walking Dead, to popis umiejętnego budowania napięcia. Drużynie Ricka wydaje się, że kontroluje sytuację i potrafi przechytrzyć wrogów, tymczasem z minuty na minutę okazuje się, w jakim jest tragicznym błędzie. Zbawcy zaciskają wokół bohaterów krąg niczym dłonie na szyi ofiary. Bawią się w kotka i myszkę, dając złudne uczucie, że jeszcze istnieje szansa na ucieczkę, że jeszcze nic nie jest stracone. Wszystkie drogi prowadzą jednak do Negana i jego nieodłącznej Lucille. 

Opisywane powyżej umiejętne budowanie napięcia nie miałoby znaczenia, gdyby jego kulminacją nie było zderzenie Ricka z Neganem. To antagonista grany przez Jeffreya Deana Morgana kradnie dosłownie każdą sekundę serialu, gdy tylko jego twarz jest widoczna na ekranie. Negan jest silny i bezlitosny, ale przy tym całkowicie wyluzowany, jak gdyby był pewien zwycięstwa, zanim jeszcze doszło do pojedynku. Bujający się od prawa do lewa, machający swoim wiernym kijem baseballowym owiniętym drutem kolczastym, odziany w skórzaną kurtkę, przechadza się w świetle samochodowych świateł od ofiary do ofiary – strasząc, śmiejąc się, a przede wszystkim opowiadając o sprawiedliwości, jaką musi wymierzyć na ekipie Ricka za to, co oni mu uprzednio uczynili.

Nie tylko jeden zabijaka

Oczywiście ta konstatacja pojawiała się już przy okazji wcześniejszych starć Ricka z różnego rodzaju przywódcami pokroju na przykład Gubernatora, niemniej to dopiero w trakcie potyczki z Neganem dobitnie wyszło na jaw, że apokalipsa zombie wydobyła na światło dzienne najgorsze ludzkie instynkty. Albo inaczej: sprawiła, że ludzie przestali mieć hamulce, dzięki czemu na zgliszczach pogryzionej przez umarlaków cywilizacji zaczęli budować nowe imperia z nowymi zasadami. Warto bowiem pamiętać, że już od samego początku widać, że za Neganem nie stoi li tylko brutalna siła, chociaż jest ona rzecz jasna kluczowa, lecz antagonista stara się wpoić swoim wyznawcom również światopogląd, zgodnie z którym mają postępować w każdym możliwym momencie.

Negan to nie tylko jeden zabijaka. Neganem nazywają się wszyscy, którzy za nim idą. Nie ma indywidualności, jest tylko masa, na której czele stoi wódz. Kto zechce naruszyć jego prymat, tego głowa odpadnie od ciała po zderzeniu z Lucille. Na podstawie wątku Zbawców, co zostanie później jeszcze wzmocnione na przykładzie Szeptaczy, można wysnuć tezę, że w przypadku największego zagrożenia ludzie wolą porzucić wolną wolę, byle tylko przetrwać za wszelką cenę – również mordowania.

Wracając jednak do odcinka, oczywiście wielu widzów zżymało się na bolesny cliffhanger kończący szósty sezon, po którym trzeba było czekać wiele miesięcy na ujawnienie, kto nie przeżyje pierwszego starcia z Neganem. Teorii w internecie było bez liku, ludzie na podstawie kąta padania świateł samochodów próbowali rozgryźć, z czyjego punktu widzenia został nakręcony ostatni kadr. Po wielu latach od emisji pierwszego odcinka The Walking Dead na nowo rozpaliło emocje widzów.

Ostatnie chwile chwały

Wydaje się jednak, że to były ostatnie chwile chwały dla tego serialu. Twórcom udało się w wybitny sposób pokazać wejście na scenę potężnego wroga, którego ekspresja dalece odbiegała od stereotypowego wyobrażenia na temat despoty-zabijaki. Wprawdzie później rywalizacja z Szeptaczami również została zaprezentowana w niezły sposób, ale to pierwsze chwile wojny Ricka ze Zbawcami należą bodaj do jednych z najlepszych fragmentów zombiakowego tasiemca. Po obejrzeniu po raz pierwszy tego odcinka można jeszcze było żywić nadzieję, że The Walking Dead zaskoczy ciekawymi rozwiązaniami fabularnymi. 

Fenomenalnie ukazane wielkie wejście Negana było obietnicą krwawej jatki, ale również poważniejszej opowieści na temat ceny, jaką musimy płacić za przetrwanie oraz tego, co musimy zrobić, by uratować szczątki zniszczonej cywilizacji. Żadna z tych obietnic nie została zrealizowana. Było krwawo, ale oprócz tego bezbrzeżnie głupio. Odwracając cytat klasyka, prawdziwego Negana powinno poznać się po tym, jak zaczął. Reszta jest milczeniem.

Marcin Kempisty

Marcin Kempisty

Serialoholik poszukujący prawdy w kulturze. Ceni odwagę, bezkompromisowość, ale także otwartość na poglądy innych ludzi. Gdyby nie filmy Michelangelo Antonioniego, nie byłoby go tutaj.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA